niedziela, 30 czerwca 2013

Dobre zakończenie dobrego miesiąca

Pisałem już wcześniej że Jastarnia mi sprzyja. Tutejsze powietrze pomaga mi chyba w pokonywaniu kolejnych rekordow życiowych. Tym razem jednak nie o taką życiowkę chodzi.Wczoraj postanowiłem mocno zaakcentować koniec miesiąca długim wybieganiem. Zdaję relację jednak dopiero dziś - Kierunek - Hel! Z tego co pamiętałem odległość między Jastarnią a Helem to jakieś 12-13 km. Tam i z powrotem to w takim razie trochę dużo jak na mnie, ale miałem nadzieję że się uda. A mogło się to udać tylko pod jednym warunkiem - nie patrzę na tempo. Wyłączyłem więc całkowicie głos w telefonie i tylko co jakiś czas zerkałem żeby sprawdzić czy wszystko działa. Wybiegłem ok. godziny 10:00. Z nieba mocno świeciło już wtedy słońce i było ok. 22 stopni. Warunki na wolny bieg nie najgorsze. Szczerze mowiąc to wg mnie idealne, lubię tak wysokie temperatury przy spokojnych treningach, chłod wskazany jest dopiero przy szybszych. Na początku do pokonania miałem całą długość Jastarni, gdyż mieszkamy na drugim jej końcu, to jakieś 2 kilometry.
Wybiegłem poza jej granicę i już po kilometrze zawitałem do Juraty. To taka spokojna snobistyczna miejscowość, gdzie oprocz spacerow na molo i plażowania, można pooglądać jeszcze fajne samochody zaparkowane pod hotelami :) Jurata bardzo szybko się skończyła i tak od czwartego kilometra zaczęła się ścieżka rowerowa, po ktorej jeszcze w życiu się nie poruszałem. Słyszałem tylko że jest dość wymagająca w porownaniu z resztą trasy przez połwysep. Faktycznie - co chwilę były lekkie wzniesienia, potem zaraz spady. Nawierzchnia jednak była idealna, bo był to mocno ubity szuter z kamyczkami. Biegło się po tym świetnie, miękko i przyjemnie. Ścieżka była oddalona od drogi średnio o jakieś 5-6 metrow i schowana w lesie. Przez większą część zatem miałem cień na trasie, a to kolejny duży plus. Pagorki szybko się skończyły i trafił się odcinek dużo bardziej płaski. Minąłem tablicę z napisem "Fortyfikacje wojskowe 8 km". Trochę mnie to przeraziło, miałem już kilka kilometrow w nogach, 8 x 2 to już 16 km a od fortyfikacji do Helu było jeszcze trochę. Uznałem jednak że biegnę dalej i zobaczę jak będzie. Minąłem Hel-Bor, gdzie znajduje się ośrodek prezydencki i nabijałem kolejne kilometry. Szuter czasami zamieniał się w asfalt, ale były to krotkie odcinki. Przed samym Helem (ok.1 km) zaczęła się kostka brukowa. Dobiegłem do Helu! Spojrzałem na telefon a endo wskazywało 15,25. Duuuużo biorąc pod uwagę że muszę jeszcze wrocić. Włączyłem więc pauzę, wszedłem do sklepu gdzie zakupiłem banana i małą wodę. Posiliłem się i ruszyłem w stronę Jastarni. Tempa raczej nie zmieniałem. Nie wiedziałem jakie mam dotychczas, nie probowałem liczyć go ręcznie w pamięci. Nie włączyłem też dźwięku. Biegłem tak jak dotychczas. Gdy wybiegałem z Helu niebo przykryły ciemne chmury. Przygotowywałem się już powoli na długą drogę w ulewie, ale na szczęście skończyło się na kilku kroplach. Minął dwudziesty kilometr. Dotychczas moj najdłuższy trening to 22 kilometry i wiązał się on z mało przyjemną końcowką. Nasłuchiwałem więc organizmu żeby wyłapać pierwsze oznaki zmęczenia organizmu. Nic się jednak nie działo. Świetnie! Wystarczyło tylko nie zmieniać totalnie nic i może będzie dobrze. Tak więc nie przyspieszyłem, nie zwolniłem, biegłem i rozmyślałem. Minąłem tak Juratę, wbiegłem do Jastarni, przebiegłem przez centrum i zameldowałem się pod domem gdy endo wskazało 30,58 km! Czas to 2h:30m:21s. Tempo średnie 4:55. Jest to moj najdłuższy dotychczasowy trening, do tego jeden z najprzyjemniejszych jakie odbyłem. Bawiłem się rewelacyjnie a sama trasa - no muszę przyznać że jest to prawdziwy raj dla biegacza. Pierwszy raz też skorzystałem z podładowania baterii i uzupełnienia płynow w trakcie biegu. Nie bolało mnie nic, nie miałem najmniejszej chęci zakończyć treningu. Jestem z siebie dumny, na pewno wrocę jeszcze na tą trasę nie raz. Było to idealne zakończenie czerwca
A jak wyglądał czerwiec? Był to najlepszy moj miesiąc, zdecydowanie! Kilometraż w tym miesiącu to 248 km, o 84 km więcej niż w drugim pod względem dystansu marcu. Pobiłem wszystkie życiowki. Na końcu zrobiłem najdłuższy trening. Wziąłem udział w świetnych zawodach i poprawiłem swoj czas o 4,5 minuty względem poprzedniego startu. Z tego miesiąca mogę być naprawdę baaardzo zadowolony. Przy natłoku obowiązkow jaki mnie czeka, ciężko będzie powtorzyć taki wyczyn, ale nie o to chodzi przecież. Bieganie w tym miesiącu dało mi wiele radości, są oczywiście jakieś minusy tego miesiąca ale kto by się tym przejmował...

czwartek, 27 czerwca 2013

Zapchajdziura



Przyznam że na dzisiejsze bieganie nie miałem absolutnie żadnego planu. Wiedziałem tylko że nie mogę pozwolić sobie na dystanse rzędu dwudziestu kilometrow ze względu na porę treningu. Kolejny raz wyruszyłem poźnym wieczorem, tj. ok. 21:45. Po pierwszych dwoch kilometrach miałem już wstępny obraz dalszych losow. Pierwszy km jak zwykle mający mało wspolnego z resztą, drugi 4:26 już nastrajał optymistycznie. Postanowiłem jednak trochę zwolnić. 4:39, 4:36.... Kręciłem się po Jastarni wzdłuż i wszerz. Poniekąd byłem do tego zmuszony - było już ciemno, a między miejscowościami nie ma absolutnie żadnego oświetlenia. W ramach dodatkowego podkręcenia tempa występują też dziki w dużych ilościach, ktore uwielbiają żerować w nocy. Wolałem jednak nie ryzykować i lawirowałem kolejny raz uliczkami Jastarni. Miejscowość ta ma tylko ok. 4000 mieszkańcow, a wbrew pozorom jednak jest gdzie biegać. Kombinacji pętli jest sporo, jednak może się to kiedyś znudzić. Sprobuję więc treningi przenieść na trochę wcześniejszą godzinę, żeby moc odwiedzić okoliczne miejscowości. Łatwo powiedzieć, trudniej wykonać... Tak więc obiecać tego nikomu nie mogę. Mimo że miałem dziś dość mocny dzień w pracy, zjadłem trochę ciężko i poprzedniej nocy spałem ok. 3 godzin, biegło mi się wyjątkowo lekko i łatwo. Jedyny minus to powrot skakania tempa na kolejnych kilometrach. Myślałem że już to mniej więcej ogarnąłem, a okazuje się że niekoniecznie. Muszę widocznie jeszcze nad tym popracować. A jeśli chodzi o liczby, to taki standardzik - 13,22 km w 1h:00m:21s ze średnim tempem 4:34. Nie jest źle. Pogoda dopisała, było ok. 17 stopni i wieczorem zrobiło się bezwietrznie. Były idealne warunki do bicia życiowek, ale dla mnie nie dzisiaj...
Dziś to właśnie ta tytułowa zapchajdziura, czyli nabicie kilometrażu - bez określonego celu. Ale za to wciąż z wielką przyjemnością!

poniedziałek, 24 czerwca 2013

Ponownie nad morzem

No i jesteśmy znowu w Jastarni, co mnie cieszy także ze względu na temperaturę w ostatnich dniach. 30 stopni to dla nas zdecydowanie za dużo siedząc w mieście. Tutaj na szczęście jest o te kilka stopni mniej,jak zwykle. Do tego wieje orzeźwiający wiatr. Ma to oczywiście przełożenie w bieganiu. Można wypuścić się w trasę trochę szybciej bez obaw o wyplucie płuc. Dziś jednak nie było mi to dane. Ze względu na napięty harmonogram dnia kolejny raz wybiegłem wieczorem,a dokładniej ok.21:15. Nie miałem za bardzo pomysłu i decyzje co do trasy i tempa podejmowane były spontanicznie. Ruszyłem na podbój Jastarni wolnym tempem notując pierwszy km w 4:57. Potem było już tylko lepiej. Ogólnie przebiegłem 13,36 km w 1h:01m:15s co dało średnie tempo 4:35. W pewnym momencie skręciłem w stronę mojej Szkoły Podstawowej,hali sportowej i boiska szkolnego, na którym kieeedyś spędzaliśmy godziny na graniu w kosza z kolegami. Aż łezka się w oku zakręciła, szczególnie że lata świetności te tereny mają już chyba za sobą. Z cyklu niedogodności biegowych - albo jestem głuchy albo endo błędnie komunikuje czas ostatniego kilometra. Dopiero w domu po sprawdzeniu treningu na komputerze okazało się że trzymałem tempo prawie idealnie, słyszałem biegnąc natomiast czasy ok. 15-20 sekund inne od wyliczonych. Tak czy inaczej to kolejny powód żeby w końcu kupić zegarek do biegania. Ostatnio endomondo nie daje mi żyć. Kiedyś złego słowa nie mogłem na nie powiedzieć, a teraz jestem po prostu zadowolony że jest coś takiego :) Jest w końcu bezpłatne, a jak wiadomo "darowanemu koniowi...". Myślę jednak intensywnie nad kupnem,ale w porównaniu do reszty sprzętu do biegania, cena zegarka jest po prostu zaporowa. Zobaczymy co z tego wyjdzie.

niedziela, 23 czerwca 2013

Biegać czy nie biegać...

Taki właśnie dylemat mnie dziś złapał. Co prawda planowałem już od wczoraj jakieś niedzielne wybieganie, ale dzień był tak intensywny, że nijak nie dało się wpleść chociaż te 1,5 godzinki biegu - wszak radość dziecka po całodziennej zabawie jest najważniejsza. Trochę czasu pojawiło się dopiero,gdy mój synek poszedł spać, tj. ok.21:30. Wcześniej zastanawiałem się czy ma to sens, czy nie jest za późno i już miałem rezygnować i przekładać na jutro, a złożyło się tak, że o 21:40 włączyłem endomondo i ruszyłem przed siebie. Bez planu trasy niestety ale z mocnym postanowieniem trzymaniem wolnego tempa. Tak sobie krążyłem po osiedlu, to wybiegłem nad staw, później zwiedziłem osiedle 5 Wzgórz z mocnym i długim podbiegiem, ale wszystko to w mało wymagającym i niestresującym tempie. Przez większość treningu było całkowicie ciemno. Ogólnie to ostatnio jestem specjalistą od takich późnych wybiegań, ale wynika to raczej z braku czasu w czasie dnia w połączeniu z unikaniem biegania w okolicach południa, niż z czystego wyboru.  Dziś jakieś 1,5 godziny przed treningiem była też ulewa i burza, więc powietrze było po prostu rewelacyjne. Temperatura w końcu spadła do akceptowalnych 21 stopni, czuć też było miłą wilgoć w powietrzu. Nie niosło to mnie oczywiście po kolejną życiówkę. Prawdę mówiąc biegło mi się dość ciężko, nogi ruszały się jakby nie były dobrze naoliwione. Na średnie tempo jednak 4:51 wystarczyło. Tak przebiegłem 15,15 km w 1h:13m:28s. Jak na typowe wybieganie to więc trochę mało, ale po taakim dniu, to żona stwierdziła i tak że "jesteś nienormalny że poszedłeś jeszcze biegać" :)
Było to ponowne tymczasowe pożegnanie z moimi stronami. Jutro znowu jedziemy do Dziadków do Jastarni ze względu na moją pracę. Następne kilka treningów odbędzie się więc na terenach Półwyspu Helskiego, które ostatnio pomogły mi wyśrubować moje wyniki. Oby tym razem było podobnie...

sobota, 22 czerwca 2013

Nocny Bieg Świętojański Gdynia 2013


Kiepska jakość ale innego zdjęcia nie ma 
Drugie zawody w życiu, było sporo stresu. Do tego pora taka dziwna jak na bieganie - 23:59! Bałem się że o tej godzinie nie będę miał już sił na nic, a na pewno nie na bieganie. Piątek był dość ciężkim dniem,dlatego moje obawy jeszcze bardziej wzrosły. Stawiłem się jednak na starcie, tym razem nie na ostatnią chwilę. Krótka rozgrzewka i czekałem na start. Te minuty dłużyły się nieubłaganie. Nie tylko mi zresztą, bo widziałem wręcz nerwówkę na twarzach sąsiadów. Każdy o coś tam walczył, ja o zejście poniżej 45 minut jako minimum, ale po głowie mi chodziły 43 a może nawet 42 minuty. Wiedziałem że na poprawę mojej świeżej życiówki (41:23) nie mam szans ze względu na początkowe przepychanki i stres. Nie miało to jednak żadnego znaczenia kiedy w końcu ruszyliśmy. Włączyłem endo na linii startu i zacząłem walkę. Na początku duży ścisk - tak jak poprzednim razem w maju. Dwa pierwsze ciasne zakręty, gdzie trzeba było naprawdę uważać i w końcu wpadliśmy na ulicę Waszyngtona gdzie można było się trochę przetasować. Spojrzałem więc na ramię, gdzie wisiał telefon żeby sprawdzić jak tam wygląda tempo, a tu zonk! Nie działą! Biały ekran... Coś tam naciskam, coś poprawiam, próbuję ale nic. W końcu wyszedłem z endomondo całkowicie, uruchomiłem jeszcze raz, poczekałem (oczywiście nie stojąc) aż złapie sygnał i jeszcze raz zacząłem trening. Zaczęło działać, tylko że na dystans do końca wyścigu już nie miałem co patrzeć, musiałem mieć jednak podgląd na tempo. Nie chciałem popełnić dużego błędu z maja, gdzie wystartowałem za bardzo asekuracyjnie bojąc się wyprzedzać już na początku. Teraz poleciałem znacznie mocniej. Pierwszy kilometrowy komunikat to 4:11 - całkiem całkiem. Niby miałem jedynie schodzić poniżej 4:30, ale wiadomym było że będę walczył o jak najlepszy czas. Nie po to przyjeżdżam na zawody, żeby odpuszczać. Słyszałem dużo wcześniej masę zegarków, które komunikowały swoim właścicielom że 1/10 dystansu za nimi. Tak więc miałem spore opóźnienie w pomiarze, ale był na to przecież sposób - tablice informacyjne. W Biegu Europejskim w ogóle ich nie widziałem, teraz dostrzegałem każdy. Ale po kolei. Ulica Polska to najszybszy odcinek biegu - 3:59, potem krótki podbieg gdzie trochę przycisnęło mi płuca i dłuższy zbieg na rozluźnienie. Cały czas parłem do przodu i wyprzedzałem zawodników, choć dużo mniej niż w maju. Byli też oczywiście tacy, co mnie wyprzedzali. Kolejne komunikaty 4:13, 4:12, 4:19 i 4:19. Byłem wtedy gdzieś w okolicach Skweru, gdzie stała masa kibiców głośno nas dopingujących. Pomogło mi to niesamowicie. Postanowiłem że muszę jeszcze podkręcić tempo, mimo tego że czekał nas długi acz łagodny podbieg ulicą Świętojańską. Lubię ten kawałek trasy. Co chwilę ktoś coś krzyczy, jest sporo kibiców i dzieje się naprawdę dużo. Do tego w tym momencie uzmysławiam sobie że to już niedaleko i że jak mam powalczyć to właśnie teraz. Ruszyłem mocniej - 4:12, 4:05. Na końcu bulwar nadmorski, gdzie ludzi było chyba jeszcze więcej, w każdej knajpie głośno dopingowali, fajnie to wszystko wyglądało. Przycisnąłem jeszcze bardziej. 4:01 i schodziłem jeszcze niżej. Na ostatnich 200-300 metrach biegłem już sprintem, najszybciej jak się dało. Wbiegałem na ostatnią prostą, koło mnie inny biegacz przyspieszał, to ja też spróbowałem. Sam sobie się dziwię skąd jeszcze miałem tyle siły. Niestety nie mam czasu ostatniego kilometra, wahania prędkości w endo są kosmiczne, więc ich sprawdzanie nie ma sensu. W ogóle tempo kilometrów jest tym razem czysto poglądowe i nie ma nic wspólnego z tempem innych - u mnie każdy kilometr zaczynał się i kończył gdzie indziej. Wbiegłem na metę usatysfakcjonowany i wykończony. Nie znałem czasu. Telefon zatrzymał się na 9,35 km, więc wynik ten był bezużyteczny. Odebrałem medal, zdałem chipa, wypiłem wodę i wróciłem do samochodu, potem pędzikiem do domu. Czekałem jeszcze trochę na smsa od organizatora, ale zasnąłem 5 minut przed jego otrzymaniem :) Czas brutto - 42:03, potem pojawiły się wyniki netto - 41:43! Jest dobrze! Tylko 20 sekund gorzej od życiówki. Pewnie więcej straciłem starcie. Nie ma opcji, na Biegu Niepodległości poważnie atakuję 40 minut!
Nowy nabytek (koszulka i spodenki)
Na koniec wnioski. Bieg był genialny, atmosfera niesamowita i w ogóle idea biegu nocnego na początku do mnie nieprzemawiająca, okazała się subiektywnie oczywiście strzałem w dziesiątkę. Zwłaszcza drugi etap, gdzie przebiegaliśmy przez bardziej "zaludnione" tereny, wyglądał świetnie. Naszły mnie w drodze powrotnej myśli o tym, jak to Gdynia jako miasto potrafi zorganizować takie fajne imprezy. Cykl biegów to nie jedyna rzecz, akcji jest więcej. A sama organizacja nie pozostawia nic do życzenia. Mieszkam praktycznie w Gdańsku i aż trochę wstyd, że tyle większe miasto nie potrafi zrobić imprezy na takim poziomie i co najważniejsze w takiej częstotliwości. Tutaj lepszy będzie kolejny wernisaż lub "pokaz" dźwięków stoczniowych. Trochę przykro. A z samego biegu wyniosłem kolejne doświadczenia, przekonanie że każdy start to mega przeżycie i potrzebna (motywująca) część codziennych zmagań na treningach. Poza tym swój czas z lutego poprawiłem o 4,5 minuty - z 46:13 na 41:43 co przekłada się na ucięcie ponad jednego kilometra. Wystartowałem też z lepszego dla mnie sektora. Nie jak poprzednio 45-50 a z 40-45 co zaowocowało szybszym początkiem biegu. Przywiozłem też do domu mój drugi medal. Rodzinka jest dumna, ja też! :)

czwartek, 20 czerwca 2013

Godzinka relaksu przed zawodami

Wróciliśmy wczoraj na swoje śmieci. Dzisiejszy trening ciężko nawet nazwać treningiem. Było to odreagowanie całego ciężkiego dnia i rozruszanie mięśni przed jutrzejszym Biegiem Świętojańskim. Pomyślałem, że fajnie będzie pozwiedzać moje najczęstsze trasy po "półwyspowej" przerwie. No i tak wystartowałem spod swojego bloku na Kowalach. Pierwszy kilometr to 4:59, zrobiłem dwa większe kółka wokół osiedla i skierowałem się nad mój staw. 4:42, 4:48... tak sobie mijały kilometry. Oddech miałem wyjątkowo lekki mimo ogromnego upału. Była godzina 21:30 gdy wychodziłem z domu, a termometr wskazywał 28 stopni! Nie przeszkadzało to jednak w relaksacyjnym tempie, które swój najszybszy etap zanotowało na szóstym kilometrze - 4:37. Uznałem jednak, że jest to stanowczo za szybko biorąc pod uwagę że za 26 godzin muszę być możliwie jak najbardziej świeży. Zwolniałem więc systematycznie a na dziesiątym km przekroczyłem nawet o 6 sekund granicę 5 minut. Ostatecznie zameldowałem się ponownie pod blokiem po upływie 1h:02m:47s i dystansie 13,03 km, średnie tempo wyniosło 4:49 - idealnie. Ciekawostką jest to, że dzisiejszy czas na 10 km był prawie taki sam, jaki osiągnąłem na Biegu Europejskim, na którym przecież tak się starałem. Dziś biegłem sobie ot tak, mrucząc coś pod nosem a momentami nawet mogąc oddychać przez nos.
 Korzystając z wyjazdu do Gdyni odebrałem też pakiet startowy, więc nie będę musiał sobie jutro zaprzątać tym głowy. W tej edycji jako dodatek otrzymaliśmy koszulki, można było nawet wybrać sobie kolor. Mała rzecz, a cieszy.
Jedna kwestia dotycząca ostatniego treningu z Jastarni - z tego całego zamieszania nie zauważyłem, że pobiłem także swój rekord na 5 km! 20:35 to nowy rekord i jest on lepszy od poprzedniego aż o 15 sekund. Wydaje mi się że zejść poniżej 20 minut w tym sezonie na 5 km będzie o wieeeele łatwiej niż złamać 40 minut na 10 km. Cóż, będę próbował wszystkiego. Póki co kolejny raz życiówki padły jedna po drugiej, jakby w pakiecie :) Fajnie że z miesiąca na miesiąc komplet wyników się systematycznie poprawia. Ciekawe kiedy będzie pierwszy zastój...
A jaki plan na jutro? Jeśli pogoda będzie zbliżona do dzisiejszej, to zadowolę się w zupełności zejściem poniżej 45 minut. Raczej nie będę nawet próbował złamania świeżej życiówki na dychę. Nie miałem tam zbyt wiele zapasu a jutro dojdzie jeszcze lawirowanie między zawodnikami. Przede wszystkim jednak mam zamiar dobrze się bawić, no i dobiec do mety :)

wtorek, 18 czerwca 2013

Rekordowe zakończenie biegania po Półwyspie

Widok z pracy przez ostatnich kilka dni
Co to był za trening! Do piątkowo-sobotniego Biegu Świętojańskiego już kilka dni i chciałem przetestować swoją formę przed tym ważnym dla mnie startem. Dziś była idealna do tego okazja. Zostały 3 dni do zawodów, miałem ciężki i długi dzień w pracy a to w połączeniu z późną porą biegania miało symulować bardzo późną porę biegu w Gdyni. Startujemy przecież o 23:59. Tak więc na linii startu stanąłem niewypoczęty, z obolałymi stopami od całodziennego stania i ogólnie w nienajlepszej formie fizycznej. Była też godzina 21:15, co może nie jest bardzo późną porą, ale zdecydowanie późniejszą niż czasy większości moich treningów. Ruszyłem baaardzo ciężko, czułem się jakbym pędził tempem co najmniej 3:45, ale wiedziałem że świat przesuwa się zdecydowanie za wolno. Endo krzyknęło - 4:19 no i przyznam że już się trochę podłamałem. Jakby brakowało paliwa, nie mogłem  utrzymać jako takiej techniki biegu, no ogólnie trochę klops. Postanowiłem jednak że dotrwam tak do trzeciego kilometra i zobaczę jak będzie żeby dalej zadecydować. Początki u mnie często wyjęte są z rzeczywistości i mają się nijak do reszty biegu. Na szczęście tym razem też tak było. Drugi kilometr - 4:10, trzeci - 4:04. To zobaczymy co przyniosą jeszcze dwa. Czwarty minął po 4:12 a piąty po 4:10. Było naprawdę nieźle. Fakt, że trochę byłem zmęczony - nie mięśnie, ale oddech miałem już bardzo niespokojny. Kolejny raz żałowałem że nie mam pulsometru i nie mogę sprawdzać sobie faktycznego tętna. Pomogłoby mi to w takich biegach jak dziś w podjęciu decyzji czy zwalniać czy przyspieszać itp. No kiedyś się pewnie dorobię :) Tymczasem usłyszałem komunikat o szóstym kilometrze pokonanym w 4:15. Zdecydowałem, idę po rekord! Wykrzesałem trochę sił, bardziej przycisnąłem organizm, wydłużyłem krok tak jak to robiłem ostatnio na treningach i zaufałem swoim płucom że nie będę ich musiał zbierać z ziemi. Sapałem już tak głośno, że przynajmniej nie musiałem lawirować między ludźmi na ścieżkach. Ci słyszeli mnie już z kilkudziesięciu metrów i ustępowali miejsca. Przyspieszałem jednak, co prawda nieznacznie ale na tym etapie biegu to i tak sukces dla mnie. Siódmy kilometr 4:13, ósmy 4:12. Zacząłem przypominać sobie czasy okrążeń w ostatniej rekordowej dziesiątce i było już pewne że jeśli nie zepsuję totalnie ostatnich dwóch kilometrów, będzie rekord. Przycisnąłem jeszcze bardziej idąc prawie na całość. Jakiś czas temu właśnie pisałem że nigdy nie mogę dać z siebie wszystkiego i zawsze zostawiam sobie jakiś margines sił w razie czego. Dziś był on naprawdę niewielki. Biegłem już na ok. 95% sił, dziewiąty kilometr to 4:05. Jeszcze podkręciłem tempo, ale sił już niewiele zostało. Lokomotywa nie powstydziła by się takich dźwięków, jakie wydobywały się z moich płuc. Cały czas jednak zostawały na miejscu, tak więc nie zwalniałem. Udało się! Przebiegłem upragniony dziesiąty kilometr w czasie 4:01 a nowy rekord dyszki to 41:23. Czas lepszy od poprzedniego o 1:25, więc nie jest to byle jaka poprawa. Dobiegłem jeszcze do domu nie zwalniając za bardzo i endo wyliczyło 10,4 km w 44m:11s. Po odpaleniu komputera i zalogowaniu się na stronę endomondo spotkała mnie kolejna niemiła niespodzianka. Przedwczoraj program złapał fixa podczas zawiechy telefonu. Dziś wszystko na trasie było w porządku, ale nie wiedzieć dlaczego system nie widział rekordu. Wszystkie czasy podane były poprawnie, jednak 42:48 było lepsze niż 41:23, przynajmniej przez pół godziny. Napisałem prośbę o pomoc i nie wiem czy tak szybko zareagowali czy też był to zbieg okoliczności, ale po 5 minutach było już wszystko w porządku. Uff... Dla mnie te wszystkie cyferki nadal stanowią swego rodzaju fobię :)
Jutro wracamy na Kowale, na kilka dni, na pewno do poniedziałku. Dzisiejszy trening był więc chwilowym pożegnaniem z tutejszymi ścieżkami. Przyznam że służą mi te strony. Ostatnie trzy biegania to trzy rekordy w trzech różnych kategoriach. Najpierw rekord na godzinę biegu, potem półmaraton a teraz ulubiona dyszka. Coś musi być w tym powietrzu :) Przed zawodami jeszcze chyba jeden lekki trening na Kowalach no a potem już Gdynia. Nie jestem pewny czy dzisiejszy czas rozjaśnił mi sytuację w wybraniu tempa na piątek. Na tak szybkie tempo chyba się nie zdecyduję. W dalszym ciągu chcę zejść poniżej 45 minut co będzie sukcesem biorąc pod uwagę zawirowania na początku biegu i wynik z Biegu Europejskiego. Kolejny wpis już z Trójmiasta.

niedziela, 16 czerwca 2013

Rekord mimo problemów

Przed dzisiejszymi 22 km 
Dwa dni przerwy od biegania nie zdarzają się ostatnio często, a że mięśnie odpoczywały trochę dłużej, dziś zamierzałem je trochę pomęczyć. Te 2 sekundy powyżej 1h:40m w rekordzie połówki maratonu trochę biło mi po oczach, więc wziąłem się za poprawę tego rezultatu. Założenie było takie, żeby zejść tylko poniżej tej godziny czterdzieści. Początek był nawet dość szybki 4:32,4:28,4:21 i wiedziałem że takie tempo to może na  10-12 km ale na pewno nie na 21. Poza tym w pewnym momencie na czwartym km muzyka przestała grać, spojrzałem więc na endo, które też przestało działać. Ogólnie telefon załapał totalny zwis systemu. Pierwszy raz mu się to zdarzyło, ale wkurzyło mnie niesamowicie. Dziś miałem przecież bić rekord... Po 2 minutach użerania się z elektroniką telefon ruszył i okazało się nawet że endomondo zrobiło pauzę i mogłem kontynuować od momentu zawiechy systemu, tak mi się wtedy wydawało. Kolejnym problemem było to, że nie wiedzieć czemu po tym postoju endo przestało podawać komunikaty głosowe mimo dobrze ustawionego trenera audio. Nie mogłem więc kontrolować za bardzo tempa, bo wykrzywianie się co chwilę w celu spojrzenia na telefon na opasce ramiennej to nie lada wyzwanie i jest po prostu wkurzające. Biegłem więc sobie takim tempem jakie było dla mnie w miarę komfortowe mając nadzieję że nie przekraczam 5 minut na km. Dobiegłem tak do Chałup gdzie zastał mnie jedenasty kilometr. Zawróciłem i identyczną trasą, tj. ścieżką rowerową wzdłuż Półwyspu Helskiego skierowałem się w stronę domu. Na początku po nawrocie było trochę lepiej, wiatr zaczął wiać w plecy i biegło się w miarę miło.Oddech jednak był niespokojny i wiedziałem że albo biegnę za ostrym tempem, albo dziś jest mega słaby dzień. Na szczęście na piętnastym km endo odżyło i zaczęło podawać czasy i tempo. Trochę mnie zszokowały te informacje - oscylowałem w granicach 4:30,a było już blisko do mety. Było naprawdę dobrze, chociaż coś mi się nie zgadzało gdy policzyłem mniej więcej czas łączny biegu i podzieliłem w myślach przez liczbę km. Wydawało mi się że biegnę tak cały czas, ale cóż... może to było tylko złudzenie. Szybko obliczyłem też, że żeby zejść poniżej upragnionego 1h:40m przez resztę dystansu nie mogę przekraczać ok.4:55/km. Niby to nie jest dużo, ale wiedziałem doskonale że ostatnie kilometry półmaratonu w moim wykonaniu nie należą do ultraszybkich. Tak było dzisiaj także,
Długi bieg nie zwalnia z codziennego treningu brzucha
przynajmniej subiektywnie. Ostatnie 4 km to była katorga. Naprawdę dawno nie biegło mi się tak ciężko, byłem już wykończony, mięśnie już trochę wysiadały, zaczęły się bóle w kolanach, oddech był cały czas niespokojny. W grze zatrzymywało mnie tempo podawane przez trenera - 4:32, 4:35,4:29 i ostatni km w 4:39. Gdyby nie potworne zmęczenie po zakończeniu biegu skakałbym z radości. A tak po prostu uśmiechnąłem się do siebie świadomy dobrze wykonanej roboty. Przebiegłem dziś przecież 22,01 km w 1h:41m:24s ze średnim tempem 4:36/km. Nowy rekord połówki to 1h:36m:57s co jest poprawą starego czasu dokładnie o 3m:05s. Pięknie! A byłoby jeszcze piękniej, tylko po obejrzeniu treningu na stronie endomondo okazało się, że w momencie wspomnianej awarii z czwartego km, czas leciał dalej nie naliczając dystansu oczywiście. Efektem tego jest czas tego kilometra - 7:05, a to przecież totalnie niemożliwe. No trudno, ręcznie tego nie poprawię, bo nie o to przecież chodzi. Czas i tak jest rewelacyjny, ale czuję że przypłacę go mega bólami w jutrzejszym dniu. Obecnie czuję się... no niespecjalnie :) Ale co tam...

czwartek, 13 czerwca 2013

Szybka godzinka o zmroku


Twórczość mojej Żony w Paincie :) 
Odkąd sięgam pamięcią, nie przypominam sobie żebym biegał o tak późnej porze. Pierwsze kroki postawiłem ok. 21:30 gdy robiło się już szaro na dworzu. Pogoda jednak była w porządku, ok. 18 stopni, wiał dość silny wiatr ale na trasie jakoś tak się złożyło że na 90% trasy wiał z któregoś boku. Nadal jestem w Jastarni, a że między miejscowościami nie ma oświetlenia, byłem poniekąd zmuszony podreptać po mojej rodzinnej miejscowości. Nie piszę tego jednak z żalem. Plan miałem co prawda inny - dłuższe wybieganie, ale praca zabiera mi ostatnio sporo sił i sam nie wiem czy byłby to dobry pomysł. Dzień dzisiaj był dość ciężki, stąd też taka godzina rozpoczęcia treningu. Zacząłem więc dość wolno - 4:53. Potem jakby nogi same zaczęły przebierać żwawiej - 4:36, 4:32, 4:26, 4:16. Od drugiego kilometra towarzyszyło mi uczucie, że kroku dziś są sporo dłuższe niż zawsze. Podnosiłem nogi wyżej, mając subiektywnie dużo więcej siły niż zawsze. Oczywiście dzięki temu biegło mi się świetnie. Zwracałem cały czas uwagę na technikę pilnując żeby nie skracać kroku aż do końca treningu i chociaż tempo minimalnie spadło o okolic 4:26-4:28 nadal było dość szybkie. A ostatni kilometr znowu 4:16 z zapasem sił. Nie dyszałem, nogi nie bolały... Dyszka znowu poniżej 45 minut i myślę że w taki wynik będę celował na Biegu Świętojańskim w Gdyni, który tuż tuż. Pobiłem dziś rekord wg Endo w dystansie pokonanym w godzinę. Teraz 13,53 km, o 290m lepiej od ostatniego wyniku. Łącznie dziś 13,65 w 1h:00m:42s a tempo 4:27. Szkoda mi tego pierwszego kilometra, ale nic nie zapowiadało że będzie mi się biegło dziś tak lekko, płynnie i przyjemnie.
Źródło - www.chlebprobody.pl
 Od powrotu do domu rozmyślam co było tego powodem. Jedyną zmianą był większy posiłek przedtreningowy. Może moim błędem jest dostarczanie organizmowi zbyt małej ilości paliwa? Spróbuję z tym jeszcze poeksperymentować,ale to już drugi trening po solidnym posiłku, gdy utrzymanie wyższej prędkości staje się łatwiejsze. W rodzinnych stronach odkryłem też chleb wypiekany w piekarni w Karwii - trochę drogi, bo 5 zł za 350g, ale naprawdę przepyszny. Do tego długo utrzymuje świeżość, nie zawiera mąki pszennej a indeks glikemiczny to 33,5. Gdyby ktoś znalazł u siebie w sklepie, radzę spróbować. 

poniedziałek, 10 czerwca 2013

Zakamarki Jastarni

Jastarnia z lotu ptaka
www.visse.pl
Ze względu na moją pracę znów jesteśmy na Półwyspie Helskim całą rodziną. Dzisiejszy trening odbył się więc na terenach Jastarni. Przestałem się więc zmagać chwilowo ze wzniesieniami a w zamian dostałem możliwość zmierzenia się z silniejszym wiatrem. Wczoraj biegałem krócej i intensywniej, więc dziś zwolniłem trochę tempo i wydłużyłem dystans. Na początku chciałem pobiec do Kuźnicy, wrócić i pokręcić się trochę po Jastarni, ale podczas biegania przyszedł mi do głowy pomysł, żeby zrobić jedno konkretne kółko tylko po mojej rodzinnej miejscowości. Ale nie takie zwykłe okrążenie
Dzisiejsza trasa
jak zawsze, tylko zahaczając o wiele innych ulic i wbiegając w różne zakamarki. Kombinowałem, zakręcałem, okrążałem i zawracałem, a wszystko to w niezłym tempie - 4:33, które dziś trzymałem dużo mocniej w ryzach niż np. w dniu wczorajszym. Najwolniejsze to 4:40, najszybsze 4:26 a wszystko to na dystansie łącznym 15,40 km w czasie 1h:10m:07s. Biegło się dziś naprawdę bardzo przyjemnie, po kryzysie energetycznym, który dopadł mnie wczoraj nie było już śladu, nic mnie nie ograniczało i nic nie przeszkadzało. Tak powinien wyglądać trening idealny. No i tak jak zawsze gdy biegam po nowych terenach, kilometry mijały dużo szybciej niż np. robiąc kolejne okrążenia nad stawem. A jakie plany na najlbliższe dni? Od jutra jestem w pracy, ale tym razem nie przez 24 godziny na dobę, a tylko 8. W zależności ile będę miał sił, pobyt w Jastarni chcę wykorzystać do maksimum. Dziś jednak jest już czwarty dzień treningowy pod rząd i zastanawiam się nad jutrzejszym odpoczynkiem. O tym jak będzie w rzeczywistości pewnie zadecyduję dopiero po przyjściu z pracy, tak więc różnie może być. W głowie wymyślam już koncepcję następnego treningu :)

niedziela, 9 czerwca 2013

Szybka jedenastka

Wczoraj podbiegi wolniejszym tempem na dłuższym dystansie, a więc dziś coś z innej beczki. Wybrałem szybszą dziesiątkę po własnym osiedlu. Po pierwsze - grafik dnia tak się złożył, że czas na bieganie znalazłem dopiero gdy zasnął mój Synek, tj. ok. 20:30 i nie miałem zbyt wiele czasu. Po drugie nie chciałem szaleć z ilością kilometrów. Po trzecie natomiast, dawno nie robiłem szybszego treningu. Jak już wcześniej pisałem moje osiedle całkiem dobrze nadaje się na takie bieganie, które imituje trochę start w zawodach. Mam dużo
Wyjście z klatki jako start i meta treningu
kostki brukowej i trochę asfaltu, występują krótsze i dłuższe podbiegi, są też wąskie zakręty, gdzie trzeba gwałtownie zmieniać kierunek. Dobrze mi się biega po takiej trasie. Wytyczyłem sobie już jakiś czas temu okrążenie o długości trochę ponad jednego kilometra i mniej więcej się go trzymam. Czasem tylko dla urozmaicenia skręcę gdzieś dalej ale na następnym okrążeniu wracam już na stałą trasę. Zacząłem trochę wolno - 4:33. Na szczęście był to najwolniejszy dziś kilometr. Potem trochę lepiej. 4:12, 4:14, 4:22. Właśnie na czwartym okrążeniu poczułem że brakuje mi paliwa. Dosłownie opadałem z sił z każdym metrem i totalnie nie chciało mi się dalej przeć do przodu. W głowie jednak kotłowała się myśl - jak to? Co to za trening na 5 km? Nie wiem co się stało, zjadłem to co zawsze, półtora godziny przed bieganiem, dzień nie był wyjątkowo ciężki, było też dość chłodno. Winą obarczam raczej ostatnio dużą intensywność treningów. Być może bieg szybkościowy następnego dnia nie był dobrym pomysłem po 15 km podbiegów. Cóż, teraz się już tego nie dowiem. W każdym bądź razie, siły wróciły wraz z szóstym kilometrem i potem poszło już z górki. Plan zakładał, żeby zmieścić się w 45 minutach na 10 km. No i to się udało, bo wyszło 43:48. Nawet niewiele zabrakło do rekordu tego dystansu, co bardzo mnie zdziwiło. Subiektywnie tempo było słabe, a w praktyce nie takie złe. Ostatecznie pokonałem 11,26 km w 49m:11s i 4:22 jako średnie tempo. Naprawdę dobre zakończenie bardzo pracowitego tygodnia - najbardziej "zabieganego" od kiedy trenuję na dworzu.
Dziś byliśmy też z żoną na zakupach. Przymierzałem z ciekawości buty do biegania - Nike Free 3.0. Muszę przyznać że bardzo mi się spodobały, szczególnie niewielki drop i ogromna giętkość tego modelu. Będę się musiał nad nimi mocniej zastanowić podczas następnych biegowych zakupów, tym bardziej że cena trochę kusi. Przyszedł też czas na kolejną zmianę garderoby. Kiedyś wszystko miałem w rozmiarze XXL, czasami XL. Po jakimś czasie spędzonym na siłowni obłowiłem się na zakupach rozmiarami M a czasami L. Byłem zachwycony. Teraz wszystkie ciuchy kupiłem w rozmiarze S! Zastanawiałem się zawsze dla kogo robią taką rozmiarówkę i nie sądziłem że przy wzroście 190 cm wcisnę się jakkolwiek w coś takiego. Rozmiary M przestały już dobrze leżeć, co jest bardzo miłe, mimo że trzeba czasami wydać trochę kasy na nową rzecz. Taka wymiana to czysta przyjemność :)

W górę i w dół

Taką moją małą tradycją było to, że publikowałem post zawsze w dniu treningu. Wczoraj ze względu na totalny brak czasu, nie usiadłem do komputera nawet na chwilę. Na szczęście znalazłem "chwilę" na pobieganie, kolejny raz w godzinach przedpołudniowych. Dziś jednak dopiero zdaję relację z treningu. Piątek był bardzo spokojny, dlatego na sobotę musiałem wybrać coś znacznie mocniejszego. Nie miałem za bardzo chęci na kręcenie się wokół stawu, gdzie wysoka temperatura daje w kość podwójnie, chyba przez pylące rośliny, które utrudniają oddychanie. Postawiłem więc na dalsze zwiedzanie okolicznych osiedli. Ruszyłem ok. 9:30, kiedy to już termometry wariowały i wskazywały 25 stopni. Nie przesadzałem zatem - 5:12... no ale nie o taki "mocniejszy" trening chodziło. No to następne 4:49, 4:47. Po drodze wylądowałem nad stawem,ale tym razem był to tylko odcinek dalszego biegu. Poleciałem ulicą Świętokrzyską w dół. Minąłem nową zajezdnię tramwajową i w Oruni Górnej na rondzie obok Shell'a skręciłem w prawo. Pierwszy raz w życiu widziałem te tereny. Zaczął się długi mozolny podbieg. Ciężko w takiej pogodzie było zejść poniżej 4:40 w mojej obecnej formie. Podjąłem więc decyzję, że tego dnia wybiorę trasę obfitującą w podbiegi i zbiegi. Tymczasem minął szósty kilometr. Tempo na podbiegu spadło do 5:02, 5:03. Zawróciłem poszukać kolejnych górek. W sumie to mogłem jeszcze kontynuować bieg w tą stronę, miałem jednak złudne wrażenie że jest to koniec drogi. Jak się okazało podczas przeglądania mapy z treningu, jeszcze miałbym co zwiedzać zdecydowanie. Następne wybieganie prawdopodobnie poświęcę tej okolicy. Po nawrocie, dłuższym zbiegu znalazłem się na Chełmie, dokładniej na ulicy Wawelskiej, która była chyba najbardziej stromym podbiegiem tego treningu. Mocno zdyszany poruszałem się po osiedlowych drogach kręcąc czasy w granicach 4:55. Tempo nie było zbyt ambitne, ale różnica wysokości plus wzrastająca z każdą minutą temperatura powietrza robiły swoje. Tak czy inaczej dostawałem ostry wycisk od samego siebie no i o to dziś chodziło. Po ponownym minięciu Havla, tym razem już dużo wyżej, skierowałem sięna ulicę Warszawską i pobiegłem dokładnie taką trasą, na której biegałem w niedzielę tydzień temu, tyle że w drugą stronę. Zwiedziłem zatem nowe osiedla przy Jabłoniowej, moją siłownię czy Fashion House. Taki wybór trasy dał mi spokojne ostatnie dwa kilometry, bez żadnych większych nierówności, co pozwoliło w spokoju zakończyć dzisiejszy trening z wynikiem 15,33 km w 1h:15m:51s w średnim tempie 4:57. Baterie były naładowane przez caaalutki dzień!

piątek, 7 czerwca 2013

Bieganie po koleżeńsku

Dziś dotarła :) 
Jutro już moje małe święto - KSW, które kolejny raz będę miał okazję obejrzeć na żywo. Z tej okazji mój kolega Adam zawitał do nas już dziś. Namówiłem go więc na wieczorne wspólne bieganie. Tempo, dystans, nic się więc nie liczyło oprócz wspólnego szurania i gadania przy tym. Spod mojego bloku ruszyliśmy w stronę stawu notując 5:57 na pierwszym km. Potem 6:03, 6:17 - to ostatnie już nad stawem. Adam potrzebował jednak chwili przerwy, co ja wykorzystałem na szybsze kółko - 4:13, zabrałem go ze sobą po jednym okrążeniu i gadaliśmy dalej. Siódmy kilometr dziś najwolniejszy (6:39), po którym kolejna przerwa a ja znowu przyspieszenie - 3:57. Po tym akcencie zrobiliśmy jeszcze ponad dwa kilometry a endo wyłączyłem gdy przeszliśmy do marszu na podbiegu blisko osiedla - tym samym, który ostatnio tak dał mi w kość na niedzielnym wybieganiu. Było naprawdę fajnie. Wiem, że z treningowego punktu widzenia niewiele mi to dało, ale to dla mnie zawsze będzie sprawa drugoplanowa. Po pierwsze, to się dobrze bawić i miło spędzać czas a to udało się dziś świetnie. Suche fakty: 10,07 km w 56m:17s

środa, 5 czerwca 2013

"Pójdę boso" czyli bieganie naturalne


Dalej jesteśmy u dziadków. Tak się fajnie składa, że mają oni dom bardzo blisko plaży. W mojej głowie zaświtała więc myśl o tym, żeby sprawdzić jak się będzie biegało boso po piasku. Planowałem taki trening już 2 dni temu, ale szalejący wtedy wiatr pokrzyżował mi plany. Dziś było "w miarę", wiatr zelżał, ale wiał dalej z północnego zachodu. Ubrałem strój, klapki i gdy tak przechodziłem przez las żeby dostać się na plażę i gdy morze coraz bardziej huczało, zastanawiałem się czy był to rzeczywiście dobry pomysł. Na samej plaży wiedziałem już, że w jedną stronę będę miał wiatr idealnie w twarz, więc ten kierunek wybrałem na pierwszą połowę biegu. Zacząłem wolno - 5:13, potem jednak było lepiej - 4:53, 4:54, 4:58 i tempo trzymało się w okolicach niecałych 5 min/km. Byłem zaskoczony, bo po pierwsze biegłem po piasku. Po drugie biegłem boso i po trzecie gdzieniegdzie było naprawdę grząsko co spowalniało mnie okrutnie. Spodziewałem się raczej tempa o 30 sekund gorszego na kilometrze. Na początku biegło się średnio, wiatr trochę przeszkadzał, było dość chłodno. Gdy zmieniłem kierunek po ok. 5 km i wiatr zawiał w plecy, było już dużo lepiej, a 5 minut później zaświeciło słońce! Biegłem nie za szybko,ale nie był to jednak bieg siłowy, unikałem raczej bardzo sypkiego piachu trzymając się bardzo blisko wody.Wolałem najpierw zaznajomić mięśnie z nowym podłożem. Nie szalałem też z kilometrażem, przynajmniej taki miałem zamysł. Planowałem trasę Jastarnia-Kuźnica-Jastarnia czyli ok. 10 km. Gdy jednak wróciłem do Jastarni a endo pokazywało ok. 10,50 km, wydłużyłem trasę w stronę Juraty i zawróciłem gdy wybił 12 kilometr. Ostatecznie wróciłem na wysokość przejścia na plażę gdzie wystartowałem po 1h:07m:22s. Łączny dystans to 13,57 km w tempie 4:58/km. Nie jest to może rewelacja, ale nie o to dziś chodziło. Zależało mi na urozmaiceniu treningu, dostarczeniu nowych bodźców organizmowi i sprawdzenia się na nowym podłożu.
Dziś dotarła do mnie świetna wiadomość. BBL wraz ze Sklepem Biegacza zorganizowało konkurs, gdzie można było wygrać koszulkę Adidasa z logiem akcji. Koszulek na całą Polskę było 5, w tym 3 męskie. Zgłosiłem się do konkursu bez większej nadziei, ale musiałem to zrobić bo koszulka podobała mi się baaardzo. Przeglądam stronę z listą zwycięzców, a tam na pierwszej pozycji widzę swoje imię i nazwisko! Jestem szczęśliwy jakbym wygrał samochód :) Chyba nigdy nic nie wygrałem w żadnym konkursie, więc tym bardziej się cieszę.

poniedziałek, 3 czerwca 2013

Piętnastka w "starym" stylu

Po biegu regeneracyjnym przychodzi czas na bieg ze zwiększonym tempem. Nie dorobiłem się jeszcze pulsometru więc celowo unikam nazywania tempa, które było dziś po prostu szybsze niż wczoraj. Przyjechaliśmy dziś całą rodziną do dziadków do Jastarni, gdzie są rewelacyjne warunki do biegania, więc nie mogłem odpuścić. Wyruszyłem ok. 18:30 na trasę, kiedy temperatura opadła do ok. 18 stopni. Minusy? Wiał silny wiatr, ale do tego w tych okolicach przywykłem. Pierwsze kilometry w tempie 4:36, 4:34, 4:34, 4:42 i 4:35, szósty kilometr najszybszy dziś - 4:31. Czułem od początku że nie biegnie się tak lekko jak wczoraj, ale w końcu ucinałem 50 sekund na kilometrze, więc dziwiłbym się gdybym tego nie odczuł. Uderzało we mnie mega świeże powietrze, które wdychałem całą piersią. Niby trójmiasto też leży nad wodą, ale tam tak czystego powietrza próżno szukać. Ciekawe czy ma to jakikolwiek wpływ na wyniki. Z powodu wspomnianego silnego wiatru, nie wybiegałem poza Jastarnię i kręciłem się wokół zabudowań, żeby być w miarę "schowany". Wszystko szło świetnie, aż do 12 kilometra, kiedy to złapał mnie dziwny skurcz w lewej łydce. Musiałem się zatrzymać, zrobiłem fotkę, ruszyłem i... znowu się zatrzymałem. Zaczęło mocno boleć. Na szczęście minuta rozciągania i start wolniejszym tempem pomogły. Zanim jednak skurcz minął całkowicie, musiałem go rozbiegać przez ponad 1,5 km.
Widać to niestety w czasach, a cały ten etap trochę popsuł mi dzisiejszą statystykę. 12 km był najsłabszy dziś - 5:08, potem też słabiej niż na początku bo okolice 4:50. Celem była jednak dziś piętnastka, którą minąłem bez problemu. Ostatecznie wyszło 15,75 km w czasie 1h:13m:35s w tempie 4:40. Każdy kilometr szybszy od wczorajszego o 45 sekund, więc na pewno nie było to spokojne wybieganie. Na samym końcu czekała na mnie niespodzianka od żony - oznaczona meta treningu :) Jestem zadowolony, znowu :) Tym bardziej że jest to czwarty dzień treningu z rzędu. Mięśnie, stawy i cała reszta dzielnie znoszą kolejne km a głowa chce jeszcze więcej!

niedziela, 2 czerwca 2013

Najwolniej ale najfajniej

Początek dzisiejszej trasy
Nadchodzi czas zmian w moim bieganiu. Pisałem już wczoraj trochę na ten temat, dziś wcieliłem cząstkę teorii w życie. Skoro wczoraj byłem na BBL, gdzie bądź co bądź tempo było czasami dość spore, dziś zdecydowałem się na tzw. bieg regeneracyjny. Nie ukrywam, że trochę przekonał mnie do tej decyzji artykuł na bieganie.pl (http://bieganie.pl/?show=1&cat=15&id=5321). Pogoda dopisała - czyste niebo, jednak trochę za gorąco - ok. 24 stopni. Życiówek jednak dzisiaj bić nie zamierzałem, więc nie bardzo mi to przeszkadzało. Skoro bieg regeneracyjny, to tempo ma być wolne, a skoro tempo wolne, to 10 km będzie nieco za krótkim dystansem. Postanowiłem więc zwiedzić okolicę i pobiegać po rejonach, gdzie jeszcze nie biegałem. Tak oto rano zjadłem owsiankę, wypiłem kawę i ok. 9:30 wyruszyłem z wstępnym planem trasy w głowie. Pierwsza i najważniejsza zasada dzisiejszego treningu - to bieg REGENERACYJNY i pilnuję się co do tempa, tym razem w "drugą" stronę, czyli żeby nie przeholować. Skierowałem się w stronę "starych" Kowal, potem ulicą Przywidzką ku Fashion House.
Ulica Warszawska
Tempo wolniutkie, tak jak miało być - 5:21, 5:22. Minąłem siłownię, w której to zrzuciłem bite 30 kg, popatrzyłem jak za szybą inni trenują na bieżni, ale łezka się nie zakręciła :) "Wyjście na dwór" z moim bieganiem było świetną decyzją i nie żałuję jej ani przez chwilę. Tak rozmyślając skręciłem w ulicę Jabłoniową i nabijałem kolejne kilometry - 5:26, 5:12, 5:17, 5:26... Woooolno, ale nie, nie mogę przyspieszać. Zamiast się denerwować tak jak zawsze gdy endo podaje komunikaty o tempie niezgodne z moimi oczekiwaniami, dziś się tylko uśmiechałem. Biegło się super, mimo że ulica Jabłoniowa na większości długości nie dorobiła się jeszcze chodnika. Kolejne osiedla znikały za plecami, wbiegłem na ulicę Warszawską, gdzie chodnika jest jeszcze mniej. Ruch jednak w niedzielę rano jest niewielki, więc wielkiego slalomu nie musiałem robić. Biegło się świetnie, naprawdę rewelacyjnie. Uśmiechałem się do siebie i miałem cichy ubaw z ludzi, którzy stali na przystankach autobusowych, spoceni i wycieńczeni temperaturą, ubrani odświętnie, zapewne w drodze do kościołów. Może nie tyle z ludzi, co z ich  min gdy na mnie patrzyli. Miałem wrażenie że myślą "Co on do ch... wyprawia w taką pogodę?!"
Przymusowy postój na światłach
 Dotarłem do skrzyżowania Alei Armii Krajowej z Aleją Havla. Tam skręciłem w dół, w stronę nowej pętli tramwajowej. Coś mi jednak znowu w głowie zaświtało, wbiegłem na osiedle przy ulicy Wilanowskiej trochę wydłużając trasę i wróciłem na Havla. No i w stronę domu ulicą Świętokrzyską. Po drodze kolejni wykończeni ludzie na przystanku autobusowym - zastanawiam się dlaczego zatem ubierali 3 warstwy ciuchów na siebie... Dobiegłem do mojego stawu, okrążenie-runda honorowa, czyli 1.33 km i w stronę domu. Wtedy już prażące słońce i temperatura trochę dawały mi znać o sobie, a zapomniałem że czeka mnie jeszcze dość długi i stromy podbieg.
Moje osiedle
Wybił on mnie trochę z rytmu, odnotowałem najwolniejszy dziś kilometr, tj. 5:51, ale przy swoim osiedlu dalej się uśmiechałem. Znalazłem się znowu pod swoim blokiem, endo wskazało 15,29 km w czasie 1h:22m:45s i tempie 5:25/km. Był to mój najwolniejszy trening od czasu gdy pierwszy raz w tym roku wyszedłem pobiegać na dwór (3 marzec, kiedy biegłem ze średnim tempem 5:52 robiąc tylko 4:64). Ale najwolniejszy nie znaczy zły. Tak dziś miało być, starałem się nie przyspieszać i nie schodzić poniżej 5 minut na km. Przypominałem sobie wspomniany artykuł, zasadę że tak wolne bieganie ma swoje uzasadnienie i ostatecznie będzie miało lepszy wpływ na moje wyniki w przyszłości niż gdybym podkręcał tempo na każdym treningu. Przyznam, że miałem trochę z tym problem. Jestem wieeelkim fanem statystyk, czasami wręcz ich niewolnikiem. Objawia to się np. tym, że czasami byłem w stanie zrobić ten km więcej, przyspieszyć trochę itp. bo wiedziałem, że będzie to lepiej wyglądało w dzienniczku na stronie endomondo. A że to chore, to wiem doskonale, walczę z tym i dziś się udało. Zatrzymałem się nawet 3 razy pauzując czas, zrobiłem fotki z trasy ryzykując zerwanie połączenia z gps, to do mnie niepodobne :)
Czy to ptak narobił? Nie, to sól z potu  :)
Na koniec wspomnę też o kupionej niedawno przeze mnie czapce do biegania. Nie byłem w 100% przekonany do tego zakupu, namówiła mnie trochę żona i jestem jej teraz bardzo wdzięczny. Nie zamierzałem jednak wydawać dużej sumy, więc mierzyłem wszystkie czapy, które napotykałem w sklepach, no i ku swojemu niezadowoleniu najbardziej pasowała Asics. Dziś ten daszek jednak uratował mi d...tzn. głowę. W takich warunkach atmosferycznych po prostu ją uwielbiam. Świetny zakup i mogę z czystym sumieniem polecić każdemu.
Dziś był bieg regeneracyjny, a więc jutro też gdzieś tam pobiegnę sobie :)

sobota, 1 czerwca 2013

BBL na rozpoczęcie nowego miesiąca

Już po raz trzeci, tym razem po dłuższej przerwie postanowiłem wziąć udział w zajęciach z cyklu Biegam Bo Lubię. O 9:30 stawiłem się więc na stadionie lekkoatletycznym na terenie gdańskiego AWF-u. Tym razem też była dość spora grupka biegaczy, chyba ok. 25-30 osób. Gdy wszyscy się zebrali, zaczęliśmy truchtać na bocznym stadionie. Pogoda była w porządku, trochę tylko za gorąco i bardzo parno. Po rozgrzewce rozciąganie - bardzo się cieszę że instruktorzy w BBL tak zwracają uwagę na ten element, bo przyznam szczerze że sam traktuję go po macoszemu. Wiem że to duży błąd, ale nie mogę jakoś się przemóc, żeby rozbudować moje przygotowanie do biegu chociażby do jakiś rozsądnych 10-15 minut. Tu na zajęciach, trwa to nawet dłużej i bardzo dobrze. Fajnie dziś się biegało, w ogóle fajny dzień. Zauważyłem, że takie poranne bieganie daje niesamowitego kopa aż do wieczora. Potwierdzeniem tego jest dzisiejszy rodzinny spacer, gdzie syn przegonił mnie ze sobą na rękach kilka km. Jestem pewny że spaliłem więcej kalorii podczas tego spaceru niż rannego biegania :)
Dziś w planie mieliśmy szybkie przebieżki 6-8 razy po 300m z przerwami 2 minutowymi. Żałowałem bardzo, że mam tylko telefon i endomondo, które nijak nie obsługuje interwałów. Włączyłem więc trening na początku zajęć i pauzowałem za każdym razem, gdy przerywałem bieg. Przez to dziś powstały dość duże przekłamania w tempie, największe to chyba rekord życiowy na 1 km, który wynosi teraz 3:22. Kilometr ten był podzielony między 3 przebieżki z przerwami, więc nie powinien się liczyć. Do tego po wszystkich szybkich 300m zwalniałem na mecie, hamowałem prawie do zera i wtedy dopiero pauzowałem trening w endo. Dane są więc mocno orientacyjne, wiarygodny pozostaje mniej więcej dystans, który wyniósł 10,10 km. Dlaczego tak dużo? Już na przebieżkach zgraliśmy się z innym uczestnikiem zajęć i mając podobne tempo biegaliśmy razem. Po zakończeniu zajęć zrobiliśmy jeszcze "kilka" kółek, potem ja sam jeszcze trochę i tak dystans dobił do takiego mojego cichego niepisanego minimum treningowego. Tempo z dzisiaj 4:45, czas 48m:03s. Jak zawsze jednak na BBL nie dane są najważniejsze a urozmaicenie treningu i zbieranie doświadczenia. Szczególnie gdy tak rozmawialiśmy podczas biegu: o starcie w Biegu Europejskim, o treningach itp. Doszedłem do wniosku, że już bardzo niedługo nastąpi moment, gdy bez konkretnego planu treningowego na bicie życiówek nie będę miał co liczyć. Nie mówiąc już o moich upragnionych 20 min. na 5 km i 40 min. na 10 km. Zaczynam więc przygotowanie teoretyczne pod tym względem, a niedługo zajęcia praktyczne.
A z takich rzecz mniej ważnych - zmieniłem to i owo w wyglądzie bloga. Mam nadzieję że jest lepiej, wydaje mi się że wcześniej było trochę za ponuro i smutno.