sobota, 27 kwietnia 2013

Krótkie podsumowanie kwietnia

Miałem sporo szczęścia i udało się wrócić z pracy kilka godzin wcześniej niż zakładałem. Postanowiłem więc  pobiegać, czasu było wszak wystarczająco dużo. Zdziwiła mnie pogoda dzisiejszego dnia - ok. 5-6 stopni na plusie to trochę zimno jak na początek majówki. Słyszałem że uczestnicy Cracovia Maraton,który odbędzie się jutro, narzekają na za wysoką temperaturę. Na pomorzu jest zupełnie inaczej, choć tragedii nie ma. Wyruszyłem dziś nad staw bez specjalnych założeń. Jedynie tempo trzymać w ryzach 4:30-4:50 ale dystans był sprawą otwartą. Noga nie dokuczała, choć biegło się dość ciężko. Miałem wrażenie że nie zważając w jakim kierunku biegnę, zawsze kieruję się pod wiatr. Tempo jednak utrzymywałem i pierwszy kilometr minął 4:47, potem 4:34, 4:38... Niestety na ósmym km nagle kolano o sobie przypomniało, wcześniej tylko lekko zaznaczało swoją obecność. Ból, który się pojawił stał się momentalnie nie do zniesienia i choć do końca kółka miałem ok. 200 metrów, nie byłem w stanie nawet go dokończyć. Musiałem zakończyć trening po 7,88 km i 36:54s, więc dziś bardzo krótko. Jest to mój ostatni trening w kwietniu. Dystans w tym miesiącu to 106,27 km, więc sporo mniej niż w marcu, kiedy to przebiegłem ponad 164 km. Cóż, wpływ na to miała głównie praca. Tak częstej nieobecności w domu nie miałem chyba nigdy, dlatego też bieganie też na tym ucierpiało. Mam nadzieję że maj będzie dużo lepszy. Teraz czeka mnie ok. tygodnia przerwy ze względu na jutrzejsze dziarganie. Może wyjdzie mi to na zdrowie.

czwartek, 25 kwietnia 2013

Nadprogramowa dziesiątka

43:12 - to mój nowy rekord na 10 kilometrów. Piątek i sobotę spędzę na pewno w pracy, nie wiem czy w niedzielę uda się pobiegać, a potem czeka mnie tydzień przerwy, więc dziś MUSIAŁEM zaliczyć choć kilka kilometrów. Nawał spraw do załatwienia sprawił jednak, że trening przesunąłem na późniejszą godzinę niż zawsze. Zacząłem przed godziną 20:00, kiedy to jestem już zawsze dawno po treningu. Ponieważ do mojego startu w Biegu Europejskim już niewiele zostało, a nie będzie już masy okazji na sprawdzenie się na dystansie 10 km, postanowiłem dziś postarać się o rekord, a na trasę wybrałem moje osiedle, gdzie teren jest dość mocno pofałdowany. Udało się złamać 44 minuty, ale najważniejsze jest bardzo równe tempo podczas całego biegu. Pierwszy km zacząłem trochę za słabo - 4:35, potem było już dużo lepiej - 4:23, 4:19 i 4:15 (najszybszy dziś km). Piątka minęła po 21:31, więc wielkiego optymizmu nie było. W końcu czas gorszy o 33 sekundy od rekordu. Pamiętałem jednak, że poprzedni rekord na "dychę" to świetna pierwsza połowa i dużo gorsza druga. Dlatego robiłem dziś wszystko, żeby tempo na kolejnych pięciu kilometrach nie spadało. Widać po czasie że wyszło nieźle. Jestem dumny i zbliżyłem się trochę do wymarzonych w tym sezonie 40 minut. Wiem, daleka droga jeszcze do tego, ale kolejna cegiełka została wmurowana. Dziś rano bolało mnie jeszcze kolano po wczorajszym treningu. Mięśnie w lewej nodze też jeszcze nie wypoczęły, dlatego spodziewałem się przerwania treningu w każdej chwili. Podszedłem jednak do tego całkiem inaczej: ból miałem totalnie w d....e. Nie myślałem o nim, czy się pojawi, czy będzie przeszkadzał i czy mnie spowolni. W głowie miałem tylko walkę o czas. Pomogło! Bieg sprawiał mi radochę jak nigdy a gdy wróciłem do domu, banan na mojej twarzy wciąż nie schodził. Styrałem się dziś jak cholera, ale było warto.
Suche liczby treningowe na koniec: 11,11 km w 48m:20s, średnia prędkość 4:21

środa, 24 kwietnia 2013

Nie chwal dnia...

Znowu długa przerwa... Tak jest! Praca! Niestety kwiecień pod względem treningowym będzie dużo słabszy niż marzec. Nie robię co prawda jakiegoś określonego planu treningowego, ale brakuje mi biegania, kiedy siedzę w pracy po kilka dób pod rząd. Jestem więc trochę zły i mam ogromne wyrzuty sumienia sam przed sobą. Niby mogę to usprawiedliwić pracą, ale jakie to ma znaczenie...Dzisiaj jeden dzień przerwy,więc nie mogłem nie skorzystać. Pogoda świetna, 16 stopni na plusie, jedynie trochę powiewało. Wybrałem się na mój ulubiony staw. Masa ludzi, spacerowiczów, rowerzystów ale też biegaczy. Krótka rozgrzewka i zacząłem. Plan to jak najdłużej sobie pobiegać i starać się utrzymać równe tempo. Pierwszy kilometr 4:34, drugi 4:26 następny 4:22, który był najszybszym dziś. W tym momencie zacząłem czuć znienawidzone kolano. "Czucie" kolana narastało z każdym kilometrem, żeby na ósmym zamienić się w ból, który sobie pulsował, raz się zwiększał, innym razem malał. Chciałem się ratować czymkolwiek, więc zwróciłem większą uwagę na prawidłową pracę rąk. Zacząłem nienaturalnie bardziej machać lewą ręką, co ku memu zaskoczeniu pomogło. Czy to jest prawidłowa strategia, wątpię, pewnie to jakiś przypadek, ale na dzisiaj wystarczyło. Około trzynastego kilometra ból zaczął się zmniejszać i zamienił się praktycznie ponownie w "czucie". Biegłem piętnasty kilometr, kiedy zaczął dzwonić telefon - już wiedziałem że w nocy znowu będę musiał iść do pracy. Postanowiłem więc nie forsować się mocniej, muszę być przecież w pełni sprawny pracując na morzu. Pobicie rekordu połówki zostawię więc sobie na później, chociaż dziś był bez problemu w zasięgu ręki. Przebiegłem 17,14 km w 1:18:36. Tempo 4:35 w miarę równo (4:22-4:45). W nowych butach biega się naprawdę świetnie. Jedyne, do czego jeszcze muszę się przyzwyczaić, to większy luz przy palcach niż w moich Pranksterach. Ale reszta, bomba! A "nie chwal dnia przed zachodem słońca",bo po ostatnim biegu, pisząc poprzedniego posta, skakałem z radości myśląc że problem bólu mam już za sobą. Cieszyłem się jednak zdecydowanie za szybko, jestem jednak dobrej myśli. Bieganie ma mi się kojarzyć pozytywnie i dawać radość, a nie powodować użalanie się nad sobą.
Zapisałem się też na pierwszy w życiu zorganizowany bieg. Jest to Bieg Europejski w Gdyni 11 maja 2013. Dystans to 10 km,więc idealnie jak na początek. Nie mam żadnego planu, chcę tylko dobiec do mety. Nie wiem jak zareaguje na fakt, że obok mnie biegnie kilka tysięcy ludzi (w momencie pisania posta jest 3101 startujących). Czy będzie mnie to mobilizowało, czy też zje mnie trema. Może powalczę o życiówkę, a może nie będę mógł znaleźć własnego tempa i przeforsuję... Dlatego nic nie zakładam, a o czasy na zawodach będę walczył jak już nabiorę choć minimalnego doświadczenia w imprezach zorganizowanych. Tym bardziej, że od 28 kwietnia na tydzień czeka mnie przymusowa przerwa od biegania spowodowana "zabiegiem", o którym później napiszę coś więcej. Może to i lepiej, trochę głodu biegania przed zawodami... Zobaczymy, póki co mam nadzieję na większą systematyczność treningów.

czwartek, 18 kwietnia 2013

Yes! Yes! Yes!

Od początku jednak. Jak się spodziewałem zastał mnie kolejny ciężki tydzień w pracy. Gdyby nie czysty przypadek, znowu pracowałbym 6 dni w tym tygodniu. Jednak cudem dziś miałem wolne. Postanowiłem więc wykorzystać ten dzień do granic możliwości. Ponieważ jednak nazbierało się wiele spraw do załatwienia, grafik był napięty i mało brakowało a musiałoby się obyć bez treningu. Na szczęście tak się nie stało. Podjąłem strategiczną decyzję - kupuję w końcu buty, wybór padł na Biegosferę, ponieważ nigdy nie badałem stopy i nie byłem pewny jakich butów szukać. Okazało się na miejscu, że mam stopę neutralną ze skłonnością do minimalnej supinacji, która jednak jest tak mała, że nie warto nawet tego uwzględniać w doborze obuwia. Przymiarki zacząłem od najtańszego modelu z wybieranych - Asics Gel Pulse 4. Jestem mega gadżeciarzem i przyznam że wygląd jest też dla mnie ważny. Spodobały mi się te Asicsy wizualnie, kolorystyka szczególnie. Krótki test na bieżni i wiedziałem że dziś kupię buty na pewno. Różnica między moimi starymi Pumami Prankster a tymi  była kosmiczna. Było już dobrze, a miało być jeszcze lepiej. Następne to już trochę droższe Brooksy Ghost. Przyznam że sam but wygodniejszy, ale amortyzacja bardziej sztywna co nie do końca mi odpowiadało. Poprawiliśmy rozmiar i z tych dwóch par wybrałem Asicsy, przyznam że decydowała też trochę cena i wygląd. Dla porównania otrzymałem do przetestowania topowe Asicsy - Nimbusy, które kosztowały prawie dwa razy więcej niż Gel Pulsy. Chyba nie jestem jeszcze tak wprawionym biegaczem, żeby z czystym sumieniem stwierdzić, że są zdecydowanie lepsze. Są na pewno inne, może ciut wygodniejsze, ale czy ja wiem. Potem pomierzyłem jeszcze 2 modele New Balance, ale były mniej wygodne. Już miałem kupować Asicsy, kiedy sprzedawca zaproponował buty, których w ogóle nie brałem wcześniej pod uwagę - Saucony Cortana. Wizualnie może mi nie odpowiadały, ale po założeniu już wiedziałem że będą faworytem. Bieg mnie tylko upewnił - biorę! No i tak pokrótce stałem się właścicielem moich pierwszych prawdziwych butów biegowych. Musiał być więc test. Czas znalazł się dopiero wieczorem, kiedy to zaczęło padać. Jestem pedantem odnośnie nowych rzeczy i długo walczyłem ze sobą, czy wyjść w deszczu w nowiusieńkich butach. Chęć biegania na szczęście wygrała, byłem też ciekawy co "powie" kolano na nowe buty. Pierwszy km spokojnie 4:51, drugi 4:28, 4:21, potem kilka km ok. 4:30. Nasłuchiwałem kolana, które nic a nic nie mówiło aż do ok. 10 km. Tylko je poczułem, po km zaczęło lekko pobolewać i tak zostało aż do końca biegu. Ból był tak mały, że w żadnym stopniu nie przeszkadzał w biegu. Uśmiech pojawił się od ucha do ucha. Na wszelki wypadek zakończyłem bieg po 14.27 km uzyskując średnie tempo 4:35. Następny test mam nadzieję w niedzielę, ale jestem szczęśliwy. Może to jest lekarstwo na mój ból. Faktem jest, że biegło mi się znacznie bardziej komfortowo, nie czułem takiego mocnego uderzenia o podłoże przy każdym kroku, wybijałem się trochę bardziej z palców. Wiem, że istnieje "syndrom nowego buta", więc za recenzowanie go się jeszcze nie biorę, ale czuć różnicę. W chwili obecnej jestem bardzo, ale to bardzo zadowolony. Wyczekuję kolejnych treningów z utęsknieniem!
ps1. Kupiłem też skarpetki Asics do kolekcji do butów.
ps2. Znalazłem swoje zdjęcia, kiedy ważyłem 110 kg. Muszę je zmontować z obecnymi jakoś i niedługo opublikuję.

niedziela, 14 kwietnia 2013

Powrót po przerwie

Takiego obrotu spraw się nie spodziewałem. Z dwóch, góra trzech dni w pracy, zrobiło się sześć. Od niedzieli wieczorem do soboty wieczorem, 24 godziny na dobę w pracy. Bleee... To spowodowało oczywiście przymusową przerwę w treningach i spowodowało zmniejszenie kwietniowego kilometrażu o jakieś 30-40 km. Plusem tego była możliwość dłuższej regeneracji kolana. Z wielką ciekawością zacząłem więc dziś bieganie. Ponieważ humor jakoś mało sprzyjał, zapomniałem trochę o tempie i zacząłem dość mocno - 4:20. Postanowiłem minimalnie zwolnić, endo wybiło 4:12! Pomyślałem więc, czy może nie spróbować pobić słabego rekordu na 5 km. Trzeci kilometr 4:11, następny 4:07 (najszybszy mój pełny km wg endo) i 4:10. Padł rekord - 20:58! No to lecimy na 10 km. Oddech był szybki jak nigdy, ale nie wypluwałem płuc, gorzej było z felernym kolanem. Zaczęło odzywać się na końcu piątego kilometra. Na siódmym już bolało jak wcześniej. Kolejne to już walka o utrzymanie tempa i uspokojenie emocji i chęci walki. Zszedł ze mnie entuzjazm i pojawiło się znowu wkurzenie tym głupim bólem, który spowalniał mnie i spowalniał, tak że zanotowałem w końcu okrążenie 4:52. Zapas czasowy z pierwszych 5 km był tak duży jednak, że wystarczyło to na pobicie rekordu życiowego także na 10 km, który poprawiłem o 2:14 s. Teraz wynosi on 44:14. Przy okazji padły rekordy na 1 milę, 3 mile, w teście coopera i w dystansie na godzinę. W endo więc wszystkie statystyki prócz półmaratonu poszły w górę. Powinienem więc się cieszyć a wręcz skakać z radości, a jakoś tak nie jest. Ciekawy jestem co będzie dalej. Trening zakończyłem po 13:31 km i czasie 1:00:26. Ból był bardzo silny, przeciągnąłem trening celowo do godziny czasu, cudem... Do tego jutro znowu praca, minimum trzy dni, a jest duża szansa na powtórkę z tego tygodnia. Plan mam taki: kupno butów biegowych w pierwszym wolnym dniu w ciągu tygodnia. Jeśli ból będzie się dalej powtarzał mimo lepszej amortyzacji i dopasowania obuwia, zapisuje się do lekarza a w oczekiwaniu na wizytę przenoszę biegi na bieżnię na siłowni. Łudzę się jednak, że nie będzie to konieczne.

niedziela, 7 kwietnia 2013

Niedzielne "wybieganie"

Praca pokrzyżowała mi plany wybrania się na BBL w sobotę,więc postanowiłem, że w niedzielę trochę nadrobię kilometraż. Takie było założenie, ale w głowie wciąż miałem obawę o moje prawe kolano. Pogoda dzisiejsza była naprawdę w porządku biorąc pod uwagę ostatnie warunki - ok. 2-3 stopni na plusie, 90% trasy nie była pokryta śniegiem i tylko miejscami jeszcze ta biała breja zalegała i wyjątkowo przeszkadzała - topiący się śnieg jest dwa razy gorszy od sypkiego spotykanego przy minusowych temperaturach. Wiał dość silny wiatr, ale nie był aż tak bardzo uciążliwy. Zacząłem bardzo spokojnie, w sumie to za spokojnie, nie wiem dlaczego. 5:05 potem 5:08, następne 5:32, ale była tam przeprawa błotna przy moim stawie. To był najsłabszy km, ale ogólnie w całym treningu krążyłem blisko pięciu minut przekraczając tą granicę parę razy. Powodów było kilka: nogę zacząłem czuć już od drugiego km, poza tym postanowiłem trochę pozwiedzać okoliczne osiedla. Fragmenty gdzie biegłem po "nowych" terenach, były wolniejsze niż te przy stawie czy moim osiedlu. Miałem jednak cały czas w głowie świadomość, że zaraz pewnie zacznie boleć. No i na dwunastym km, gdy już wracałem powoli w stronę mojego osiedla, złapał mnie taki ból, że musiałem spauzować trening na ok. 20 sekund. Ruszyłem dalej mając przed sobą dość duży podbieg, zacząłem podnosić wyżej łydki, jak przy skipie. Ku mojemu zdumieniu to pomogło. Byłem już trochę zmęczony, więc nie było to tak "dopracowane" jakbym chciał, ale ból był wtedy zdecydowanie do zniesienia. Okazało się później, że po tej pauzie i wznowieniu endo nie załapał sygnału i naliczał tylko czas. Resztę trasy przy pomocy strony docelu.pl obliczyłem i dodałem edytując trening. Dane: 15:65 w 1:19:54, średnio 5:06/km. Wybieganie udało się więc średnio, tempo było ciut za słabe, ból zaczął się zbyt wcześnie i dał w kość pod koniec. Miałem dziś dużą ochotę na połówkę, ale musiałem zrezygnować. Ochota tym większa, że przez pracę szykuje się przerwa z bieganiem co najmniej do środy a może i nawet do czwartku,więc chciałem nadrobić km z wyprzedzeniem. Z ciekawostek sprzętowych - dziś założyłem pierwszy raz skarpety kompresyjne zakupione przeze mnie ok. miesiąca temu w Lidlu podczas promocji artykułów do biegania. Kosztowały 17 zł, więc rewelacji nie można się spodziewać, kompresji nie czułem za bardzo, choć porównania ze skarpetami firmowymi nie mam. Są jednak bardzo wygodne i fajnie się w nich biegało. Dziś też jadłem pierwszy raz w życiu Pancakes, czyli jedno z typowych dań dla biegaczy. Przepis z mojewypieki.pl stuningowaliśmy z żoną zamieniając zwykłą mąkę na pełnoziarnistą. Są naprawdę bardzo dobre, wg mnie coś pomiędzy naszymi naleśnikami a goframi. Kolejny trening zaczynam od przebiegnięcia kilku km z tym wysokim podnoszeniem łydek. Już się nie mogę doczekać, dziś jakiś taki niedosyt...

czwartek, 4 kwietnia 2013

Bieganie pełne nerwów

Pełne nerwów, bo przed bieganiem jak i w jego trakcie najwięcej myślałem o tym, kiedy zacznie się ból i czy znowu będę musiał skrócić trening. Zima nie odpuszcza, znowu opady śniegu ale temperatura powyżej zera, więc nie było tak źle. Na moim osiedlu chodniki w większości czarne, ulice także. Miałem jednak znowu wątpliwości, czy w ogóle biegać. Tym razem chodziło tylko o kolano. 2 dni przerwy niby były, ale dalej minimalnie je czułem. Trudno, sprawdzimy. Zacząłem spod domu, jedno kółko po osiedlu i spontanicznie obrałem kierunek na mój ulubiony staw. Tam 3 kółka, endo pokazało już dziewiąty kilometr, więc ból powinien zaraz nastąpić. Asekuracyjnie wróciłem więc na moje osiedle, żeby w razie czego nie dreptać dwóch kilometrów kulejąc. Ból się pojawił w dziesiątym kilometrze, trochę narastał, potem się zmniejszał, ale nie spowodował przerwania biegu. Przyczyn mogło być kilka. Dziś od początku treningu starałem się pracować nad techniką, przynajmniej na odcinkach nieośnieżonych - lądowałem na śródstopiu zamiast na pięcie. Dla mnie jest to bardzo nienaturalne na moim etapie, wygląda to w moim odczuciu wręcz śmiesznie, ale zauważyłem że wtedy noga mniej boli. Druga zmiana to przełożenie opaski z telefonem na prawą rękę. Wyczytałem w internecie o tym, że ręka na której znajduje się opaska, może nie ruszać się prawidłowo. Postanowiłem więc to sprawdzić i będę sprawdzał jeszcze przez jakiś czas. Zobaczymy co z tego wyjdzie. Z dzisiejszego treningu jestem zadowolony. Przebiegłem 15,39 km w 1:15:46. Szału nie ma, kilka razy wykroczyłem poza 5:00/km, szczególnie w drugiej połowie biegu, ale założeń dzisiaj żadnych nie było. Marzyłem tylko, żeby zakończyć trening wtedy, kiedy ja chce a nie moja noga. Miałem co prawda chęć na połówkę maratonu dziś, ale postanowiłem nie wariować i nie przeginać. Jutro zgodnie z planem nie biegania co drugi dzień, robię sobie wolne. W sobotę, jeśli praca nie wezwie i noga pozwoli planuję udział w "Biegam Bo Lubię". Muszę poprosić trenerów o pomoc w poprawie techniki biegu...

poniedziałek, 1 kwietnia 2013

Biegowy lany poniedziałek

Nie chciałem za bardzo biegać dzisiejszego dnia. Wracaliśmy od rodziny ze świąt, mój żołądek czuł jeszcze wszystkie świąteczne potrawy. Ale to właśnie to zadecydowało o tym, że wybiegłem. Pogoda... po prostu masakra. Jest kwiecień, powinno być chociaż +5 czy 7 stopni, a są okolice 0 i ZNOWU pada śnieg. Dziś było po prostu biało, na szczęście ulice tylko mokre. Postanowiłem więc, że nie pobiegnę nad staw, a zrobię trening u siebie na osiedlu. Nie pilnowałem dziś w ogóle czasów km, tempa, kompletnie nic. Biegłem i oczekiwałem na to, co "powie" prawe kolano i po jakim czasie się odezwie. Początek ok, 4-5 km i ledwo coś czuję, ale nie był to na pewno ból. Zaczęło się w okolicach 8-9 km, ból boku kolana a potem jeszcze jakby delikatne odrętwienie łydki. Na 11 km stwierdziłem że nie ma to sensu. Tym bardziej że odnotowałem czas km aż 5:18 co było dziś jedynym przekroczeniem 5 minut na km. Zatrzymałem się przy mojej klatce po 11.52 km i po upływie 56:57 sekund. Z jednej strony mogłem jeszcze ten km zrobić, albo chociaż do godziny dobiec, ale ból był już bardzo odczuwalny, a ja i tak nie wiedziałem dziś jaki mam czas i kilometraż. Jestem wkurzony z powodu tego kolana. Miało być tak pięknie, mam siły i wielkie chęci na długie wybiegania, chcę się sprawdzić na połówce i jak tylko pogoda się poprawi, wziąć się za lekkie poprawy życiówek. Z tego wszystkiego może być wielki klops. Czas chyba poszukać na google jakiegoś fizjoterapeuty lub ortopedy.