środa, 4 czerwca 2014

Tak na szybko

Nie idzie jakoś od początku ten czerwiec. Nie to że mi się nie chce, nic z tych rzeczy! Nawet nie o to chodzi, że w ogóle nie biegam, bo z czterech dni czerwca dwa były "biegowe". Problemem jest fakt, że to tylko dwa dni i w zasadzie nie jakieś szczególne. Pisałem na początku maja, że lubię mocno zacząć nowy miesiąc. Tym razem tak nie było i czuję niedosyt. Tym bardziej, że jestem wciąż pełen chęci i zapału a okoliczności nie pozwoliły na obszerniejsze
trenowanie. Dzieci są wciąż chore i opieka nad nimi jest mocno absorbująca ale bezwzględnie najważniejsza. Tak więc bieganie musiało zejść na dalszy plan. O rowerze nawet nie wspomnę, bo od ponad tygodnia nie jeździłem. Nie ma jednak co się żalić, tylko czekać na okazję. Taka pojawiła się dzisiaj po 16:00, kiedy to ustaliliśmy z Karoliną że wyskoczę na "małą godzinkę". W obecnej sytuacji naprawdę nie chciałem przeciągać struny, więc szybkim
tempem skierowałem się od razu w stronę Kuźnicy. Plan już był od samego początku - w Kuźnicy standardowe kółko i powrót do domu co da jakieś 13 kilometrów. Na początku chciałem utrzymać tempo na poziomie 4:25-4:30, ale gdy pierwszy km minął po 4:13 a ja miałem jeszcze zapas w płucach, przyspieszyłem trochę i zacząłem notować czasy przekraczające 4 minuty tylko o kilka sekund. Pogoda może nie rozpieszczała, bo padało od samego
początku i to coraz bardziej, ale biegło się przyzwoicie. Nie była to może niesamowita przyjemność, ale nie ma co stękać. Jedynie podczas drogi powrotnej było trochę gorzej, bo dość silny wiatr wiał prosto w twarz, a ścieżka rowerowa przebiega tuż przy wodzie gdzie nie ma żadnych osłon w postaci drzew, zabudowań itp. Zanotowałem zatem spadki tempa o ok. 4-5 sekund na kilometrze. Ostatnie dwa jednak, według nowej tradycji to podkręcenie tempa - 4:00 i 4:01. Ostatecznie wyszło 13,24 km w 53m:56s, tempo 4:04 i tętno 166. Był to zatem dość krótki trening, ale muszę i tak podziękować Karolinie, że tak zorganizowała całą sytuację, że mogłem wygospodarować chociaż te kilkadziesiąt minut. To już na pewno uzależnienie, bo snułem się przez dwa ostatnie dni jak na kacu. Teraz baterie naładowane i już nie mogę doczekać się kolejnej porcji energii.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz