piątek, 25 kwietnia 2014

Pościg

To miał być zwykły trening,a w zasadzie trening zastępczy. Miał zastąpić jazdę na szosówce, która była w planie, ale nie udało się znaleźć na nią czasu. Wiadomo - jeżdżenie ulicami po zmroku do najbezpieczniejszych nie należy. Biegać mogę natomiast po chodnikach, więc gdy tylko położyliśmy dzieci spać, ubrałem wcześniej przygotowany sprzęt i ruszyłem w drogę. Ponieważ kilka ostatnich dni spędziliśmy w Jastarni, stęskniłem się trochę za moimi stałymi domowymi ścieżkami. Nie mogło więc być inaczej - kółko po osiedlu i kurs na Borkowo. Pierwszy kilometr to 4:34 i jak się potem okazało, był to najwolniejszy fragment dzisiaj. Tempo zeszło do okolic 4:20-4:25 i tak pozostało aż do 8 kilometra. Wtedy to, blisko pętli tramwajowej zauważyłem innego biegacza. Najpierw jednak wyjaśnię. Wśród znajomych na endomondo mam pewnego kolegę,którego nigdy nie widziałem na żywo i poza endo ogólnie go nie znam. Jesteśmy znajomymi,bo biegamy podobnym tempem i bardzo zbliżonymi trasami. na endo w komentarzach motywujemy się wzajemnie i gadamy o treningach. Coś mi podpowiedziało że napotkanym biegaczem jest właśnie ten znajomy. Zrobiłem więc kółko po pętli na Łostowicach i ruszyłem w pościg. Śledząc poczynania Arsena na endo, wiedziałem już którą trasą wróci do domu (oczywiście jeśli to był on :)) Na początku po zwiększeniu tempa utrzymywał się równy poziom terenu, ale potem morderczy podbieg, który podniósł mi tętno do 180. Zszedłem jednak na dwóch kolejnych km na 3:54. potem 4:12 i znowu 4:05 i tak już pozostało do końca. Na dogonienie Arsena zabrakło mi dosłownie 15 metrów,ale zabawa była naprawdę przednia. Sam nie wiem kiedy minęło ponad 16 kilometrów. Bieganie umilały też Virraty, do których miło było wrócić po kilku treningach w rozpłaszczonych Cortanach. No i muzyka! Dziś przetestowałem słuchawki dołączone do telefonu i jestem pod meeega wrażeniem jakości dźwięku. Poza tym dobry rock odejmuje po 5 sekund na kilometr :)

czwartek, 24 kwietnia 2014

Kopia wspólnej przyjemności

Korzystając z tego, że jesteśmy jeszcze w Jastarni (dziś wracamy do domu), poruszaliśmy się z Karoliną raz jeszcze. Najpierw jednak położyliśmy dzieci spać, co spowodowało że wybiegliśmy, tak jak wczoraj, przed godziną 20:00. Jak już kiedyś pisałem, na półwyspie późny trening oznacza ograniczenia w ewentualnych trasach. Zostaje kręcenie się po samej Jastarni, ewentualnie wycieczka do Juraty, gdzie cała droga prowadząca jest oświetlona. Karolina jednak chciała zrobić zdjęcia na molo i na plaży, więc tym razem pokręciliśmy się jeszcze trochę i dopiero po 5 kilometrach ruszyliśmy w stronę Juraty - ja oczywiście biegiem, Karolina rowerem. Początek treningu był dla mnie trochę ciężki. Nogi drewniane jak po solidnym wybieganiu, oddech dość ciężki i znowu te buty - albo trzeba je już odstawić, albo po prostu się odzwyczaiłem. Obstawiam jednak tą pierwszą opcję. Na szczęście na 6-7 kilometrze sytuacja zaczęła się normować. Byliśmy już w samej Juracie, znowu odwiedziliśmy molo i dziś już okrążyliśmy całą miejscowość razem. Gdy wracaliśmy było już prawie całkowicie ciemno, biegło się natomiast bardzo lekko, co znalazło odzwierciedlenie w czasach. Dla samej satysfakcji statystyka chciałem dziś znowu zrobić ok. 15 km dlatego przedłużyliśmy nieco trening zahaczając jeszcze o Biedronkę po przeciwnej stronie Jastarni i zakończyliśmy przy sklepie blisko domu - trzeba było kupić niezbędnik przy oglądaniu kolejnych odcinków Gry o Tron - lody :) Dziś 15,26 km w 1h:08m:05s, tempo 4:28, tętno 150. Statystyki prawie że skopiowane z wczorajszego biegania, ale przyjemność także :) Szkoda że na Kowalach nie możemy pozwolić sobie na takie wspólne trenowanie. Ale za kilka lat,gdy dzieci podrosną... :)

środa, 23 kwietnia 2014

Poświęteczne bieganie z Karoliną

W końcu pobiegałem razem z Żoną :) Tzn. nie do końca to prawda - ja biegłem a Karolina towrzyszyła mi na rowerze. W zasadzie nie wiem dlaczego dopiero teraz wpadliśmy na ten pomysł. Dzień wcześniej byliśmy na rowerach na spokojnej przejażdżce. Z ciekawości włączyłem endo w telefonie i wyszło że taka jazda jest tylko o kilka sekund na km szybsza od mojego średniego tempa na treningach. A gdy jesteśmy w Jastarni możemy zostawić nasze dzieci z moimi rodzicami i porobić coś razem. Żal było nie skorzystać :) Cały dzień byłem w pracy, wyjść udało się dopiero o 20:00 gdy już się ściemniało. Postanowiliśmy więc pobiec/pojechać do Juraty, gdyż tam droga jest oświetlona na całym odcinku. Rozkopana Jastarnia przestała już być tak fajna do biegania, ale to tylko pierwsze 3 kilometry. Potem byliśmy już w drodze do Juraty. Dotarliśmy na molo, gdzie Karolina postanowiła odpocząć i porobić fotki a ja zrobiłem jeszcze dużo kółko docierając na sam koniec tej miejscowości. Żonę zabrałem gdy wracałem i już w ciemnościach wracaliśmy do Jastarni. Tam zahaczyliśmy jeszcze o kolejne molo i wspólne ruszanie się zakończyliśmy przy sklepie blisko domu. Wyszło 15,11 km w 1h:07m:51s, tempo 4:29, tętno 151. - bardzo podobny trening do tego sprzed kilku dni. Tym razem jednak było dużo przyjemniej ze względu na towarzystwo żony. Jedna tylko rzecz trochę mi przeszkadzała - buty. W Jastarni zostawiłem sobie stare Saucony, które już jednak kompletnie oklapły :) Utrzymanie prędkości chociaż w okolicach 4:30 wymaga trochę większych starań. Mam wrażenie że noga nie pracuje tak jak powinna, ale to tylko szczegół.
To już chyba koniec zaległości w pisaniu. Piszę tego posta 24 kwietnia, biegałem wczoraj wieczorem, a więc teraz mam nadzieję relacjonować co się dzieje na bieżąco :)

[Rower + Bieganie] Święta Wielkanocne na sportowo!

...czyli jak nie dołożyć sobie niepotrzebnym kilku kilogramów :) Wiedziałem że pierwszego dnia świąt,tj. w niedzielę jedziemy na półwysep, a co za tym idzie będę musiał rozstać się z jeżdżeniem szosówką. Szkoda mi trochę było, ale cóż zrobić... Chyba lepiej jednak na święta lepiej wybrać się z rodziną niż złożyć tylną kanapę i zabrać tylko rower :) Wymyśliłem więc, że jeszcze przed wyjazdem skoczę rozruszać trochę Tribana, no i tym sposobem chwilę po 9 rano ruszyłem w trasę. Kusił mnie powrót na ostatnią trasę (Kowale-Kolbudy-Lniska) i powrót trasą nr 7 gdy już wiem że zaprowadzi mnie ona do domu, ale nie miałem tyle czasu, a po drugie pogoda była lekko niepewna. Wydedukowałem także, że co jak co, ale w wielkanocny poranek ruch na drogach nie będzie jakiś wielki więc skręciłem w głąb Gdańska. Ruszyłem ulicą Świętokrzyską, potem podjazd Havla na rozgrzanie mięśni, Łostowicką w dół dla przypomnienia sobie prędkości :) No i Kartuska, która okazała się fajna dla rowerzystów pod względem szerokości. Nie czuje się za plecami że kolejne samochody czają się z wyprzedzaniem, tu starczy miejsca dla wszystkich. Potem jednak jako prawowity obywatel, postanowiłem skorzystać ze ścieżek rowerowych. Oczywiście skończyło się to tym, że stałem niepotrzebnie na światłach, schodziłem z roweru żeby wjechać na kolejny chodnik itp. Następnym razem będę trzymał się drogi. Dotarłem tak aż pod hotel Hilton na starówce i tam zawróciłem. Wróciłem do domu odwiedzając tym razem Morenę a potem jeszcze Szadółki, a garmin pokazał 26,40 km zrobionych w 1h:03m:17s, średnia prędkość wyniosła równe 25 km/h a tętno średnie to 129. Był to więc bardzo spokojny trening. W zasadzie ciężko to nazwać treningiem, bo i trochę mały kilometraż i intensywność na bardzo niskim poziomie, ale nie była to jedyna aktywność fizyczna tego dnia.
Po przyjeździe do Jastarni i "zaklimatyzowaniu się", tzn. rozłożeniu bagaży itp, miałem chwilę na lekkie pobieganie. Wiadomo że na święta wiele osób zjeżdża do rodzinnych domów, zjechał też mój kolega, z którym umówiłem się na wieczorne szuranie jego tempem. Przy rozmowie i obgadaniu miliona spraw zrobiliśmy 12,38 km w 1h:12m:47s, (tempo 5:53, tętno 123). Odwiedziliśmy, jak zawsze podczas wspólnego biegania sąsiednią Juratę, zrobiliśmy tam kółko i wróciliśmy do domu. Tym razem instensywność także niewielka, ale nie o to chodziło. Pierwszy dzień świąt minął zatem pod znakiem...bardziej rekreacji niż ciężkich treningów, ale czasami tak po prostu trzeba :)

niedziela, 20 kwietnia 2014

Trening "tradycyjny"

Piszę 24 kwietnia o treningu, który zrobiłem 19tego :/ Na Święta wyjechałem do rodziców, gdzie miałem spore problemy z internetem. Ciągle jestem w Jastarni, jednak udało się w końcu pokonać problem i jestem online :) A więc po kolei: pierwszy zaległy jest trening z 19 kwietnia - 15,11 km w 1h:07m:03s , tempo 4:26, tętno 152. No i w zasadzie tyle mógłbym napisać o bieganiu tego dnia. Bo obyło się bez żadnych rewelacji na trasie a sama trasa wiodła znanymi terenami. W ogóle biegając ostatnio gdy jestem w domu, mało urozmaicam trasę. Od czasu odkrycia drogi do Borkowa moja biegowa pętla jest prawie taka sama. Jedyną wariacją jest odbicie na ulicy Świętokrzyskiej i odwiedziny pętli tramwajowej i ronda na Oruni Górnej. Taka pętla ma właśnie ok. 15 km co ostatnio idealnie mi pasuje. Niby ten odcinek ma wszystko czego trzeba - nie nudzi się, nie ma świateł po drodze, ma podbiegi i zbiegi strome i dłuższe i łagodne. Ale mimo wszystko czas chyba pomyśleć o wyszukiwaniu nowych tras. Samo bieganie było naprawdę solidne. Jestem zadowolony z trzymania tempa, które tego dnia różniło się czasami na kolejnych kilometrach o maksymalnie 2 sekundy. No i było to tempo wybrane przeze mnie, a nie podyktowane formą w danym dniu. Powoli więc moje truchtanie zaczyna przypominać prawdziwe trenowanie :)

czwartek, 17 kwietnia 2014

[Rower] Coraz dalej...

Miało być tak, że rower będzie tylko uzupełnieniem do biegania, a jeżdżę na nim więcej częściej niż przebieram nogami. No ale taka natura nowych rzeczy, pewnie z czasem sytuacja się unormuje. W każdym bądź razie nie mogę powiedzieć że bieganie jest zaniedbywane. Po prostu samego trenowania jest teraz więcej, ja się z tego bardzo cieszę :) Dziś właśnie wskoczyłem na szosę i postanowiłem zwiedzić "drugą stronę mocy" czyli tereny na zachód od obwodnicy trójmiasta. Zawsze biegam i teraz też jeździłem po mieście. O ile takie bieganie jest fajne (w mojej okolicy nie ma na szczęście zbyt wielu skrzyżowań z sygnalizacją świetlną), o tyle jeżdżenie to nienajlepszy pomysł. Chodzi oczywiście o wspominaną już w poprzednich postach płynność treningu. W drugą stronę od Kowal są już mniejsze miejscowości, gdzie światła ogólnie nie występują i dlatego zdecydowałem się na ten kierunek. Trasę do Kolbud znałem, ale dalej nie byłem ani razu w życiu. Na rondzie w Kolbudach skręciłem w prawo - na Łapino. Dalej minąłem miejscowość Przyjaźń (fajna nazwa) i w Lnisku postanowiłem zakończyć oddalanie się od domu. Była już 18:40 a wiedziałem że do 20:00 mam czas na powrót ze względu na zapadający zmrok. Muszę powiedzieć że ta część trasy momentami dała mi naprawdę w kość. Jeden z podjazdów - przy wyjeździe z Kolbud, dokładnie przed zakładami Ziaja wykończył mnie niemiłosiernie, a dalej czekały na mnie tylko ciut mniejsze wznosy. Pocieszałem się tym, że z powrotem będzie w takim razie dużo łatwiej. No i po nawrotce w Lnisku rzeczywiście tak było - podjazdy były tylko sporadyczne, ale żeby nie było zbyt pięknie, do samych Kolbud jechałem pod wiatr :) Potem już odbiłem na Gdańsk i w dobrych warunkach wróciłem na osiedle. Mało mi jednak było i jeszcze wyjechałem sobie sprawdzić co dzieje się na Szadółkach :) Wyjeździłem dziś 46,61 km w 1h:39m:15s, prędkość śr. - 28,2 km/h, tętno 139. Takie dane podobają mi się dużo bardziej niż te z wczoraj. Czeka mnie jednak duuużo pracy, na szczęście to sama przyjemność.

Powyżej dwie fotki z dzisiejszego jeżdżenia - pierwsza to jakiś producent oświetlenia w Łapinie. Było tego dużo więcej, caaały ogródek wypełniony po brzegi lampami. Fajnie to wyglądało. Na drugim zdjęciu widoczny nawrót (na końcu tej ulicy) w Lnisku. Okazało się potem sprawdzając trening w endomondo, że do Żukowa był tylko rzut beretem. Naprawdę zapuściłem się dość daleko :)



środa, 16 kwietnia 2014

[Rower + bieganie] Podwójna przyjemność

Żal nie skorzystać z takiej pogody. Po zimie było już lato, potem jesień, zima wróciła i teraz znowu mamy wiosnę. Przez ostatnie kilka dni niestety deszczową, ale dziś od rana było czyste niebo i piękne słońce. Trening wisiał w powietrzu zatem od samego początku dnia i została tylko kwestia znalezienia luki czasowej, no i wyboru jak te kilometry tłuc. No a że naoglądałem się ostatnio znowu filmików z cyklu ironman, przeszła mi przez myśl próba treningu łączonego. Pianki co prawda jeszcze nie zakładałem, ale najpierw rower a potem bieganie wydało się dobrą propozycją :)
Tak więc chwilę po godzinie 19:00 siedziałem już na tribanie i lokalizowałem satelity. Wiedziałem już wtedy że trening łączony będzie jedyną szansą dziś żeby pojeździć rowerem i zdrowo się zniszczyć zarazem. O godzinie 20:00 jest już na tyle ciemno, że nie da się bezpiecznie jeździć po ulicy bez świateł. Tak więc musiałem się w miarę sprężać, choć nie za bardzo, po to żeby zostawić siły na "drugą konkurencję". Trochę nie miałem planu jeśli chodzi o trasę. Jakieś tam wymyślone wycieczki w głowie siedzą, ale dziś ze względu na godzinę, musiałem trzymać się w miarę blisko domu. Pokrążyłem więc po osiedlu, zjechałem na dół Świętokrzyską, w górę Havla, skręciłem na Warszawską, potem Jabłoniową, Przywidzką i kolejne kółka po osiedlu. Wyszło 22,86 km w 54m:40s, śr.prędkość 25,1 km/h - o 0,1 km/h szybciej niż wczoraj, więc widać już mega postępy :) Tętno średnie bardzo niskie - 131. Kolejne spostrzeżenia, tym razem sporo mniej: muszę przycisnąć na zjazdach, bo odruchowo (z jazd rekreacyjnych lata temu rowerem górskim) odpuszczam i odpoczywam w ogóle nie pedałując. Czasami się na tym łapałem, czasami nie, ale trzeba budować moc i takie przerwy myślę że są nie na miejscu. Dobór przełożeń - jeszcze długa nauka przede mną. No i ze względów bezpieczeństwa muszę kupić kask. Ogólnie jednak dziś jazda była dużo bardziej płynna i to mi się bardzo podobało. Nagiąłem kilka razy dość mocno przepisy, mam nadzieję że nic nie przyjdzie pocztą :)
Po 15 minutach przerwy wybiegłem. Niestety przez ten czas strasznie zmarzłem. To też musiałem szybko podkręcić tempo. Nie mogłem jednak go znaleźć, tzn. biegłem sobie bez problemu ale kompletnie nie wyczuwałem z jaką prędkością się przemieszczam. Garmin jednak mnie uspokajał. Tempo oscylowało w granicach 4:20 i nie wahało się zbyt mocno. Po ósmym kilometrze jednak nogi już ciążyły dość mocno, szczególnie łydki. Wracałem już wtedy powoli do domu i byłem i tak zadowolony że taki wysiłek "przeszedł" bez żadnych problemów. Planowałem 10 km ale znowu trochę zaokrągliłem - do 13,78 w 1h:00m:23s, tempo 4:23
Da się? Da! Wiem że nie są to dystanse zapierające dech w piersiach, ale jak na pierwszy raz to uważam dzień treningowy za bardzo udany. Teraz tylko zwiększać prędkości i dystanse no i tłuc kilometry!

wtorek, 15 kwietnia 2014

[Rower] Lance Armstrong okolicy...bez dopingu :)

Znajdź 3 różnice :) Czyli pozbywanie się niepotrzebnych dodatków sklepowych
Udało się! W końcu nowa biała strzała jest w domu :) Pogoda dziś dopisała, więc mogłem wreszcie na spokojnie sprawdzić możliwości nowego nabytku, a przede wszystkim swoje. Jak tu się jednak ubrać na rower? No cóż, jako że jeszcze nie mam nic z ubioru kolarskiego, postanowiłem skorzystać z ciuchów biegowych. Można stwierdzić że są dość podobne do siebie a cel ich działania w sumie jest ten sam. Ruszyłem zatem przed siebie... z przyzwyczajenia moją stałą trasą biegową :) Tym razem jednak kilometry mijały znaaacznie szybciej. Myślałem gdzie tu jechać. Kupując rower w Decathlonie na Przymorzu miałem kłopoty z wydrukowaniem swojej karty stałego klienta (wymagana do gwarancji dożywotniej na ramę). Wymyśliłem więc że skoczę na Karczemki do drugiego sklepu wyrobić tą kartę a przy okazji kupić jakieś tanie okulary na rower. Wiało dziś dość mocno, a przy większych prędkościach oczy łzawiły co było strasznie męczące a czasami nawet niebezpieczne - niewiele widziałem mając całe oczy mokre. Wybrałem drogę przez ulicę Świętokrzyską -> Havla (tu podjazd,który dał mi mega w kość i był to najwolniejszy km dzisiejszego dnia - 3:13) -> Łostowicka -> Kartuska -> Źródlana -> Kartuska -> Szczęśliwa -> Decathlon :) Gdy dotarłem na miejsce miałem w nogach jakieś 18 km. Krótkie zakupy i powrót: Szczęśliwa -> Armii Krajowej -> Kartuska -> Limbowa -> Jabłoniowa -> Przywidzka -> Świętokrzyska, a że jeszcze nie chciało mi się zsiadać z roweru, to pokręciłem się blisko domu. Dane treningowe to: 30,04 km w 1h:11m:59s, tempo średnie...tfu! podobno podaje się prędkość, a więc śr.prędkość to 25 km/h.  Tętno średnie 129 więc niziutkie, maksymalne też zaledwie 159. A teraz pierwsze spostrzeżenia:

  • Jestem mega słaby w pedałowaniu :) Chodzi o to, że forma z biegania prawie w ogóle nie przekłada się na kondycję czy też moc przy jeździe takim rowerem. Oczywiście nie jestem w stanie sprawdzić teraz jak wyglądałbym na takim treningu gdybym nie biegał, ale czułem po prostu że para ucieka bardzo szybko
  • Dobrze że nie kupiłem sprzętu za kupę kasy. Kusiły mnie oczywiście karbonowe widelce, sztyce, wsporniki itp. Piękne malowania ram z modnymi napisami itp. Wygrał jednak zdrowy rozsądek. Dobrze dlatego, że ja i tak nie ogarniam póki co tego wszystkiego w stopniu dostatecznym i kompletnie nie wykorzystałbym tego. Taniej, pewniej i bezpieczniej będzie nauczyć się wszystkiego na takim sprzęcie i ewentualnie w dalszej przyszłości kombinować. 
  • Nie ogarniam klamkomanetek. W ogóle początek treningu był słaby. Nie mogłem dostosować przełożeń do warunków i wszystko robiłem ze sporym opóźnieniem. Klamkomanetki to dla mnie coś zupełnie nowego i ze 20 km musiało minąć zanim jako tako się tym sprzętem posługiwałem. Ale uczyć się będę jeszcze długo...
  • Jazda rowerem szosowym ma się nijak do jazdy na mtb. Tzn. wiadomo że prędkości inne, ale pozycja, używanie przerzutek,hamulców, przełożenia...Zachowanie na drodze wymuszone cienkimi oponami wydaje mi się dużo bardziej stresujące. Trzeba uważać nie tylko na dziury, ale także na dziurki, dziureczki, przetłoczenia, krawężniki, kamyczki itp. W zamian jednak dostaje się prędkość, której nie osiągniemy na jakimkolwiek innym rowerze
  • Jazda po mieście wymaga wprawy. Na początku zatrzymywałem się uczciwie na każdym czerwonym. Zjeżdżałem na ścieżki gdy te się pojawiały. Ale potem coraz bardziej naginałem przepisy żeby jakoś ten trening "upłynnić". Zjeżdżając w dół ul. Kartuskiej spotkałem kolarza i postanowiłem trzymać go w zasięgu wzroku. Nie miał on oporów przed wymijaniem aut stojących na światłach i ogólnie przed robieniem innych rzeczy, mających na celu "niehamowanie" Zacząłem robić to samo i zauważyłem że przyjemność staje się dużo większa
  • Ostatnie spostrzeżenie - banan na gębie nie schodził mi długo. To coś zupełnie innego niż bieganie i takie urozmaicenie bardzo mi odpowiada. Trzeba trenować! Jutro? :)

poniedziałek, 14 kwietnia 2014

Tak, to choroba!

No i miało być 10 dni przerwy w bieganiu i w ogóle w aktywności fizycznej. 10 dni umownie, można powiedzieć też że 10 dni co najmniej, ale ja założyłem już wcześniej że to i tak maksimum, no chyba że rana nie będzie się goić. Tatuaż jednak goi się nawet lepiej niż poprzednie i trochę mnie to napędzało do porobienia czegoś. A nosiło mnie przez ten czas okrutnie. Przejrzałem chyba wszystkie filmiki na youtubie o bieganiu/rowerach/triathlonie i fitnessie. Zajrzałem na profile na facebooku wszystkich interesujących mnie sportowców. Obdzwaniałem sklepy rowerowe i kombinowałem jak tu kupić (to akurat udało się zrobić :)). No a dziś musiałem, po prostu musiałem potowarzyszyć mojej Żonie w kupnie pierwszych poważnych butów biegowych. A tak!Wybraliśmy się dzisiaj całą rodzinną paczką do Sklepu Biegowego w Manhattanie. Jestem w sumie klientem Biegosfery, podoba mi się tam i mam do nich zaufanie. No ale widziałem na własne oczy że wybór obuwia kobiecego Sklepu Biegowego jest nie do pobicia. Do tego mają też bieżnię do zbadania stopy i przetestowania butów. Karolina okazała się pronatorką. Przymierzała trochę tych butów i... nie mogło chyba być inaczej - wybrała Saucony :) a konkretnie model Triumph 8.
Dzisiejszy dzień był naprawdę dziki. Czasami tak jest, że cokolwiek człowiek sobie planuje, wychodzi z tego zupełnie coś innego. Miałem odebrać rower od Teściów. Od soboty u nich zalega, a ja miałem go odebrać już wczoraj. Pomyślałem sobie że może w jedną stronę pobiegnę a potem nim wrócę na Kowale. Ale dziś nic nie szło tak jak powinno. Do tego dochodziły kaprysy pogodowe. Gdy już byłem zdecydowany że jadę/biegnę, zaczęło padać, czasami nawet lać. To, że Karolina kupiła buty jeszcze bardziej mnie nakręciło na bieganie albo jeżdżenie. Znalazła się nawet luka, gdy nie padało przez dłuższą chwilę i ulicę zdążyły podeschnąć. Miałem więc szansę zrealizować plany. Niestety dla siebie, wybrałem opcję przywozu roweru na miejsce samochodem i potem wyjście na trening tutaj. Nie uwzględniłem jednak że jest już prawie 18:00 a w mieście spore korki. Tyle to wszystko trwało że nie było już sensu wychodzić na rower. A gdy wracałem dodatkowo lunął deszcz. Jednym słowem nie byłem zadowolony. Karolina jednak nie odpuszczała. Też przecież miała nowy sprzęt do sprawdzenia i gdy położyliś my dzieciaki spać wyszła na kilka kilometrów. Tego już wytrzymać nie mogłem :) No i tak po godzinie 22:00 wybiegłem na swój pierwszy trening od ponad tygodnia.
Na początku jakby brakowało smarowania. Kolana chodziły ciężko i pobolewały - raz jedno, innym razem drugie. Potem kostki... Oddech jednak od początku w miarę spokojny, oczywiście jak na tempo. A tego ja dziś nie nadawałem. Mimo to było bardzo równe - okolice 4:15 z kilkusekundowymi wahaniami. Zrobiłem tak 14,60 km. Miało być 10, ale jak to zwykle bywa... nie wyszło :)  Tempo średnie 4:16, tętno 159. Biegło się ogólnie naprawdę fajnie. Trening minął bardzo szybko i przyjemnie, niesamowicie miło jest wrócić do biegania. A że nie minęło jeszcze te 10 dni? No cóż, to jest jednak choroba :)

sobota, 12 kwietnia 2014

Nowy wymiar treningu!

Pisałem ostatnio o mojej nowej "zajawce" - triathlonie. Jak pewnie wszyscy wiedzą składa się on z trzech dyscyplin. Najpierw pływanie (trzeba ostro potrenować), potem rower (trzeba potrenować) i na końcu bieganie (już się trenuje). Do biegania wszystko co niezbędne mam. Do pływania w zasadzie za wiele nie potrzeba, choć moja dusza gadżeciarza upomni się kiedyś o czepek/okulary/piankę :) Ale do jazdy rowerem potrzebny jest jednak rower. No i nie byle jaki, bo dopuszczone są tylko czasówki (stricte triathlonowe) i szosówki. Badałem więc temat jak to mam w zwyczaju przez kilka miesięcy i miałem już jakąś wiedzę na temat sprzętu. Rowery triathlonowe to masakra - niestety cenowa. Zdecydowanie najtańszy model, jaki udało mi się znaleźć kosztował "jedyne" 4000 zł i był to odosobniony przypadek, który (jak to określił sprzedawca) wymieni się szybko po wkrętce w temat. Kolejne modele to już minimum 6000 zł, ale to tu przydałaby się modyfikacja, to tam... Ogólnie kwoty pięciocyfrowe to norma, no ale dla mnie to ceny za samochód a nie rower! Została szosówka, czyli rower sportowy, ale bardziej "uniwersalny". No ceny też nie rozpieszczają, bo o ile w MTB w cenie do 2000 zł można kupić markowy przyzwoity sprzęt, to w szosowych rowerach ta zasada nie obowiązuje. Minimum to okolice 2500 zł za nowe rowery,ale zalegające ze starszych roczników. Dużo, a podzespoły wcale nie takie super. Czy kupować używany? Dylemat wielu zapewne, ale za "mały" jestem żeby tak ryzykować. Nie znam się na tym kompletnie i dużo bym ryzykował. Na specjalistycznych forach chwalone są jednak sprzęty z Decathlonu - seria Triban to kolarzówki najtańsze na rynku a przy tym nieodbiegające jakością od sprzętów znanych marek. A gdzie tkwi haczyk? W dostępności - to sprzęt widmo. Niby w internecie są, ale fizycznie ich nie ma. Byłem, dzwoniłem już jakiś czas temu i nie było szans na interesujący mnie model a jeszcze bardziej na odpowiedni rozmiar ramy. Poszła jednak w internecie plotka, że do Decathlonów w Polsce trafiła wielce oczekiwana dostawa z Francji. Dowiedziałem się o tym wczoraj wieczorem i dziś z samego rana obdzwaniałem okoliczne Decathlony. W jednym z nich (Gdańsk Przymorze) były trzy sztuki mojego rozmiaru w najprostszym modelu. Nie wahałem się długo, pojechałem przymierzyć i się zrobić "karniaka". No i takim sposobem jestem właścicielem B'twin Triban 300 w rozmiarze 57 :) Sprzęt już wyregulowany (chyba tylko jeszcze siodełko powędruję lekko w górę) i przetestowany - zrobiłem niecałe 5 kilometrów odbierając rower z Przymorza i wracając nim to Teściów we Wrzeszczu. Cóż mogę póki co powiedzieć? Twardo! Nigdy wcześniej nie jeździłem na takim rowerze, to był debiut i na nawierzchni innej niż asfalt można pogubić nie tylko plomby ale i zęby :) Jeździłem kilka lat temu motocyklami i jednym z nich była Yamaha R6 - stricte sportowy ścigacz - wrażenia z jazdy tochę zbliżone :) Wszystko jednak w imię prędkości. Dotychczas jeździłem tylko rowerami mtb i to nie jakimiś z wysokiej półki, różnica jest zatem ogromna. Coś za coś... A ja ogłaszam nową jednostkę w moim cyklu treningowym. Blog jest o bieganiu, dlatego wpisy kolarskie ograniczę tylko do krótkiego komentarza. Cieszę się jednak jak małe dziecko :) Jupiiiii!!!!!

Amortyzacja czy minimalizm - Saucony Cortana vs. Saucony Virrata

Jak zapowiadałem, tak robię. Trwa moja przerwa w bieganiu, a to skłoniło mnie do spróbowania swoich sił w zrecenzowaniu sprzętu jaki przyszło mi użytkować już przez długi okres czasu. Myślę że nabiegałem już tyle, że mogę z czystym sumieniem wypowiedzieć się amatorsko o tym czy o tamtym :) Na początek buty.
Wcześniej pisałem że biegową przygodę zacząłem w butach, które kupiłem jako "tanie obuwie sportowe do zrzucania wagi na siłowni". A tego, że będę w nich stukał setki kilometrów nie przewidywałem i tak też moim pierwszym biegowym butem była Puma Prankster. Podeszwa kauczukowa, typowo halowa, okazało się potem że to buty do piłki ręcznej :) Ale były lekkie i jak się okazało baaardzo wytrzymałe. Przyszedł jednak w końcu czas, że zacząłem rozglądać się za obuwiem stricte biegowym. Pokonywałem już wszak ponad 20 kilometrów na treningach, zdarzało się bieganie dzień po dniu. A trochę przyspieszyły tą decyzję bóle w kolanie, o których pisałem w postach w zeszłym roku. Samego kupna nie będę opisywał, bo nie chcę przynudzać (zresztą przynudziłem już na ten temat w poście Yes! Yes! Yes! z 18 kwietnia). W samej końcówce 2013 dokupiłem kolejny raz odwiedziłem Biegosferę w Gdańsku i tym razem wiedziałem lepiej czego szukać - padło także na markę Saucony, tym razem model Virrata.
Cortana - przesiadka z niedopasowanych Pum była zbawieniem. Na początku miałem wrażenie że but "płynie", jakby każda część stopy się ruszała podczas gdy w Pranksterach biegło się "na sztywniaka". Podobało mi się to, że nie było "obcasa" czyli mega wysokiego dropa. Ogólnie nie rozumiem stosowania wielkich dropów nawet w butach mocno amortyzowanych. Jeśli człowiek ma stosować prawidłową technikę biegu, to jak ma to robić w takim obuwiu? To tak, jakby kobiecie ubrać szpilki i mieć pretensje że nie chodzi ona w "zdrowy" sposób tylko obciąża kręgosłup...bla bla bla. Podsumowując - nie rozumiem i już :) Cortana ma 4 mm różnicy między palcami a piętą. Myślę że na początek idealnie. Nie powodowało to jakiś dolegliwości w łydkach, nie miało się też wrażenia biegania w obcasie, czego doświadczyłem np. testując Asicsy Gel Pulse 4. But nie jest jakiś wybitnie szybki, nie spowodował poprawy wszystkich życiówek. Ale jest za to bardzo miękki i komfortowy. Oplata stopę bardzo szczelnie, osobiście ciut za duży luz miałem w przedniej części, ale inne wiązanie załatwiło sprawę. Tłukłem w nich kilometr za kilometrem dbając o ich wysychanie i czyszcząc często :) Nie suszyłem jednak na grzejniku i nie prałem. Do końca trzymały się dzielnie,jedynie małe palce w obu butach zrobiły dziury na wylot w cholewce. Mają w tym momencie ok. 1500 km przebiegu i jest to jedyna oznaka zużycia, co myślę że jest do zaakceptowania. Dziury te nie przeszkadzają w używaniu i nie są widoczne w ruchu, więc minus częściowo anulowany :) Ostatnio zaczęły się "klapkować", tzn. czuję wyraźnie że podeszwa nie pracuje a ja biegam jakbym miał na nodze klapki czy inne sandały. 1500 km jednak zrobiły, sprzedawca przewidywał 1000, więc mają prawo.
Virrata - gdy wróciłem do Biegosfery wiedziałem już mniej więcej czego chcę - drop taki sam lub nawet mniejszy, amortyzacji także na pewno nie więcej niż w Cortanach. Reszta wedle uznania sprzedawcy i przypadku, bo i tak coś tam wyjdzie na bieżni a reszta "w praniu". Pan sprzedający wysłuchał mnie cierpliwie i od razu zaproponował Vittary ostrzegając jednak wyraźnie przed zerowym dropem. Niesamowicie byłem ciekawy tych butów, bo przecież klasyfikuje się je już jako obuwie minimalistyczne. Przebiegłem się chwilkę na bieżni i zaniemówiłem. Cortany to przy nich kloce. Biorę i uciekam! Od pierwszego treningu czuć było dużo niższą masę buta. Jeszcze bardziej jednak jego elastyczność, co mega mi odpowiada (nie każdy to przecież lubi). Virraty to buty bardzo "szybkie",tzn. nie biegną same, ale zachęcają do zwiększenia prędkości. Mam po prostu wrażenie, że na wolne treningi są niewygodne. Przez cały czas "nasłuchiwałem" i ciągle "nasłuchuje" niepokojących sygnałów z niby bardziej nadwyrężanych łydek przy dropie 0, ale nic się nie dzieje. Owszem, nogi pobolewają po treningu czasami trochę bardziej, szczególnie gdy było sporo podbiegów, jednak nie umieram i nie odwołuję kolejnych treningów z tego powodu. Gdy przesiadałem się z Pranksterów na Cortany, to różnicy w prędkościach nie zauważyłem. Tu jednak czasy się skróciły wyraźnie. Minusy? Myślę że maraton mógłbym spróbować przebiec w tym obuwiu, ale nie byłaby to decyzja na 100% pewności. Nigdy jeszcze nie zrobiłem w nich więcej niż 25 km i nie wiem jak się zachowują po takim dystansie. Jednak powyżej 20 km z każdym kolejnym kilometrem różnica amortyzacji jest odczuwalna coraz bardziej. Bez testów praktycznych jednak się nie obędzie :)
Podsumowując - obuwie to kwestia bardzo indywidualna. Jedni wolą gumowce, inni klapki :) Mówi się i pisze na biegowych forach, że minimalizm to marketingowy wymysł producentów i moda. Mam jednak wrażenie że i tak rządzi amortyzacja. Na każdym kroku, w każdym teście i opisie nowego modelu podkreśla się jak bardzo pomaga biegać, przetaczać stopę, lądować bez obaw o kontuzje itp. Do mnie to jednak nie trafia. Co prawda na Vibram FiveFingers jeszcze dla mnie stanowczo za wcześnie, ale niewielki drop i leciutka amortyzacja to jest coś co lubię i w tą stronę chcę iść.

niedziela, 6 kwietnia 2014

Czy to choroba?

No i nadszedł ten dzień - dzień początku przerwy w bieganiu. Ale nie byłbym sobą, gdybym jej nie skrócił do minimum. Ostatnio biegałem dwa dni temu, tj. w piątek. Wczoraj byłem do późna w pracy a na dziś na 8:00 rano byłem umówiony na kolejną sesję w studiu tatuażu , który to właśnie jest powodem przerwy w aktywności fizycznej. Cóż zatem można zrobić? Wstać dziś o 5:00 rano i zrobić trening przed "zabiegiem" :) Nastawiając budzik poprzedniego wieczora miałem wątpliwości czy wstanę z własnej nieprzymuszonej woli o tak nieludzkiej porze. Jednak udało się i to bez żadnego problemu. O 5:20 byłem już pod klatką schodową i łapałem satelity. Plan był na ok. 10 kilometrów spokojnym biegiem. Dlaczego tak krótko? Głównym powodem był fakt, że był to bieg na czczo. Co prawda nie zdarza mi się to często, ale po prostu nienawidzę tego robić. Nie mam energii, pary i mam wrażenie że taki trening to tylko walka o przetrwanie zamiast brnięcie do przodu w swoich umiejętnościach. Zacząłem więc spokojnie - 4:33 i oczywiście był to najwolniejszy dzisiejszy kilometr. Potem już szybciej - okolice 4:20. Nie byłbym też sobą, gdybym nie wydłużył biegu ponad plan - tym razem o dwa kilometry. Zakończyłem więc na 12,19 km w 52m:34s, tempo 4:19, tętno 153. Czułem cały czas, że ten ostatni parametr mam lekko podwyższony względem poprzednich treningów. Nie biegło mi się superkomfortowo i upewniło mnie to w przekonaniu, że ranne bieganie bez paliwa nie jest dla mnie. Dziś jednak wyboru nie było. Jestem i tak dumny ze swojej silnej woli, że w wolny dzień sam wstałem o 5:00 rano żeby móc sobie pobiegać. Kiedyś byłoby to nie do pomyślenia :)
Tymczasem wyłączam bieganie na ok.10 dni. Będzie mi się pewnie ten czas dłużył jak nigdy. Nie przerywam jednak pisania bloga. Już wkrótce pierwsze testy długodystansowe sprzętu do biegania i może coś jeszcze :)
Wrócę mam nadzieję równie silny i będę chciał pewnie udowodnić sobie że forma nie spadła nawet o ułamek procenta. 
PS. Dowiedziałem się wczoraj że bloga znalazła i czyta moja Mama. Nie gniewaj się. Co prawda tatuaż nie zejdzie po 3 miesiącach, ale jest naprawdę bardzo ładny :) 

piątek, 4 kwietnia 2014

Nieefektownie ale efektywnie

Przez cały bieg pewna myśl nie dawała mi spokoju. "Czy to już ostatni bieg przed dłuższą przerwą?". Na niedzielę zaplanowany mam pewien "zabieg",który wyłączy mnie z aktywności fizycznej na co najmniej 10 dni, czyli w moim wypadku maksymalnie 10 dni :) Biorąc jednak pod uwagę moje ostatnie ciśnienie, będzie to po prostu wieczność. Jutro, a w zasadzie jeszcze dziś w nocy jadę do pracy i wrócę pewnie późnym wieczorem jutro lub wręcz w nocy z soboty na niedzielę. A to powoduje, że dzisiejsze bieganie może być "tym ostatnim". Nie mogę znieść tej myśli i mega źle mi z tym, ale co zrobić. Z drugiej strony pocieszam się że przecież jestem kompletnym amatorem i dziesięciodniowa przerwa niewiele zmieni w mojej karierze :) Ale skupiając się na samym dzisiejszym biegu - bez fajerwerków. Początek trasy ten sam co zawsze ostatnio, ale pierwszy kilometr trochę za szybko 4:06, więc świadomie dorzuciłem 10 sekund na następnym. Kolejne mijały w okolicach 4:20-4:25 i kolejny raz, ale nie do znudzenia mijałem Borkowo, Łostowice... Dopiero będąc na pętli tramwajowej skierowałem się do góry Aleją Havla. To kolejny dość fajny podbieg w mojej okolicy, który potrafi dać w kość jeśli się go weźmie bez odpowiedniej strategii :) Dobiegłem do skrzyżowania Havla z Armii Krajowej, skręciłem w prawo i osiedlem na Ujeścisku zbiegłem w dół. Wiedziałem już wtedy że zapuściłem się trochę dalej niż zaplanowałem, kilometry nabijały się jakoś za szybko. Wracałem więc stałą trasą, kręcąc przy stawie, a tempo bardzo jednostajne. Skończyłem na 18,53 km w 1h:21m:01s, tempo 4:22 a tętno 149. Mimo że bez rekordów, przyspieszeń itd., trening uważam za udany. Tempo trzymałem bardzo dobrze, tak jak życzyłbym sobie zawsze to robić. Tętno spokojne, w miarę jednostajne. Ogólnie bieg bez problemów, a dystans już dość istotny, więc jak się tu nie cieszyć? No i cieszyłbym się, gdyby nie ta czarna plama w moim kalendarzu aktywności :) Ale jeszcze zobaczymy!

czwartek, 3 kwietnia 2014

A już się bałem...

"Przetrenowanie". To takie modne teraz słowo, występujące często na portalach biegowych, forach, gazetach itp. .Popularne jest także powiedzenie "lepsze każde niedotrenowanie niż przetrenowanie". Piszę o tym, ponieważ takie myśli nawiedziły mnie na początku dzisiejszego treningu. A wszystko za sprawą pierwszego okrążenia. Jego czas to 4:49 czyli powoli...Zmartwił mnie jednak mój wysiłek włożony w ten odcinek. Nogi trochę ciężkie, "drewniane" chociaż wczoraj nie biegałem, oddech dość szybki... No nie byłem zachwycony :) Właśnie wtedy pojawiły się wspomniane dylematy - "czy może nie przesadziłem ostatnio? Czy nie za często biegałem? Czy może nie za bardzo eksploatowałem organizm? Czy dobre czasy już się skończyły?" Teraz - wieczorem, gdy siedzę sobie i piszę posta, wydaje mi się to trochę śmieszne. Te moje rozmyślania o przyszłości biegania raptem po jednym wolnym kilometrze. Drugi kilometr pokazał już że nie mam się czym zamartwiać - 4:17, potem 4:13, 4:16... Dystans się powiększał, tempo się stabilizowało a uśmiech się powiększał. Po powrocie z Jastarni odwiedziłem sobie moje najnowsze stałe szlaki - Borkowo, Łostowice, zajezdnię tramwajową, Orunię Górną. Wypadło razem 14,06 km w 1h:01m:07s, tempo 4:21, tętno 151. Jest zatem dobrze a nawet lepiej niż dobrze. Jest jeszcze jedna rzecz, która mnie cieszy - zmiana czasu na letni spowodowała, że łatwiej będzie o treningi w dziennym świetle - tak jak dzisiaj. A na koniec mam 2 linki:
Pierwszy o wspomnianym przetrenowaniu. Przyznam że jestem zwolennikiem tej teorii :)

Drugi to film o mojej nowej... "zajawce"(?). Tzn. o czymś, co ostatnio zaczęło mnie fascynować. Tak, wiem że jeszcze nie przebiegłem maratonu, ale nie muszę też od razu startować na Hawajach :) Na razie oglądam filmy, czytam, przeglądam allegro i odwiedzam sklepy w poszukiwaniu szosówki. Ciekawostka - rowery stricte do triathlonu w większości przypadków to już sumy pięciocyfrowe. Ha ha ha ha ha...bardzo śmieszne :/

wtorek, 1 kwietnia 2014

Prima Aprilis bez ściemy

Kwiecień przywitałem w Jastarni. Lubię mocno zaakcentować początek nowego miesiąca. Nie chodzi o tempo, ale raczej o dystans. Niekoniecznie musi to nastąpić pierwszego dnia. Ważne żeby początek miesiąca obfitował w kilometry. Wszystko po to, żeby moja dusza statystyka została zaspokojona i pozostała taka, nie musząc się martwić o spełnienie minimum :) A minimum to 100 km miesięcznie. Tymczasem pierwszy kwietniowy trening to już 23,14 km. Dlaczego dziś aż tyle? Po pierwsze dlatego, że po prostu mi się chciało :) Po drugie - wczoraj nie biegałem, głód biegania był wielki. Po trzecie pogoda dopisała. A po czwarte - w kwietniu będę miał dwie przerwy w bieganiu. Pierwsza 10 dniowa już od najbliższej niedzieli. Tak więc chcę trochę potrenować do tego czasu. Wiem wiem że na zapas się nic nie wybiega, ale robię to przede wszystkim dla własnego sumienia :) Co ostatnio jest rzadkością, zacząłem bieg gdy na dworzu było jeszcze jasno. Dołączyła też dziś do mnie moja Siostra, która na rolkach wraca do formy po urodzeniu Córeczki :)  Plan był od samego początku - spokojne łykanie kilometrów lekkim tempem. Ale jakie tempo jest teraz lekkie? Zacząłem od 4:28, potem 4:39. Próbowałem korygować bo trochę za szybko, ale ostatecznie porzuciłem te starania i poddałem się reakcji organizmu. Dotarliśmy tak do Kuźnicy, małe kółko i wracamy. Kilometry mijały po upływie okolic 4:30, może pare sekund więcej. Gdy minęło 12,50 km Siostra wróciła do domu. Ja postanowiłem pokręcić się jeszcze po Jastarni. Robiło się już ciemno i trochę chłodno, ale uznałem że chociaż te 20 km muszę zrobić. Odwiedziłem molo, port, główne uliczki Jastarni... No i tak minęło 23,14 km w 1h:43m:14s (tempo 4:28, tętno 144) To obrazuje jak zmieniły się prędkości na treningach przez ostatnie miesiące. Dotychczasowy rekord życiowy na dystansie półmaratonu pochodził z czerwca 2013. Tempo tamtego biegu, który nota bene prowadził bardzo podobną trasą do dzisiejszej, to 4:36. Pamiętam dobrze  ten bieg - po powrocie byłem wykończony, dyszałem jak lokomotywa parowa. Poprawiłem dziś ten rekord - zupełnie nieświadomie i bez jakichkolwiek starań. Nowy czas 1h:33m:57s nie powala, ale jest lepszy od poprzedniego o 3m:01s. A muszę wspomnieć że był to bieg podczas którego rozmawiałem z Siostrą, robiłem fotki i oddychałem spokojnie. Nie było mowy o żadnym biciu rekordu, więc dziwi mnie ta nowa życiówka strasznie. Tak więc niby dziś prima aprilis, ale kwiecień został rozpoczęty nie na żarty!
Poniżej jeszcze zdjęcia z dzisiejszego biegu - widoki jak z pocztówki :)