intensywnego wysiłku fizycznego przez tydzień od wykonania tatuażu. Tak przepadło kilka treningów trafiając akurat w długi weekend majowy - choć w moim przypadku tylko 3 dni wolne. Od następnego tygodnia, czyli tego, który właśnie się kończy, zacząłem kolejny maraton w pracy - od poniedziałku do piątku 24h na dobę. Takim sposobem mój pierwszy zaplanowany start biegowy w życiu zbliżał się wielkimi krokami, a ja w ogóle nie trenowałem. Byłem trochę przerażony. Niby plan był taki, żeby tylko dobiec, ale startowałem w sektorze czasowym 45-50 i w takim też czasie chciałem się najchętniej zmieścić. O pobiciu życiówki 43:12 nawet nie marzyłem, bo byłoby to wręcz zaprzeczeniem sensu harowania na treningach. Skoro nie trenowałem, to efektów też być nie mogło. Korki w centrum Gdyni i zastawiony każdy skrawek ziemi, sprawiły że dojechałem prawie na ostatnią chwilę przed startem. Zaparkowałem samochód ok. 1,5 km od Skweru, a że do startu zostało ok. 12 minut, postanowiłem rozgrzać się przebiegając ten dystans. Dotarłem na start jakieś 5 minut przed odliczaniem, bez rozgrzewki jako takiej, ale pozytywnie nastawiony. Ogrom ludzi, to pierwsza myśl... Ciasnota na starcie, masa ludzi dookoła w sprzęcie Asics, Saucony, Brooks, z zegarkami gps, pulsometrami. Dziwnie się trochę czułem, bo "wizualnie" wyglądali na bardziej zaprawionych. Wreszcie strzał z ORP Błyskawica i ruszyliśmy. Po 300 metrach wiedziałem już, że nawet gdybym chciał pobić życiówkę, byłoby to dziś bardzo trudne. Wielki tłok sprawił, że przez pierwszą minutę lub dwie można było sobie iść pieszo z prędkością 5-6 km/h. Dużo ludzi z mojego sektora zaczęło przeć do przodu, ja zacząłem umiarkowanie, ale wypatrzyłem kilka "specyficznych" osób, którzy startowali obok mnie i pilnowałem, żeby nie tracić zbytnio do nich dystansu. Na 3 km lekki dramat - odzywa się noga. Po dwóch tygodniach przerwy dalej to samo... Postanawiam jednak, że za wszelką cenę dobiegnę, choćbym miał utykać przez 5 km. Jednak przy każdej próbie przyspieszenia, zostaję skarcony ostrym bólem kolana i jakby bardzo krótkim paraliżem całej prawej łydki, oczywiście co jakiś czas, a z każdym krokiem lekkie kłucie męczy prawą stronę prawego kolana. Także na 3 km zaczynam dostrzegać, że niektórzy mocno przedobrzyli start i musieli się zatrzymać i odpocząć. Zacząłem też wyprzedzać innych zawodników. Przesuwam się systematycznie do przodu, także na podbiegu, ruszam się po całej szerokości trasy z lewej na prawą i szukam luk do przedostania się dalej. Noga dalej boli, ale słyszę jak endo podaje kolejne czasy okrążeń. Słabo - 5:05 to startowy, więc go nie liczę, ale potem 4:31, 4,25 i 4:52 oraz 4:44. Przyznam że nie studiowałem w ogóle trasy i nie wiedziałem jak wygląda trasa w drugiej połowie biegu. Postanowiłem jednak zaryzykować i gdy tylko dostałem się na ulicę Świętojańską, trochę przyspieszyłem. Tu poznałem piękno rywalizacji. Przerzedziło się mocno i można było na luzie wyprzedzać, a fakt że cały czas wyprzedzałem, dodawał mi podwójnej siły.
Przyczyna dłuższej przerwy, nieskończona... |
Gratulacje! :) czas bardzo fajny, podobnie jak tatuaż :D
OdpowiedzUsuń