środa, 31 lipca 2013

Pożegnalny trening w Jastarni na zakończenie lipca

Środek sezonu a molo w Juracie świeci pustkami
Dziś trening był taki...zwyczajny. Nie robiłem ani podbiegów, ani tempa, ani wybiegania... Chciałem ponownie wsłuchać się w organizm i znaleźć optymalne tempo. No i potwierdziłem takowe - 4:45-4:50 ponownie daje pewność że będzie to dobry wybór na długie zawody. Zacząłem co prawda trochę szybciej. 4:41,4:36,4:36, ale kolejne kilometry to już wahania w interesującym mnie pułapie. Jestem bardzo zadowolony, a biegło się nie najgorzej. Tylko początek znowu taki jakby "drewniany",ale przyznam się - kolejny raz olałem jakąkolwiek rozgrzewkę czy rozciąganie. Może to jest przyczyna? W każdym bądź razie skoczyłem sobie do Juraty, zrobiłem kółko i wróciłem, co dało 12,25 km w 57m:24s i średnie tempo 4:41 - zawyżone przez ostatni kilometr, który zrobiłem w 4:16. Potrzebowałem jakiegoś męczącego końca żeby uznać dzisiejszy trening za udany w pełni :). Ciekawostką jest to, że czułem nadal łydki po plażowym bieganiu 2 dni wcześniej. Prawdę mówiąc czuję je do tej pory.
Dziś wiało, co potwierdza to zdjęcie
To był ostatni trening w lipcu. Czas więc na podsumowanie. Nie był to niewiarygodnie dobry miesiąc bo i taki być nie mógł. 8 lipca urodziła się moja Córeczka i to było najważniejsze, bieganie zeszło na dalszy plan. Biorąc pod uwagę że był to praktycznie początek miesiąca, a adaptacja do nowych warunków i obowiązków musi potrwać, uważam że i tak miesiąc był bombowy. Zrobiłem 161,26 km, co nie jest wynikiem najgorszym pod względem dystansu. W kwietniu np. było dużo gorzej. Nie pobiłem co prawda żadnej życiówki, ale w takich temperaturach i z takim harmonogramem treningów było o to ekstremalnie trudno. Zresztą nawet nie próbowałem. W żadnych zawodach też nie startowałem, ale na to przyjdzie czas. Chodzą mi po głowie różne myśli odnośnie startów. Jedynym "pewniakiem" jest Bieg Niepodległości w Gdyni, ale to dopiero listopad. Do tego czasu chcę zaliczyć co najmniej jeden start na dłuższym dystansie. Czas to jednak zweryfikuje. Tymczasem czeka mnie kolejna przerwa od biegania - taka jak w maju i to z tego samego powodu :)

poniedziałek, 29 lipca 2013

Plażing wieczorową porą

Może nie był to taki trening, jaki miał być, czyli typowe wybieganie. Dystans nie był imponujący - 16,02 km. Ale dowiedziałem się tego, czego miałem się dowiedzieć. Przyznam że bardzo swobodnie chodził mi po głowie start w maratonie w mojej rodzinnej Jastarni, który ma się odbyć pod koniec sierpnia. Będzie to maraton nietypowy, bo plażowy. Żadne to oczywiście ułatwienie, a wręcz przeciwnie. Dlatego do pomysłu z wielkim optymizmem nie podchodziłem i z decyzją czekałem do pierwszego treningu na plaży gdy będę u moich rodziców.Właśnie takie bieganie dziś uskuteczniłem. Cóż, mogę już obwiesić wszem i wobec że nie wystartuję. A dlaczego? Jest kilka powodów. Jednym z nich jest kompletny brak doświadczenia z takim dystansem. Nie przebiegłem jeszcze nigdy tyle kilometrów naraz i nie wiem jak mój organizm się zachowa po 30-tym kilometrze, bo właśnie tyle pokonałem maksymalnie. Drugi powód to właśnie ten nieszczęsny teren po którym przyszłoby mi biec - z piaskiem też nie mam wielkich doświadczeń, był to raptem mój drugi wypad na plażę w celu pobiegania i choć dramatu nie było to jakoś się nie widzę na dystansie 42 km. Trzeci powód - pora biegu - będzie lato, czyli prawdopodobnie upał i kompletny brak osłony przed słońcem. Zbyt wiele jest niewiadomych i zbyt mała szansa na dobiegnięcie do mety.
Postanowiłem więc że odpuszczę i swój maratoński debiut przeniosę na jakiś bieg uliczny. Tempo jakie dziś utrzymywałem nie było tragiczne,bo 5:15/km na sypkim podłożu uważam za całkiem przyzwoity wynik. Oddech bardzo spokojny, rekreacyjny i konwersacyjny. Mięśnie, choć czułem je bardziej niż biegając po asfalcie, dawały radę i nie dokuczały. Bolały stopy, szczególnie duże palce. Teraz czuję że znowu robi się pęcherz w tych miejscach, tak jak po ostatnim plażowym biegu. Ale pomijając to wszystko, biegło się naprawdę świetnie. Luźno, niezbyt trudno, kilometry mijały szybko, nawet nie wiem kiedy (kolejny raz endo wyciszone kompletnie). Więc jeśli chodzi o czystą przyjemność, był to trening na piątkę z plusem.
Co nie zmienia faktu że przekonał mnie, iż po prostu nie jestem gotowy na tak ekstremalne zawody. W przyszłym roku - obowiązkowo!

niedziela, 28 lipca 2013

Witaj ponownie Jastarnio

Znowu tu jestem, w sercu miejsca wypoczynku tysięcy Polaków. Dojechanie do rodziców teraz to test na cierpliwość i nie można po prostu ot tak sobie wsiąść to samochodu i pojechać na Półwysep Helski. Teraz musi to być przedsięwzięcie logistyczne, które uwzględni tysiące innych aut na drodze jadących w tym samym kierunku. No ale już tu jestem i to mam z głowy. Nie przyjechałem tu na typowe wakacje a dlatego, żeby syn miał co robić gdy za oknem temperatura przekracza 30 stopni. Toteż bieganie muszę wpasować między inne zajęcia w planie dnia, nie mam tego komfortu żeby dzień ustawiać pod bieganie. No ale z drugiej strony kto tak ma, pewnie nieliczny procent... Krótki trening jednak musi być, wszak ratuję jeszcze przebieg lipca :) Wyszło dziś 12,65 km - trasa Jastarnia-Kuźnica-Jastarnia z pokręceniem się po samej Kuźnicy. Awaria słuchawek sprawiła że nie słyszałem komunikatów o tempie i tak sobie biegłem nie wiedząc że sunę za szybko - o jakieś 25 sekund na kilometrze niż zakładałem. Jest to bardzo dużo. Nie wiem czy to efekt tego, że jestem jeszcze początkującym biegaczem, a może dlatego że od dawna już korzystam z endo, nie idzie mi dyktowanie sobie samemu tempa tylko poprzez słuchanie organizmu. Dlatego dziś średnio kilometr pokonywałem w 4:25,  no i się dziwiłem że pot leci strumieniami a ja dyszę bardziej niż zwykle. Z drugiej jednak strony takiego tempa nie miałem na treningu już jakiś czas i mam wrażenie że było to mi potrzebne. W najbliższych planach jest sprawdzenie się na plaży boso na jakimś dłuższym dystansie. Pożyjemy, zobaczymy...

czwartek, 25 lipca 2013

Tempo idealne?

Poranny trening to jest to! Ładuje baterie na cały dzień i nie ma po nim śladu po kilku godzinach. Tak jakoś mam że wieczorne bieganie czuję w nogach następnego dnia. Porannego przeważnie nic a nic. A dziś po prostu czas pozwolił na wyjście akurat około godziny 9:40. Na szczęście temperatura trochę nas oszczędziła w ostatnich dniach. Było ok. 22-23 stopni a niebo całe w chmurach. Mi jako ciepłolubnemu biegaczowi bardzo takie warunki pasują. No ale początek był tragiczny. Raz na jakiś czas, a ostatnio baaardzo rzadko mam takie odczucie podczas biegu że zaraz padnę. Jakby kończyła mi się energia i przełączam się właśnie w tryb awaryjny. Muszę zaraz coś zjeść, najlepiej słodkiego,bo jak teraz tego nie zrobię, to padnę na twarz. To mi się właśnie przytrafiło już na drugim kilometrze. Czułem się fatalnie a każdy krok był mordęgą. Jedyne co mnie utrzymywało w ruchu to wiedza, że to się prędzej czy później skończy, jak zawsze. Przeanalizowałem szybko czy dostarczyłem organizmowi wystarczającą ilość pożywienia przed biegiem. Nie lubię biegać na czczo, więc żeby za długo nie czekać po owsiance, dziś zjadłem bułkę kukurydzianą z masłem orzechowym (własnej roboty, tzn. roboty żony :) ), i część z miodem a część z dżemem. Do tego pół szklanki mleka. Wcześniej oczywiście nawodniłem organizm po śnie. Zaraz po takim śniadaniu wypiłem mocną kawę i 20 minut później byłem już na dworzu. Nie wiem co było nie tak. Jeśli ktoś widzi błąd, proszę o radę w komentarzu :) Biegłem sobie jednak dalej i czekałem aż wróci przyjemność biegu. A nie biegałem sobie dziś tak bez celu, bo chciałem sprawdzić potencjalne tempo na maraton, oczywiście JEŚLI wystartowałbym. Komunikaty były dobre - ustalone przez organizm tempo trzymałem prawie idealnie, wahania były dosłownie kilkusekundowe, a średnia wyszła 4:45 i myślę że przy tym zostanę w razie startu. Na czwartym kilometrze uczucie braku energii minęło i było po prostu świetnie. Bardzo luźno, bez ciężkiego oddechu nawet na mocniejszych podbiegach. Pokrążyłem po okolicy, zwiedziłem już prawie zapomniany przeze mnie "mój staw" i aż nie chciałem kończyć treningu. Obowiązki jednak wzywały i stanęło na 14,20 km w 1h:07:30s. Chciałbym teraz powtórzyć taki bieg, ale na powiedzmy dwa razy dłuższym dystansie. Jeśli utrzymam 4:45-4:50 na 30 kilometrach, zapisuję się na maraton :)

niedziela, 21 lipca 2013

Z cyklu "Zwiedzanie okolic"

Jezioro Otomińskie
Piszę i rozmyślam od jakiegoś czasu o tym moim tempie na treningach i z racji tego że dziś niedziela, padło na tzw. wybieganie. W takim treningu jeszcze większą rolę odgrywa trasa - jeśli to pętle to zanudzę się na śmierć, najlepiej jeśli będzie to coś nowego. Tak też wybrałem dziś. Sprawdzałem już tą trasę kiedyś na google maps i wyglądała zachęcająco. Jest taka miejscowość blisko mojej - Otomin. Ogólnie sielanka, stadniny koni, wille no i jezioro nad którym kilka razy byliśmy z synem. Prowadzi tam leśna szutrowa droga, która biegnie dalej i zawsze ciekawiło mnie co jest dalej. Tego dnia postanowiłem to sprawdzić :) Krótkie przypomnienie na mapie i jazda. Endomondo skręcone na jakąś małą głośność, słuchawek brak. Biegnę ul. Przywidzką więc wbiegam do Gdańska - pierwszej odwiedzonej dziś przeze mnie miejscowości. Od początku biegnie mi się ciężko. Nie tak jak ostatnio, bo mięśnie sprawiają wrażenie dobrze rozruszanych. Chodzi tym razem o oddech, bardzo ciężki. W sumie nic dziwnego bo temperatura oscylowała wciąż w okolicach 25 stopni mimo że była już 18:30. Biegłem cały czas przy drodze, aż do samego Otomina. To też nie słyszałem ani jednego komunikatu o przebiegu. Przed Otominem
Sulmin - szkółka jeździecka
sprawdziłem tylko czy wszystko działa. Było wtedy niecałe 5 km i tak jak przypuszczałem, tempo schodziło trochę poniżej 5 minut. Z tego akurat nie byłem zadowolony, ale widocznie inaczej biegać nie potrafię. Gdy minął szósty kilometr akurat przebiegałem obok wspomnianego jeziora otomińskiego, gdzie nieraz ganialiśmy z synem łabędzie :) Cyknąłem fotkę i ruszyłem dalej. Zaczęły się tereny, których absolutnie nie znałem. Teraz biegło mi się już dobrze. Trasa biegła w lesie, było trochę chłodniej i wszędzie mogłem liczyć na cień. Kolejną miejscowością był Sulmin - miejscowość gdzie wielkość działek, na których stoją domy może zadziwić. Minimalna wielkość przy zakupie to chyba z 10000m kw. :) Wiedziałem że muszę szukać gdzieś skrętu na Lublewo i że będzie to raczej gruntowa droga. Tak przynajmniej przypuszczałem oglądając mapy w internecie. Po drodze podpytywałem 3 osoby i jakoś trafiłem na właściwą drogę. Biegłem znowu przez las, trasa była momentami piaszczysta, mocno pagórkowata ale bardzo przyjemna. Byłoby jeszcze lepiej, gdybym miał pewność że biegnę w dobrą stronę. Minąłem kilka rozwidleń których "miało nie być" :) Właściwe wybierałem tylko na podstawie przypuszczeń o prawdopodobnym właściwym kierunku, tak mniej więcej. Przyznam że w pewnym momencie zacząłem się denerwować, bo trasa miała mieć taki powiedzmy kształt prostokąta. Krótszy bok to ul. Przywidzka od starych Kowal do skrzyżowania z ulicą Jabłoniową na Szadółkach. Było to jakieś 1,5 kilometra. Myślałem więc że drugi z tych boków, czyli odcinek Sulmin - Lublewo Gdańskie będzie prawie taki sam. A tymczasem mijały kolejne kilometry a las się nie kończył. No i nie miałem gwarancji czy się skończy bo oznaczeń żadnych oczywiście nie napotkałem. W pewnym momencie las jednak ustąpił i zaczęły się pola a w oddali zauważyłem jakieś domostwa. Trochę mi ulżyło. A że się denerwowałem, widać na wykresie w endo, bo ostatni kilometr leśny był dziś najszybszym - 4:33 :)
Powrót nad obwodnicą trójmiasta
Wpadłem więc do Lublewa i tutaj mogę powiedzieć że przyjemność biegania się skończyła. O ile w samej miejscowości jest chodnik, potem nawet kawałem ścieżki rowerowej, o tyle później nie uświadczyłem nawet pobocza. Byłem zmuszony wracać ulicą, miejscami wbiegać między drzewa w wysoką trawę. Ale to moja wina - nie sprawdziłem wcześniej. Ba! nawet pamiętałem że na tej trasie tak to wygląda a mimo tego z premedytacją uznałem że "jakoś się da". No i się dało, ale było trochę lawirowania. Minąłem Bąkowo, potem wbiegłem ku swojej uciesze do Kowal. Nad obwodnicą ostatnie zdjęcie i do domu. Zameldowałem się po 18,55 km , średnie tempo 4:48, czas 1h:28m:58s. Tempo oczywiście znów do poprawy. Muszę jednak przemyśleć w którą stronę iść. Wiem że z perspektywy dalszego rozwoju pewnie robię źle, ale cholera takie bieganie sprawia mi przyjemność a chyba o to przede wszystkim chodzi.

piątek, 19 lipca 2013

Nogi z kamienia

Wieczorne treningi raczej staną się moją tradycją. Nie jestem z tego powodu jakoś specjalnie smutny. Ważne że w ogóle wybiegam i nie są to 30 minutowe wyjścia, tylko jakieś bardziej konkretne dystanse. Dziś np. było to 16,53 km a więc jak na ostatnie standardy całkiem nieźle. Niby kiepski ten lipiec póki co, ale trening do treningu i może wyjdzie "na ludzi". Plus całego dnia był taki, że nie byłem nawet w połowie tak zmęczony jak przedwczoraj, bo pogoda zepsuła nam rodzinne wojaże. Plus oczywiście tylko z perspektywy formy przed wieczornym biegiem :) Minusem było moje dzisiejsze obżarstwo, bo inaczej się tego nazwać nie da. Pancakes - niby takie idealne danie dla biegaczy... i to jeszcze z samymi zdrowymi dodatkami. No ale nie w takiej ilości, w jakiej ja sobie dziś zaaplikowałem :) Efekt tego był taki, że nawet podczas treningu czułem się bardzo ciężko. Teraz siedzę pisząc post, od posiłku minęło kilka godzin a ja dalej nie mogę nic w siebie wmusić. Przeholowałem, ooo tak! Może to poniekąd było powodem beznadziejnego dzisiejszego startu. Nogi poruszały się jakbym zapomniał naoliwić wszystkie stawy. Czułem jakbym w zgięciach kończyn miał śruby, które za bardzo ktoś skręcił. Masakra i uczucia tego nie zmieniło tempo podane przez endo po pierwszym kilometrze - 4:45. Nie tak tragicznie, ale od jakiegoś czasu nie wierzę w pierwszy km. Czekałem zatem na drugi. 4:31, potem 4:29! Dziwne, nie przyspieszałem specjalnie. Lawirowałem tak między 4:30-4:35, ale odchyły były naprawdę spore. Biegłem szybciej niż myślałem, ale lekkości nie czułem nic a nic. Tak sobie mijały jednak kilometry, nogi się trochę rozbiegały i wszystko wróciło do normy. Myślałem cały czas o tym, że biegam za szybko. Nie udawało mi się niestety zwolnić, nie potrafiłem kontrolować tempa.  Tempo średnie wyniosło 4:36 a czasowo 1h:15m:59s.  Nie był więc to pod względem jakościowym specjalnie udany trening, ale nie rozpaczam z tego powodu. Jak już pisałem wcześniej - ważne że po prostu pobiegałem

środa, 17 lipca 2013

Nagroda po ciężkim dniu

Obowiązków ostatnio co nie miara - wiadomo, dwójka małych dzieci w domu to nie przelewki :) Na szczęście są to obowiązki bardzo przyjemne, oczywiście z wyjątkiem zmiany pieluch :) Dziś starałem się aktywnie zaplanować dzień naszemu synowi. Punktem kulminacyjnym był ok. 3 godzinny kilkukilometrowy spacer. Pech chciał, że nogi mojego syna odmawiały posłuszeństwa dość często :) A to oznaczało nic innego jak tatę-wielbłąda. Efekt był taki że zrobiłem dziś kilka kilometrów niosąc na różne sposoby ponad 16 kilowy dodatkowy "balast" i to w trudnym terenie :) Po tak wyglądającym całym dniu, gdy dzieci już zasnęły, mogłem się wymknąć na godzinkę. Była już godzina ok. 21:30. Tak jak wcześniej narzekałem że to późno, że zmęczony itp., tak teraz mi to w ogóle nie przeszkadza. Bierze się po prostu w ciemno co jest. Jakby było 40 stopni, to też bym już teraz nie narzekał. Ważne że mogę wyjść i po prostu pobiegać. Rozpocząłem więc z uśmiechem na ustach nabijanie kilometrów. Tempo bez znaczenia, odległość niezaplanowana, trasa spontaniczna. No niby miałem się trzymać w miarę blisko domu, żeby w razie draki z dziećmi szybko wspomóc żonę, ale jakoś tak się złożyło że najpierw nogi mnie zaniosły na Szadółki, potem dopiero wróciłem na Kowale. Ostatnio oglądałem na Canal + relację z Biegu Rzeźnika, potem poczytałem trochę o Badwater, w międzyczasie czytuję książkę "Urodzeni Biegacze" i przyznam że rodzi się we mnie postawienie sobie takiego konkretnego celu, czyli ukończenie jakiegoś ultramaratonu górskiego. Najpierw jednak muszę zaliczyć maraton. Miało to się stać na wiosnę przyszłego roku, ale coraz częściej myślę o przyspieszeniu tej próby - może już tej jesieni. Maraton w Poznaniu wydaje się dla mnie idealnym terminem. Mam jednak spore wątpliwości czy uda mi się go ukończyć. Jeśli miałbym startować, to na pewno celowałbym co najmniej w złamanie 4 godzin. Jeszcze mam trochę czasu na zastanowienie, zobaczymy... A jak dzisiejszy bieg? 13,60 km w 1h:03m:13s, średnie tempo 4:39. Szukałem dziś podbiegów, chciałem się zmęczyć ale nie samym tempem co właśnie wykorzystaniem siły biegowej. Mimo tego czasy poszczególnych kilometrów bardzo równe, z czego jestem bardzo zadowolony. Z tempa trochę mniej, bo raczej życzyłbym sobie żeby było spokojniej. Dlaczego? Wszystkie znaki na niebie i ziemi mówią mi że biegam za szybko. Czytam coraz więcej artykułów branżowych na ten temat i powielam wiele błędów podczas treningu. Największym z nich jest nieodparta chęć bicia życiówek na każdym wyjściu z domu. Przykład znajomych z endo pokazuje mi że trenując wolniej są w stanie pobiec szybciej na zawodach ode mnie. Coś jest nie tak i ja już wiem co. Teraz muszę tylko sam siebie namówić żeby nie przebierać tak nogami :)

czwartek, 11 lipca 2013

Szybki wypadzik na miasto

Udało się! Od wczoraj jesteśmy już wszyscy razem w domu, w komplecie 4 osobowym :) Wiąże się z tym oczywiście znikoma ilość czasu dla siebie. Dziś jednak odwiedzili nas moi rodzice a ja korzystając z okazji wybiegłem odkurzyć trochę swoje nogi. Wszak od soboty nie biegałem a mamy dziś czwartek. Nie miałem żadnego planu na trening, bo miało go w zasadzie nie być. Chciałem po prostu cieszyć się biegiem. Wyłączyłem więc trenera audio w endo i ruszyłem przed siebie. Kółko po osiedlu i kierunek - staw. Mam sentyment do tego miejsca, były to moje początki treningów na powietrzu i tam nabiłem największą ilość kilometrów. Ostatnio jednak kręcenie kółek nie jest dla mnie. Dużo bardziej odpowiada mi zwiedzanie nowych miejsc, albo przynajmniej jedna duża pętla. Kilometry wtedy lecą szybciej a i sam trening jest dużo ciekawszy. Kółka zostawię sobie na bicie rekordów. Jedno techniczne okrążenie jednak nad stawem zrobiłem i udałem się w stronę "Olimpijczyka" i ulicy Piotrkowskiej, która co odcinek zmienia swoją nazwę. Przy skrzyżowaniu z Warszawską skręciłem w lewo i pobiegłem w stronę ulicy Jabłoniowej. Po tych terenach biegałem już kilka razy i mimo braku chodnika polubiłem je. Trasę miałem już zakończyć standardowo, jednak przy Fashion House skręciłem w ulicę Przywidzką, gdzie nigdy jeszcze nie byłem. Okazało się że jest tam całkiem fajne połączenie z ulicą Guderskiego, a zatem z osiedlem ze mną sąsiadującym. Z premedytacją więc trafiłem końcem treningu na dość ciężki podbieg. Chciałem się jednak zmęczyć. Spojrzałem na endo, było dopiero niecałe 13 kilometrów. Nie wiem kiedy uda mi się wyjść następnym razem, więc zrobiłem jeszcze duże koło po osiedlu, dla wyrównania do 15,07 km w 1h:07m:39s.
Niby takie zwiedzanie po czasie zastoju a średnie tempo to 4:29. Tu pozytywnie się zaskoczyłem, bo oddychało mi się dziś rzeczywiście ciężko. Zastanawiałem się czy to przez tą przerwę, czy przez temperaturę, ale przy takim tempie taki oddech jest usprawiedliwiony. Było naprawdę fajnie, mimo że spontanicznie i kolejny raz bez określonego celu. Obiecuję sobie, że kiedy moje bieganie wróci do normy, wezmę się za zróżnicowanie i sensowny podział treningów. Tymczasem wracam do rodziny :)

poniedziałek, 8 lipca 2013

Tym razem trochę prywaty

Pierwszy raz pozwoliłem sobie na napisanie posta niezwiązanego z żadnym treningiem. Nie biegałem wczoraj i dziś też nie planuję biegania. Ale to jest i tak MÓJ dzień. O tak! Dziś 8 lipca 2013 o godzinie 5:25 przyszła na świat moja Córeczka - Hania. 3630g i 55 cm wzrostu. Może się z tym wiązać "pewny spadek aktywności" jeśli chodzi o bieganie :) Tym bardziej, że dodatkowo mój dwuletni Synek Filip aktualnie jest chory. Może się rzutem na taśmę urwę któregoś dnia na małą przebieżkę... Kiedyś... :)

sobota, 6 lipca 2013

Poranek u siebie

Aż tam mnie dziś nogi zawiodły
Tego mi było trzeba - ładnej pogody i porannego spokojnego treningu, gdzie nic mnie nie popędzało, tylko ja sam oczywiście :) Jesteśmy już na Kowalach. Przyznam że trochę mi brakowało już tych pagórków naokoło osiedla i niezbadanych jeszcze ścieżek znajdujących się na wyciągnięcie...nogi. Nie mogło być zatem dziś inaczej, niż sprawdzenie nowej trasy tempem relaksacyjnym. Udało mi się wybiec około godziny 8:30, wyjątkowo nie po owsiance a jedynie po bułce kukurydzianej z dżemem. Owsiankę przesunąłem jako posiłek regeneracyjny po biegu. Ale wracając... Pierwszy kilometr... tak naprawdę to nie wiedziałem, bo głośność trenera audio była tak niska, że słyszałem go tylko wtedy, gdy w promieniu 20-30 metrów ode mnie była absolutna cisza. W praktyce znałem tempo jednego kilometra na pięć. Na pewno jednak nie była to wada - nie dzisiaj. Domyślałem się jedynie że oscyluję w granicach lekko poniżej pięciu minut. Na początku udałem się w stronę Fashion House'a, potem ulicą Jabłoniową w górę i gdy wcześniej wbiegałem na Warszawską, dziś pobiegłem w stronę Kartuskiej. Potem w dół w stronę centrum aż dobiegłem do skrzyżowania z ulicą Łostowicką. Wcześniej zapomniałem o sporym nachyleniu tego odcinka i trochę mi mina zrzedła gdy zobaczyłem ile metrów w górę jest przede mną, ale dałem radę notując na tym podbiegu czas 4:50 co uważam za pozytyw biorąc pod uwagę tempo relaksacyjne.
Gdy już byłem na górze, obrałem kierunek na pętlę tramwajową na Chełmie - kiedyś sterczałem na niej w oczekiwaniu na transport do pracy, dziś trochę tam pusto, gdy pętla na Oruni jest już czynna. Tam zrobiłem kółko i zacząłem wracać. Dobiegłem  do aleji Havla, ostro w dół i znalazłem się właśnie obok wspomnianej nowej pętli. Sam zbieg na Havla sprawił mi sporo bólu w prawym kolanie. Mniej więcej w połowie odcinka w okolicach rzepki zaczęło mi coś pulsować. Na dole już ból był na tyle silny, że musiałem się zatrzymać na 20 sekund i rozruszać się trochę. Na szczęście wszystko ustąpiło i nie pojawiło się już więcej. Jeśli ktoś rozważa bieg ulicą Świętokrzyską, to póki co odradzam. Dawno tam nie byłem i przeraziłem się trochę tym, co tam teraz zastałem. Ta ulica to plac budowy, bez możliwości normalnego przejścia czy przebiegnięcia. Nakombinowałem się trochę szukając drogi w kierunku domu, jednak się opłaciło bo nie musiałem się cofać. Krótka wizyta nad znajomym stawem i ostatni podbieg, zawsze jakoś tak na koniec wybiegań, chyba żeby do domu nie wracać zbyt wypoczętym. Statystyki: 18,08 km w 1h:26m:44s a tempo to 4:48. Nie było to zatem klasyczne "wybieganie".
Nowy nabytek został w Jastarni
Kilometraż trochę za mały, a tempo trochę za wysokie. Do tempa jednak nie mogłem się dziś przyczepić, bo oddychałem dość głośno tylko na podbiegach. Na płaskim terenie bez problemu mogłem oddychać nawet przez nos. Mięśnie także póki co nie dają oznak zmęczenia. Fajnie było dzisiaj, tego mi było trzeba. Wielu tak narzeka że upały, że się biegać nie da. W RW są porady jak sobie radzić z takimi temperaturami w kontekście musu a nie przyjemności. Ja tego nie rozumiem - przyznam że uwielbiam biegać w temp. rzędu 20-25 stopni. Czuję wtedy taki dodatkowy bat nad sobą i motywację, bo przecież "nie jest lekko". No i tak ma być!

środa, 3 lipca 2013

Nieprzyjemność biegania, frajda pedałowania

Nie był to przyjemny bieg. Nawet się taki nie zapowiadał. Harmonogram dnia narzucił znowu wieczorny trening. Wiedziałem już że będę musiał pokrążyć po Jastarni. Akurat to nie jest dużym problemem. Dziś było nim wszystko inne - to że nieodpowiednio się posiliłem przed treningiem, że byłem zmęczony zanim ruszyłem, że za szybko zacząłem i że endo pokazało głupoty. A jeśli chodzi o szczegoły,to zacząłem biec o 21:40. Pierwszy kilometr to 4:53, niby najwolniejszy dzisiaj. Nie zmieniałem tempa, gdyż miałem ochotę raczej na luźny trening. Następny to 4:21, potem 4:27. Nie chcę tu wytykać palcami, ale coś mi się wydaje, że Endomondo ściemnia z pierwszym kilometrem. Nie pierwszy raz zresztą. Zawsze wydawało mi się, że to po prostu ja potrzebuję chwili, żeby wbić się w odpowiednie tempo i je w miarę unormować. Teraz mam pewne wątpliwości czy tak jest w rzeczywistości. Faktycznie część treningow cechują duże wahania początkowych kilometrow, ale dziś na pewno tak nie było. Biegam już trochę i na tyle znam siebie i swoj organizm, żeby wiedzieć że rożnicy ponad 30 sekund na 100% nie było. Coż, nie pozostało mi nic innego, tylko biec dalej. A biegło się fatalnie. Przeszkadzało mi wszystko - zakręty, zapachy, muszki i inne robactwa. A to wszystko w myśl zasady "Złej baletnicy...". Nie miałem sił i chęci na bieganie. Po dwoch kilometrach rozważałem przerwanie treningu i udanie się czym prędzej do budki z kebabami. Byłem potwornie głodny, na szczęście nie miałem ze sobą żadnych pieniędzy :) Włoczyłem nogami zamiast stawiać sprężyste kroki, nie wiem o co chodziło, ale przyjemności z takiego katowania się na pewno nie miałem. Od piątego kilometra biegłem już trochę wolniej, co poprawiło nieco sytuację. Głod po części minął, technika kroku się poprawiła. Skąd taka zmiana, kompletnie nie wiem. Uratowało to jednak cały dzisiejszy trening, ktory zakończyłem i tak szybko, bo po 11,18 km w 51m:35s ze średnim tempem 4:37. Patrząć na to z perspektywy "lajtowego" biegania, był to po prostu trening jak inne, dopisałem kolejne kilometry do listy. Jednak z perspektywy poźniejszej poprawy wynikow, było to całkowicie bezsensowne. Ani nie była to tempowka, ani wybiegania. Ani to długie, ani krotkie. Ot takie jak wiele innych, tylko nabicie kilometrow i nic poza tym. Nic z tego nie wynika. To nie byłby więc moj dzień, gdyby nie jedna pozytywna rzecz, o ktorej warto wspomnieć, gdyż dotyczy sportu. Kupiłem sobie rower :) Nie żadną kolarzowkę ani mtb, na takie jeszcze przyjdzie czas. Zwykły miejski duży, do tego używany i pochodzący z lat 80 tych czy 90 tych. Nie wygląda on ani trochę lansiarsko, czy "hipstersko" jak to teraz w modzie (chociaż to akurat niesamowita zaleta jak dla mnie). Ot taki zwykły, duży ale mega solidny i najwygodniejszy ze wszystkich rowerow, jakimi dotychczas jeździłem. Kupiłem go pod kątem wypadow z synkiem na przejażdżki po okolicy. Jeszcze jutro dokupię w Decathlonie siedzisko i kask dla małego kierownika wycieczek i możemy ruszać w drogę. Zastanawiam się czy używać endo także do wypadow rowerowych. Sam nie wiem...

wtorek, 2 lipca 2013

Pogoda na zawołanie

Znowu udało mi się pobiegać nie wieczorem po całym dniu, a na początku, godzinę po zjedzeniu owsianki. Taki trening podoba mi się znacznie bardziej. Nie dość że mam więcej sił, to doładowuje mi baterie na resztę dnia. Ok. 10:30 wybrałem się więc w stronę Kuźnicy. Dopiero dzisiaj, bo przyznam się szczerze że ostatnia trzydziestka z soboty dała mi popalić w postaci dość mocnych zakwasow. Tych dawno już nie miałem. Nie było tak źle, ale nie biegłoby mi się komfortowo, nawet jeszcze wczoraj. Dziś pogoda nie była zła - 20 stopni plus brak wiatru i tylko niepokojące ciemne chmury. Pierwsze kilometry mocno - 4;29, 4:16, 4:17. Takie tempo narzuciłem sobie "naturalnie" znowu nie mając większego planu na trening. Biegło się dobrze, więc i nie zwalniałem specjalnie. Szósty kilometr najwolniejszy dziś to 4:33, reszta już poniżej. Od trzeciego kilometra jednak zaczęło kropić co mnie z jednej strony ucieszyło, a z drugiej zmartwiło. Ucieszyło, bo dawno nie miałem okazji biegać w deszczu, a i ochłoda też się przyda. Zmartwiłem się natomiast, bo połączenie telefonu ze słuchawkami to rozwiązanie niezbyt wodoodporne, tym bardziej że nie miałem gdzie nawet tego zestawu schować w razie czego. Nie zaprzątałem sobie tym głowy specjalnie i biegłem dalej. W Kuźnicy lunęło. Ludzie zaczęli kryć się pod dachami a ja... przyznam że biegło mi się coraz lepiej. Przeczytałem dużo opinii innych biegaczy, że bieganie w deszczu jest bardzo fajne. Sam nie cierpię jak pada, ale trening w deszczu to całkowicie co innego. To dopiero druga okazja, kiedy w takich warunkach biegam i muszę powiedzieć że naprawdę krople wody chłodzą i pomagają, szczególnie gdy trzymam silniejsze tempo, tak jak dziś. Pokrążyłem trochę po samej Kuźnicy i obrałem kierunek powrotny.
Deszcz nie ustępował, do tego zaczął wiać silny wiatr, dobrze że z boku i delikatnie w plecy. Martwiłem się tylko o swój telefon. Etui na ramię było już całe mokre, folia zaparowana i nie wiedziałem co się z nim dzieje. Nie było jednak sensu przerywać biegu, bo i tak nie mogłem go nigdzie schować. W momencie wygłaszania komunikatu o minięciu 11 kilometra, endo wyzionęło ducha. Zawiesił się cały telefon, nie można było nic zrobić. Nie wiem czy to przez wodę, czy może to zbieg okoliczności. Faktem jednak jest, że ostatnie ponad dwa kilometry wyliczyłem na podstawie mapy i dodałem czas umownie opierając się na dotychczasowym średnim tempie, które wyniosło 4:24. Łączny kilometraż, już razem z dodanym ręcznie przeze mnie to 13,13 km w 57m:50s. Krótki to był trening, może trochę zbyt krótki. Do tego jak na zawołanie po skończeniu biegu akurat wynurzyło się słońce :) Nie żałuję jednak, bieganie w takich warunkach ma swoje duże plusy, była to też dla mnie fajna odmiana.