niedziela, 31 maja 2015

Podsumowanie maja 2015

To był kolejny piękny miesiąc w historii mojego biegania. Jeden z najlepszych bezdyskusyjnie. Kilometraż... bo od tego zaczyna "pan statystyka" ,jak mnie nazywa żona, był ciut lepszy niż dobry - 220 km. Fakt że to 100 km mniej niż w zeszłym miesiącu ale maj miał przede wszystkim dawać profity z ciężkiej kwietniowej pracy. No i dał konkretne dwa rekordy życiowe.
Po starcie w maratonie nie planowałem dłuższego odpoczynku, ale praca, obowiązki i zbieg wydarzeń spowodował, że straciłem trochę impetu w nabijaniu dystansu. Po niedzielnym starcie 17 maja miałem 3 dni przerwy i dopiero w czwartej wybrałem się na szybsze 16,34 km w tempie 4:15 żeby się trochę rozruszać. Potem kolejne 4 dni (tak więc pierwszy od bardzo dawna tydzień tylko z jednym treningiem) i 14,74 km w tempie 4:32. Czułem lekką niemoc w nogach, zadyszkę trochę większą niż zwykle i taką...nieświeżość w nogach. Postanowiłem jednak odbudować trochę statystyki majowe i po wtorkowej przerwie, w środę pobiegałem kolejne 15,12 km (tempo 4:22) a już w czwartek 14,13 km (tempo 4:36).
Dziś zakończyłem natomiast miesiąc dość pozytywnie siedemnastoma kilometrami w narastającym tempie. Zacząłem od 4:46 a skończyłem na 4:03. Wszystkie te treningi oprócz ostatniego to bardziej obowiązkowy rozruch niż wielka przyjemność. Dopiero dzisiejszy zapowiada  mam nadzieję, poprawę. Bardzo na to liczę, bo czuję się obecnie trochę bez formy. Wiem że teoretycznie nie można być w pełni sił przez cały czas, ale ja nie lubię takich spadków i chciałbym dobrą kondycję i wyniki podtrzymywać jak najdłużej. Dziś zauważyłem powrót do lepszego biegania, kiedy to nie męczę się zbytnio a nogi same mimowolnie przyspieszają. Fajnie!
Tak jak i fajny był cały maj. 12 treningów biegowych + jeden crossfitowy to może nie za wiele, ale każde wyjście z domu trwało co najmniej godzinę, często przedłużoną o kilka minut, no i ponad 42 km w maratonie też zrobiły swoje. Tak więc dystans łączny jak najbardziej pozytywny. Udało się pobić życiówkę w półmaratonie. Co prawda nieoficjalną, bo bez chipa, ale jednak. W końcu zszedłem poniżej 1:30 na tym dystansie i uzyskałem 1:26:06. Czas tej próby też był trafiony, bo zrobiłem to równo 2 tygodnie przed maratonem. No a maraton to kolejna życiówka. W zasadzie to nie mogło być inaczej, bo pierwszy raz w życiu przebiegłem taką odległość. W międzyczasie wystartowałem jeszcze w Biegu Europejskim gdzie na wynik też nie mogę narzekać. Tak więc te moje stukanie kilometrów w kwietniu przyniosło jednak efekty. Był taki czas w tym miesiącu, kiedy czułem się naprawdę mocny i teraz, po chwilowym "odciśnieniowaniu" się chcę wrócić do takiego stanu. Jak to zrobić? Mam taki niecny plan, że po prostu zakładam strój do biegania i śmigam gdzie nogi poniosą i to chcę robić jak najczęściej. Dotychczas ta strategia nigdy mnie nie zawiodła :)

poniedziałek, 18 maja 2015

I PZU Maraton Gdańsk 2015


No to jestem! Cały i zdrowy, niepołamany i bez zakwasów! Udało się, jestem maratończykiem!
 Na początek jednak jeszcze wspomnienie o ostatnim treningu przed TYM dniem. W piątek zrobiłem sobie jeszcze spokojne 16 km w tempie 4:34 co miało na celu pozostanie w trybie gotowości. Tak jak pisałem w ostatnim poście - poczytałem trochę jak ma wyglądać ostatni tydzień przed maratonem i wyszło na to, że trzeba się trochę bardziej oszczędzać. Zadowoliłem się więc tylko dwoma treningami. Jednak w sobotę zamiast się regenerować i mentalnie przygotowywać, musiałem stawić się w pracy. Pech chciał, że wróciłem do domu o 23:20 więc przynajmniej nie było czasu na rozmyślania i teoretyzowanie. Po prostu nastawiłem budzik i zasnąłem w 5 sekund, zmęczenie dało o sobie znać. Rano obudziłem się z lekkimi obawami. Spowodowane były one prognozami pogody, które mówiły o silnym wietrze i deszczu przewidzianymi na niedzielę. Gdy tylko zacząłem ogarniać ranną rzeczywistość, usłyszałem że rzeczywiście na dworzu wieje ostro. No cóż, przynajmniej nie padało... póki co... Wciągnąłem tradycyjne śniadanie, nawodniłem się, spakowałem i ruszyłem do samochodu. Dzięki mojej Żonie i Synkowi nie musiałem zrywać się z łóżka godziny wcześniej - to oni w sobotę za mnie odebrali pakiet startowy. Byłem więc gotowy na największą przygodę w mojej biegowej karierze.
41 km
 Dojechałem na miejsce, udało mi się zaparkować 400 metrów od Amber Expo, więc miałem sporo czasu na przygotowania. Dobrze, bo do samego końca kombinowałem z ubiorem. Zastanawiałem się, analizowałem, ale dochodziłem i tak do wniosku że przecież nie mam żadnego doświadczenia w doborze ubrania na tak długi wysiłek. Ostatecznie założyłem cienką koszulkę New Balance, na to lekką bluzę tej samej marki, spodenki kompresyjne CEP kupione niedawno w Biegosferze (wkrótce relacje z testów wszystkich tych ciuchów), opaski kompresyjne no i buty - monotematycznie New Balance Fresh Foam Zante,na głowę natomniast nałożyłem Buffa ze względu na silny wiatr. Wahałem się bardzo co wybrać, jednak co do obuwia nie miałem wątpliwości, to naprawdę dla mnie idealny but na takie okazje. Ale wracając... Tak wystrojony przechadzałem się po halach, gdzie wystawiały się różne firmy związane z bieganiem lub też związane trochę mniej. Nie będę przynudzał co
dokładnie tam widziałem, każdy kto jest zainteresowany pewnie i tak wie. Zauważyłem jednak kilka ciekawych osób - Przemysława Babiarza na przykład :) Spotkałem też Michała Sawicza (biegaczzpolnocy.blogspot.com) i naprawdę pełen szacun za to, na jakim etapie jest teraz medialnie ten biegacz. Wywiady, mnóstwo osób które go zna, kojarzy, które zainspirował do "wzięcia się za siebie", naprawdę mega fajna sprawa.No ale minuty leciały i przyszedł czas rozgrzewki. Na szczęście zacząłem ją względnie szybko i dostałem bardzo ważną informację od swojego organizmu - jednak ubrałem się za ciepło. Nie zawsze, ale wybitnie w tym przypadku przezorny Karol w ostatniej chwili biegiem wrócił do samochodu, gdzie miał rzeczy na zmianę i bluzę zamienił na sprawdzony longsleeve Adidasa. Na starcie stawiłem się dosłownie 5 minut przed rozpoczęciem wyścigu.
Pozdrawiam tu Tri Wiatraki
Zaczęło się. Milion obaw, myśli i planów działania przeszło mi przez głowę w tej jednej chwili, ale nie było odwrotu. Trzeba było się trzymać tego, co ustaliłem - biegnę na 5 min/km co powinno dać wynik na poziomie 3:30:00 z małą górką. Oczywiście pod warunkiem że nie wymięknę, że nie złapie kontuzji, nie spotkam się ze osławioną już ścianą na ostatnich kilometrach. Właśnie o tych warunkach rozmyślałem przez pierwsze kilkadziesiąt minut. Wszystko toczyło się w zwolnionym tempie. Nie ze względu na nudę oczywiście. Po prostu o wszystkim trzeba było myśleć w perspektywie kilku godzin biegu a nie ok. 40 minut jak miało to miejsce podczas biegów na 10 km. Pierwszy odcinek był mi bardzo znany. Dłuższy czas codziennie dojeżdżałem ulicami Marynarki Polskiej i Jana z Kolna do pracy. Po drodze zahaczyliśmy o Europejskie Centrum Solidarności - naprawdę fajny pomysł z biegiem wewnątrz budynku. Potem wpadliśmy na starówkę. Minęło kilka kilometrów i byłem umiarkowanie zadowolony. Z jednej strony czułem jakby tempo 5:00/km było tego dnia szybsze niż myślałem. Nie miałem zadyszki, ale nie biegłem na totalnym luzie. A tego właśnie oczekiwałem
po tej strategii. Cieszyłem się natomiast z faktu, że oszczędzała nas bardzo pogoda. Co prawda trochę wiało, ale świeciło też słońce, a osłonięci wysokimi budynkami starego miasta mieliśmy warunki wręcz idealne. Notowałem czasy w okolicach 4:52, było dobrze. Sytuacja nieco się pogorszyła gdy wbiegliśmy na Aleję Niepodległości przechodzącą w Grunwaldzką. Było bardzo ciasno, wiatr wiał w twarz ale zmęczenia jeszcze nie czułem. Zauważyłem natomiast Pacemakerów na 3:30:00. Postanowiłem się ich trzymać. W międzyczasie dowiedziałem się założony przez nich czas to czas brutto. Miałem więc lekki zapas i strasznie mnie to cieszyło. Na skrzyżowaniu Grunwaldzkiej z Wojska Polskiego moja kochana Żona wraz z
Mina na mecie bezcenna :)
koleżanką Emą dojrzały mnie w tłumie i zaczęły głośno dopingować. Bardzo dziękuję i doceniam, szczególnie biorąc pod uwagę "Panieńskie" dzień wcześniej :) Był też transparent, ale oczywiście ja go nie zauważyłem. Mam jednak fotkę i zamieszczam ją jako dumny mąż. Kolejne kilometry za mną, trochę kłuły kolana, ale to nie było nic niepokojącego, nic nowego. Póki co wszystko szło zgodnie z planem. Przed wjazdem do Sopotu zmieniliśmy w końcu kierunek biegu i skierowaliśmy się w stronę Ergo Areny. Gdy tak zbiegaliśmy z górki, zauważyłem że przed pacemakerami biegnie bardzo mało osób, podczas gdy my kotłujemy się tutaj na paru metrach kwadratowych. Będąc już na Rzeczypospolitej zaryzykowałem wyprzedzając całą grupę i zacząłem sam nadawać sobie tempo biegu. Jak się potem okazało, to był przełomowy moment. Im szybciej biegłem, tym lepiej się czułem. Poruszałem się już tempem w okolicach 4:45/km a minęła już połowa dystansu. Rozważałem w głowie wtedy różne opcje, obawiałem się że przesadzę i będę pokutował 10 kilometrów dalej. Jednak nie byłbym sobą, gdybym nie spróbował. Poczułem dużą moc w mięśniach. Tak, jakby ktoś wstrzyknął jakiś steryd do obiegu. Niósł mnie doping kibiców, atmosfera i presja. Tu muszę się przyznać, że tą presję wykreowałem sobie sam. Nikt nie wymagał ode mnie niczego podczas tej próby. To ja narzuciłem sobie pewne minimum i chciałem zrobić dosłownie wszystko żeby się udało. A udawało się... Straciłem już z oczu grupę biegnącą na 3:30, doganiałem
Świetny pakiet startowy
kolejnych biegaczy, wyprzedzałem a sam wyprzedzany nie byłem. Dostałem drugie życie i wykorzystywałem to najlepiej jak umiałem. Dopiero na 34 kilometrze zdałem sobie sprawę z powagi sytuacji. Do mety zabrakło tak niewiele, a najgorsze miało nadejść. Widziałem biegaczy leżących na trasie, idących, krzyczących z bólu po skurczach mięśni. Bałem się że spotka to też mnie. Ale nie spotykało. Na przedostatnim kilometrze miła niespodzianka - bieg przez murawę stadionu PGE Arena. Naprawdę robiło wrażenie i pozwoliło choć na chwilę zapomnieć o zmęczeniu. No i została ostatnia prosta. Spotkałem kolejny raz Biegacza Z Północy, wymieniliśmy uprzejmości i ruszyłem ku mecie. Jeeeeeest!
Czas netto 3h:22m:32s to mój oficjalny wynik. Jest lepiej niż dobrze. Nie narzekam więc, bo naprawdę nie mam na co. Forma rewelacyjna, strategia okazała się całkiem sensowna. Pogoda może nie rozpieszczała, ale też nie przeszkadzała zbyt mocno. Muszę powiedzieć też kilka słów o organizacji. Jestem pod wrażeniem wysokiego poziomu dopracowania imprezy. Pierwsza edycja a (prawie) wszystko na najwyższym poziomie. To "prawie" dotyczyło tylko braku bananów dla później dobiegających zawodników. Tak przynajmniej wynikało z ich późniejszych relacji. Reszta na szóstkę, brawo Gdańsk! Brawa też dla kibiców, którzy bez względu na wiek, ograniczenia, pogodę itp. dali czadu!
Warto było...
Na koniec czas na przemyślenia. Okazało się że jestem lepszym biegaczem niż ten, za jakiego się do tej pory uważałem. Przebiegłem maraton, jestem maratończykiem i z czystym sumieniem mogę nazwać się też biegaczem, a nie tylko kimś biegającym sobie tu i tam. Uwielbiam to! Uwielbiam biegać! Na treningach, wybieganiach, zawodach, w dzień i w nocy. Zawsze i wszędzie. Każdego dnia rozmyślam o tym kiedy by tu trochę potruchtać, martwię się czy starczy mi czasu na kolejne kilkanaście kilometrów. Mus (chudnięcie) zamienił się w hobby, hobby w pasję, a pasja w niesamowicie przyjemną chorobę. Tak, do tych wszystkich wniosków doszedłem właśnie teraz, po maratonie. To piękna chwila, na którą czeka każdy kto zaczyna biegać a mnie zmusiła też właśnie do takich refleksji. Muszę, a przede wszystkim chcę kontynuować to co robię, ale czerpać z tego radość jeszcze większymi garściami. Chcę brać udział w jak najliczniejszych zawodach, kończyć kolejne maratony. Moja rodzina, dzieci to naprawdę wielkie szczęście. Kocham z nimi przebywać, ale bieganie to coś... coś takiego mojego, osobistego i nie chcę się tym rozstawać nigdy...

ps. Dziękuję wszystkim za liczne gratulacje, jest mi naprawdę bardzo miło. Dziękuję też Karolinie za to, że była i jest cierpliwa i wyrozumiała, za kibicowanie i ogarnianie życia codziennego podczas gdy ja sobie biegałem :) Kocham Cię Kochanie :*

środa, 13 maja 2015

Bieg Europejski Gdynia 2015

A tak sobie biegam... W zasadzie to jeśli chodzi o kilometraż, to się wyciszam powoli. Wielki dzień zbliża się jeszcze większymi krokami i choć prawie nic nie robię książkowo, jakieś pozory zachowuję. Maj więc na pewno nie będzie rekordowy pod żadnym względem ale może być to jednocześnie najpiękniejszy miesiąc w mojej biegowej karierze. Wszystko zależy od TEGO dnia. W zasadzie to uświadomiłem sobie niedawno że to największe moje wyzwanie w życiu. Nigdy nie postawiłem sobie poprzeczki tak wysoko. W czasach gdy bieganie stało się już powszechne, modne i obecne na każdym kroku przykładnego życia człowieka, takie wyznanie może wydawać się śmieszne, ale to nie jest jakiś tam bieg na 10 kilometrów, to nie kolejny trening czy bicie życiówki na luzie. A jeśli chodzi o dyszki, to udało mi się w końcu wybrać na grand prix Gdyni - mój ulubiony biegowy cykl. No ale po kolei. 7 maja zrobiłem jeszcze sobie taki "standardzik". Ot, wolna godzinka wieczorem a więc śmigam. 14,56 km w 1h:04m:49s tempem 4:27 na km to nic nowego ale utrwaliło mnie kolejny raz w przekonaniu że może biegacz ze mnie taki sobie, ale umiem trzymać zamierzone tempo. Fajnie jest potem widzieć na wykresach gdy kolejne tysiaki różnią się od siebie najwyżej o 2 sekundy a gdy przyspieszam to systematycznie i bez zawirowań. Nie budująco może, ale miło. Potem, w piątek znowu praca i byłem już pewny że kolejny bieg w Gdyni przejdzie mi koło nosa. A tu niespodzianka - w ostatniej chwili dowiaduję się że mam wolne!
Tak więc sobota była naprawdę miłym dniem. Już przed 14tą byłem na miejscu w Gdyni, odebrałem pakiet startowy i spotkałem się z siostrą i szwagrem (siostra też biega od jakiegoś czasu i radzi sobie coraz lepiej, teraz już naprawdę dobrze - dycha w Gdyni poniżej 45 minut). Pogadaliśmy, no i 20 minut przed startem rozgrzewka i ustawiam się do swojej strefy. Kolejny raz żółta, a więc zero tłoku a przede mną tylko elita. Na liczne wyprzedzanie się więc nie zanosiło... i dobrze.
Start! Przekroczyłem linię i czas netto ruszył, odpaliłem Garmina i podążyłem za tłumem. Ciężkie mam początki na zawodach bo trudno mi ocenić swoje tempo. Wszyscy biegną, jest trochę walki o miejsce i na tym trzeba się skupić. Nie wywalić się, nie dać zepchnąć i nie wymiękać. Pierwszy km minął mi dość szybko  - 3:49. Na wnioski i korektę strategii było jeszcze za wcześnie więc starałem się po prostu trzymać tempo. Drugi 3:45, no ale z górki i to przed pierwszymi podbiegami. Czekałem na ulicę Polską i trzeci pomiar. Znowu 3:45, ale przede mną górka. Jeszcze tylko wspinaczka i zadecyduję, pomyślałem. Tak na poprzednich edycjach, jak i na tej zauważyłem że to jest taki właśnie moment na trasie, gdzie wielu rewiduje swoje plany i albo pędzi coraz szybciej albo trochę się uspokaja z entuzjazmem. Ja także i padło niestety na to drugie. Złapała mnie mocna zadyszka i długo nie mijała, przy hali targowej sapałem jeszcze dość ostro a to znaczyło że 3:45 to nie najlepsze tempo na ten dzień. 3:55, 3:57 i jest półmetek. Ten lepszy, bo raz że pierwszy a dwa że z krótkim podbiegiem. Najgorsze miało nadejść a ja musiałem być na to względnie przygotowany - ulica Świętojańska. Od czasu mojego ostatniego startu w GP Gdyni zmieniła się trochę trasa i teraz biegnie się po Świętojańskiej od samego jej początku, tj.od ul.Węglowej aż do urzędu miasta. Prosta prawie dwukilometrowa linia z narastającym podbiegiem to moment gdy zanotowałem najgorsze czasy, domyślam się jednak że nie byłem odosobniony. Im wyżej byłem tym bardziej sapałem, rezygnowałem i podnosiłem się na duchu. Wyprzedzałem i byłem wyprzedzany. Wołałem też w myślach do siebie po co mi to jest. Gdy do końca tej katorgi brakowały już metry, podziwiałem już tylko odnowione kamienice w centrum Gdyni :) Po tym podbiegu jest z kolei coś, czego też nie lubię - dość stromy spad. Tu się przyznam bez bicia, byłem często wyprzedzany przez biegaczy z większym zapasem sił. Nie walczyłem o zwycięstwo, ale wkurzałem się tym i obiecałem sobie że tam na dole, tj. na bulwarze przyspieszę i ich dogonię. To się udało! Po marnych 4:06 wróciłem na dobrą ścieżkę z 3:59 a dwa ostatnie kilometry to już 3:53 i 3:47. Ta ostatnia prosta na skwerze to taki niekończący się upadek. Musiało to wyglądać pokracznie, ale na szczęście nie biorę udziału w wyborach miss a gracja to też nie moje drugie imię :) Zakończyłem walkę z samym sobą z wynikiem 39:11. No powiem to... Do końca nie jestem zadowolony. Do absolutnej pełni szczęście zabrakło minuty i 28 sekund. Do takiej po prostu pełni 12 sekund. A tak to po naszemu po prostu trochę ponarzekam a i tak jest dobrze. To w sumie przecież tylko kolejny przystanek w drodze do celu. Tydzień później jest coś o wiele bardziej dla mnie ważnego.
Jest już środa. Nie nabijam drastycznie kilometrażu, tak to ujmę. Wczoraj zrobiłem takie ostatnie
wybieganie, 21,78 km w 1h:41m:04s zwiedzając okolice mojego mieszkania na Kowalach. Było i Borkowo i Łostowice i Orunia i Ujeścisko. A na końcu był i deszcz i na tym koniec. Tempo 4:38 jak zwykle w moim przypadku dalekie od idealnego na taki rodzaj treningu ale już trudno. Jutro praca, dziś chciałem jeszcze zrobić te 14-15 km ale wyczytałem w kilku mądrych artykułach że trzeba się oszczędzać podczas ostatniego tygodnia przed maratonem. Zrobię więc jeszcze jeden trening, prawdopodobnie w piątek no i zostaje mi tylko obgryzanie paznokci z nerwów. Nie denerwowałem się w ogóle do tego momentu. Teraz jest już naprawdę blisko i zaczynam panikować. Życie toczy się swoim torem - praca, dom... codzienne obowiązki itp., ale miga mi w głowie już lampka, która mówi: "dzień sądu jest już blisko". Jak już pisałem, nie nastawiam się na żaden konkretny czas. Plan mam taki, żeby zacząć w tempie 5:00/km i czekać co się będzie ze mną dziać. Nie wiem czy jeszcze napiszę przed startem, postaram się, ale gdyby mi się nie udało, trzymajcie kciuki. A jeśli dam radę, jeśli przebiegnę ten magiczny dystans, obojętnie w jakim czasie ale przebiegnę... i  w relacji po tym wszystkim napiszę znowu że nie jestem do końca zadowolony, proszę niech ktoś mi walnie w twarz! :)

wtorek, 5 maja 2015

Zmiana kategorii wiekowej i nowa życiówka

Intensywne 2 tygodnie za mną. Intensywne biegowo ale nie tylko, bo 30 kwietnia przekroczyłem dla wielu magiczną barierę 30 lat. Od teraz klasyfikowany jestem w kategorii M30 co trochę mnie cieszy a trochę martwi. Cieszy, bo z takim samym czasem mam szansę na wyższą lokatę na zawodach. Zauważyłem bowiem, że M30 jest ciut mniej liczna niż M20. A martwi, bo przyjemniej jednak mieć dwójkę z przodu niż trójkę. Zacznę się jednak martwić na poważnie gdy dopadnie mnie czwórka na przedzie :)
Ostatnich dni bycia dwudziestoparolatkiem nie spędziłem jednak na zamartwianiu się. Postanowiłem że wejdę w nowy etap życia w dobrej formie. A kwiecień 2015 to bezdyskusyjnie mój najlepszy miesiąc pod względem biegania. 18 kwietnia napisałem o ostatnim treningu. 19tego snułem się znowu po biegowych ścieżkach południowego Gdańska. 13,25 km w 1h:04m:37s z tempem średnim 4:53 może wrażenia nie robi ale jest częścią mojego misternego planu trzymania wysokiej dyspozycji. Nie był to jednak bieg bez problemów. Po treningu z 18 kwietnia zaczęła mnie boleć lewa noga. Przód łydki, przy łączeniu ze stopą i "coś" co odpowiedzialne jest za zginanie stopy dawało o sobie znać mocnym bólem. Trochę zacząłem się martwić gdy następnego ranka dolegliwość ta nie ustąpiła. Martwiłem się tym bardziej, że była to już niedziela, a mi brakowało kilku kilometrów żeby pobić mój mały nieoficjalny osobisty rekord kilometrażu tygodniowego. Co w takiej sytuacji zrobi Karol? No pójdzie biegać. Tak więc tempo 4:53 to nie wolne wybieganie a człapanie prawą nogą normalnie, a lewą stawianą tylko na palcach. Tak tak, wiem... Mądre to to nie było, ale miałem tego pełną świadomość. Okupiłem to zresztą poootwornym zakwasem lewej łydki następnego dnia... i następnego... Pokarało mnie, ale nie żałuję. Tego tygodnia zrobiłem łącznie 102 km i to pierwsza moja tygodniowa stówka w mojej biegowej historii. Wirtualny mały medal już sobie wręczyłem, potem zrobiłem przymusowy dwudniowy postój (łydka powoli dochodziła do siebie). W międzyczasie trochę popracowałem i w środę 22 kwietnia z obawą w głowie i nogach sprawdziłem jak się sprawy mają. Ano jak się okazało już nie najgorzej. 13,48 km w 1h:00m:53s dało tempo średnie 4:31. Byłem zadowolony choć nie zachwycony (zachwycenie od 4:15 w dół). Trening wykonałem jeszcze będąc w Jastarni. W czwartek wróciłem do trójmiasta i dowiedziałem się że wieczorem znowu muszę wracać na półwysep. Pogoda się popsuła więc nic nie szło tak jak powinno. Zapadła więc decyzja żeby wykorzystać ostatnie wejście w ramach karnetu do Tiger gym. Polubiłem bieżnię, pod warunkiem że korzystam z niej tylko od czasu do czasu. Wykręciłem na niej tego dnia niezły trening robiąc kilka interwałów po 1 km każdy (tempo 3:45). Łącznie 15,20 km w 1:04m:50s. Potem dwa kolejne dni w pracy i bez biegania. Trochę harmonogram dni mnie przyblokował a trochę czułem już zmęczenie nienaturalnym jak na mnie wysokim kilometrażem. W niedzielę kolejne 15,20 km tym razem po Jastarni w czasie 1h:03m:53s  i tempie 4:12 i tym razem także jednostajnym tempem. W dalszym ciągu czułem się już trochę zmęczony, więc kolejny dzień odpoczynku i 28 kwietnia trening obwodowy w domu. Tym razem katowałem ręce, brzuch i nogi robiąc 4 serie po 50 pompek, brzuszków i przysiadów. Naprawdę polubiłem ten rodzaj treningu jako odskocznię od nabijania kilometrów. Mam też świadomość że to tylko i wyłącznie może pomóc w śrubowaniu kolejnych życiówek w przyszłości. No i mamy już 29 kwietnia - ostatni trening dekady :) Padło na wybieganie. Ulice Warszawska Jabłoniowa w Gdańsku dorobiły się w końcu chodnika i żal nie skorzystać z powstałej w ten sposób nowej bezpiecznej pętli idealnej do dłuższych szurań. 25,21 km minęło jak z bicza strzelił... Tzn. zajęło mi to 2h:00m:41s ale było warto. To mam nadzieję zaprocentuje już w połowie maja.

 No i skończył się kwiecień. Magiczny miesiąc, bo pierwszy raz na serio potraktowałem przygotowania do jakiegokolwiek startu w zawodach. Zrobiłem 319 kilometrów, tyle co w dwa dobre albo trzy słabe miesiące. Co tu więcej pisać, jest dobrze, naprawdę dobrze...
Nastał dzień urodzin. Nie uzewnętrzniając za bardzo mojego życia prywatnego, które jest mniej istotne z punktu widzenia bloga, wspomnę tylko że dzięki mojej Żonie i kilku Przyjaciołom (przez duże P) zastała mnie impreza niespodzianka. Jakie to miało konsekwencje biegowe? Dwojakie: negatywne - dwa dni odchorowywałem :) Pozytywne - dostałem w prezencie bon do wykorzystania w Biegosferze! Byłem więc w siódmym niebie gdy 2 maja nie mając już ani promila niczego złego we krwi mogłem udać się na zakupy. Wcześniej podjechałem jeszcze do Decathlonu po kilka par skarpet biegowych i bokserek, także biegowych. Wcześniej nie korzystałem z tych ostatnich, ale znajomy podpowiedział mi że fajnie takie mieć, więc mam i ja :) Potem wizyta w Biegosferze, której efekty widać na zdjęciach. Napiszę tylko że jestem posiadaczem w końcu mega porządnych getrów do biegania - Asics Fuji oraz spodenek kompresyjnych CEP. Te spodenki to dla mnie wyzwanie. Konkretnie to wyzwanie dla mojej duszy testera wszelkiej maści nowinek. Opaski na łydki tej firmy mam już półtora roku, korzystam i bardzo sobie chwalę. Mam nadzieję że teraz będzie tak samo, choć do dnia dzisiejszego nie dane mi było ich przetestować. Getry za to miały swój udział w niedzielnym treningu, pierwszym w M30. Najpierw trening obwodowy z zestawem wtorkowym a wieczorem ostre bieganie na dłuższym dystansie. Nogi niosły same, oddech spokojny i radość. Do tego muzyczka w uszach - prezent od mojej Żony i Teściowej  to iPod, który od tej chwili często będzie mi towarzyszył w treningach. Padł rekord! Życiówka w półmaratonie! 1h:26m:06s to o ponad 5 minut szybciej więc chyba przepaść. Piękne zwieńczenie ostatniego miesiąca ciężkiej pracy i dobry przegląd aktualnej formy. W poniedziałek wezwała jednak praca i zdążyłem jeszcze tylko już w Jastarni "schłodzić" się nieco średnią czternastką (14,18 km w 1h:02m:53s, 4:26).
Zacząłem pisać posta we wtorek 5 maja, udostępnię już pewnie w środę, bo północ się zbliża :) Za mną dość ciężki dzień w pracy, podczas którego spaliłem pewnie więcej kalorii niż na niejednym bieganiu. Miałem resztki sił, mogłem jeszcze ubrać biegowy ekwipunek i zrobić te 10-15 km, ale jutro powtórka w pracy i nie chcę się wykończyć. To MUSI być przyjemność, inaczej jestem stracony!

PS. W tym miejscu chciałbym jeszcze raz podziękować Wszystkim, którzy obdarowali mnie niesamowitą imprezą i rewelacyjnymi prezentami. Dziękuję Wam bardzo :*

sobota, 18 kwietnia 2015

Pozostając w dobrej formie...

Środa
Od "powrotnego" posta minęły 3 dni. W środę wieczorem, tak jak zapowiadałem, poszedłem pobiegać. Często ostatnio wybiegam po położeniu dzieci do łóżek. Była 21:30, znowu silnie wiało (dlatego mam wolne w pracy), ale nie zraziło mnie to. Słuchawki na uszy, nowe Prodigy w odtwarzaczu i zrobiłem moją klasyczną trasę: Kowale-Borkowo- Łostowice - Orunia Górna - Łostowice - Ujeścisko - Kowale. Łącznie 16,41 km w mało zachwycającym tempie 4:44/km. Łączny czas 1h:17m:47s. Nogi były trochę miękkie, ale nie było się co dziwić. Pogoda nie rozpieszczała, czwarty dzień biegania z rzędu a dzień wcześniej będąc u Teściowej zwiedziłem trasę nadmorskiego bulwaru robiąc ponad dwie dyszki. Przyjemności jednak z biegania mi to nie zabrało i żadnego kryzysu nie doświadczyłem więc ogromny plus tak czy inaczej.
Czwartek to trening crossfitowy w domu. Czułem lekkie zmęczenie w nogach i nie chciałem przedobrzyć. Kontuzja teraz to coś, czego bym nie przeżył. Na zdrowie wyjdzie mi trening innego typu. A planując taki rodzaj ruchu staram się uwzględniać też potrzeby typowe dla biegacza. Chodzi mi o stabilizację korpusu, wzmacnianie mięśni brzucha i ramion. W skrócie wszystko to, co przyda się chociaż w najmniejszym stopniu podczas biegu. Zrobiłem 20 pompek, potem minutę tzw "planku" czyli deski, 20 uniesień sztangi z nakładem nad głowę i minuta deski bocznej (po 30s na stronę). Takich serii wykonałem 8 co zajęło mi ponad 43 minuty i spowodowało pojawienie się lekkiego potu na ciele :)
i piątek
Piątek to znowu bieganie. Trasa stała, ale tym razem w drugą stronę. Warunki podobne, ale na dworzu jeszcze jasno bo wybiegłem ok. 18:30. Lubię taką porę. Ścigam się wtedy z samochodami walczącymi o miejsce w korku, patrzę na ludzi popalających ukradkiem na przystankach (sam tak robiłem jakiś czas temu :) ). Ogólnie coś się dzieje i zawsze to ciekawiej. Nie zapomniałem jednak o samym treningu i tym razem podkręciłem nieco tempo - średnio 4:29. Tak pokonałem 16,57 km w 1h:14m:10s. Dystans podobny, choć trochę nieplanowo. Samo bieganie natomiast zupełnie inne niż dwa dni wcześniej. Czy jakieś minusy? Jakieś dwa tygodnie temu zaczął wariować czujnik tętna w Garminie. Uznałem więc że to normalna rzecz po roku intensywnego użytkowania i wymieniłem baterię. Problem jednak nie zniknął. Dodatkowo przy codziennym bieganiu pojawiło mi się obtarcie od paska na klatce piersiowej. Albo coś robię źle, albo czujnik pójdzie do naprawy. Jeszcze ze dwa treningi, ranka się zagoi i opaskę założę ponownie, wtedy zadecyduję. Tymczasem w kilku ostatnich treningach nie mam wskazań rytmu serca, ale wiem i tak że jest dobrze. Nogi niosą, czuję się mocny i wiem że jeszcze trochę i będę w najlepszej formie od momentu gdy w ogóle zacząłem biegać. Tak trzymaj Karol! :)

Jak zostałem testerem New Balance

Historia wydarzyła się dawno temu, ale zasługuje na osobny post. W październiku 2014, a więc gdy biegałem, ale już o tym nie pisałem, szperałem wieczorem w internecie i na Facebookowym profilu Runners World zauważyłem kolejny konkurs związany z bieganiem. Zawsze byłem sceptycznie nastawiony do wszelkich takich historii. Nie żebym w nie nie wierzył, po prostu nie wierzyłem w swoje szczęście. Choć raz w życiu udało mi się wygrać i była to koszulka biegowa akcji Biegam Bo Lubię. Opisałem to zresztą ok. 100 postów temu :) Wracając jednak do październikowego wieczoru, przeczytałem na głos hasło "Zostań testerem butów". Akcję organizowało wspomniane czasopismo biegowe, które prosiło w krótkiej ankiecie zgłoszeniowej tylko o wypełnienie podstawowych danych osobowych, rekordu na dyszkę, podanie konta na instagramie itp. Podałem więc wszystko, nie jestem osobą publiczną więc co mi szkodziło. Konto na insta też ogarniam od jakiegoś czasu i przydadzą mu się 2-3 wejścia w miesiącu więcej :)
Zapisałem sobie w zakładce ulubionych link do wyników konkursu i totalnie o wszystkim zapomniałem. Potem nastał listopad i dłuuugie jesienno-zimowe wieczory. Znowu buszowałem po internecie i przez przypadek zajrzałem do zakładki gdzie znalazłem stronę ze zwycięzcami. A na pierwszej pozycji jak wół - Karol Budzisz. Istniała więc duża szansa że to ja mogę testować buty. Fajnie, ale zapomniałem przeczytać regulamin, teraz nie mogłem go znaleźć i zacząłem rozmyślać- jakie to buty, ile mam w nich biegać, czy podpisuję jakąś umowę, czy mam je oddać itd.  Dwa dni później na skrzynkę otrzymałem maila z UPS że centrala New Balance w USA nadała do mnie przesyłkę i mam się jej spodziewać za 2 dni. Swoją drogą Poczta Polska dłużej dostarcza przesyłki krajowe... Tak jak napisali, tak zrobili - dzwonek do drzwi i Pan w brązowym uniformie dostarczył tajemniczą paczkę. Po otwarciu okazało się że będę miał okazję biegać w najbliższym czasie w butach New Balance Fresh Foam Boracay lub jak kto woli M980GY2. Do kompletu koszulka z serii Zante w moim rozmiarze S. Nie muszę pisać jaki byłem zadowolony. Wygrać coś to super sprawa, ale wygrać coś biegowego to podwójne szczęście. Odczekałem kilka dni aż minie chlapa pośniegowa (na taką pogodę zawsze zostawiam parę tych starszych butów) i ruszyłem do testowania.
Minął miesiąc i kolejny mail od UPS. Znowu ten sam nadawca i ta sama historia. Nie wierzę! Dostaję kolejną paczkę a w środku kolejne buty! Tym razem Fresh Foam Zante czyli M1980GY + bluza biegowa NB. No cóż, szczęście poczwórne i niedowierzanie. Możecie pomyśleć że jakiś muł bagienny ze mnie że cieszę się jak dziecko z darmowych butów i ciuchów. Ale wyobraźcie sobie że macie jedną pasję, taką którą kochacie, o której możecie gadać godzinami a do "pielęgnowania" tej pasji jest Wam coś potrzebne, w sensie jakiś sprzęt. Niech to będzie rower, aparat foto, pianka do nurkowania czy deska snowboardowa. No i nagle wygrywacie taki sprzęt, najważniejszy z całego ekwipunku potrzebnego do powodowania banana na twarzy. To właśnie takie uczucie... Dlatego dzięki New Balance i dzięki Runner's World!

Wg ulotki dołączonej do sprzętu nie jestem zobligowany do napisania czegokolwiek,gdziekolwiek. Uznałem jednak że w dobrym tonie będzie wspomnienie o tym na Insta a także podzielenie się subiektywną oceną tutaj. Nawet nie chodzi o "dobry ton", ja chcę się podzielić wrażeniami i akurat bez znaczenia tu jest fakt czy zapłaciłem za coś czy nie. Mam już pewien pogląd na oba modele butów a także na ciuchy biegowe. Zrobiłem w nich kilkaset kilometrów i mając już 5 par biegowego obuwia myślę że stać mnie na rzeczowe porównanie i wyliczenie plusów i minusów każdej z nich. Jednak kompletną recenzję zostawiam na kolejne posty, gdyż chcę to zrobić porządnie i na spokojnie.


środa, 15 kwietnia 2015

Znowu wracam, chyba na dłużej :)

Witam wszystkich!
Tak wyszło że nastała kolejna zimowa przerwa. Dziwna trochę bo w ogóle nieplanowana. Ot tak, z dnia na dzień przestałem pisać za co bardzo przepraszam czytających (wciąż łudzę się że ktoś dochodzi do końca postów). Cóż, tak jak w tamtym roku, tak też w tym przerwa w pisaniu na szczęście nie oznaczała przerwy w bieganiu. Maaasa rzeczy zmieniła się od ostatnie
j publikacji. Co na początek? Może info że rower jeszcze zimuje u Teściowej i czeka na pogodę. Wiem że już jest ładnie, ale celowo go nie przywożę - o tym za chwilę.
 Ostatni post był w czerwcu. Lipiec i sierpień to taki totalny standard. Bez szaleństw, w miarę systematycznie jeśli chodzi o samo bieganie, ale z rowerem niestety dałem ciała. Z Filipem 1,5 miesiąca byliśmy u moich rodziców w Jastarni i tam treningi po ulicy ciężko było robić - ruch samochodów jak to latem na półwyspie, temperatury powyżej 25 stopni itp. No ale było nie było ja dałem ciała a nie rower :) Dla równowagi jednak wzbogaciłem moje sportowe doświadczenie o nową dyscyplinę - crossfit. To takie modne ostatnio, ale jak się okazuje również przyjemne i efektywne. Miesiąc ćwiczyłem w "Crossfit Trójmiasto" w Sopocie i uczyłem się podstaw treningu, w którym nigdy nie byłem dobry - sztangi, kettle, wolne ciężary... Po niecałym miesiącu wyjechaliśmy do wspomnianej Jastarni, potem powrót i kika treningów. Zapał nie minął, ale zgasiła mnie trochę odległość Kowal od Sopotu. Dojazdy okazały się problematyczne a cała impreza kosztowo trochę zbyt wymagająca na kiepski zarobkowo okres letni. Na szczęście coś wyniosłem w głowie z lekcji Maćka i spółki i całą resztę lata obok biegania ćwiczyłem też w domu. Kupiłem odważniki kettlebell, miałem jeszcze sztangi w domu z ciężarem, także w miarę możliwości ruszałem się "crossfitowo".
Najpierw teoria, a potem..
Październik, listopad i grudzień to raczej umiarkowany kilometraż, bez rekordów, tylko lekko ponad 100 km miesięcznie (grudzień to 101 km - najgorszy mój wynik od początku regularnego biegania, choć mieszczący się w moim absolutnym minimum >100km) Rower stał, ćwiczenia w domu odstawiłem, słabizna. Do tego opuściłem Bieg Niepodległości z cyklu Grand Prix Gdyni bo musiałem być w pracy. Potem, co dziwne był Sylwester i nowy rok. A jest coś co planuje każdy o tej porze - ustala postanowienia noworoczne. Ja nie sprecyzowałem się dokładnie, ale wiedziałem że muszę wrócić do formy. Nie dostawałem zadyszki po wejściu na I piętro, nie przestałem widzieć swoich stóp gdy stałem, ale czułem że do marcowo-kwietniowej z roku 2014 brakuje już niemało. Tak więc zacząłem biegać trochę więcej a dodatkowo robić w domu treningi ogólnorozwojowe oparte o moją krótką przygodę z crossfitem. Może nie rzuciłem się w wir aktywności od razu bez opamiętania ale stopniowo wracała mi systematyczność (133 km w styczniu, 137 w lutym. Na minus jedynie fakt, że na Bieg Urodzinowy Gdyni także nie dałem rady się wybrać. W marcu zrobiłem już
praktyka - po pierwszym treningu
192 km i niewiele zabrakło do dwójeczki z przodu, która jest dla mnie wyznacznikiem dobrze przepracowanego miesiąca. Wiedziałem jednak że wszystko idzie w dobrym kierunku. Dziś mija połowa kwietnia a na liczniku kilometrów w endomondo mam już 184 km. Biegam prawie codziennie, często po ponad 20 km. Trzy razy w tym miesiącu byłem w Tiger Gym na bieżni. Nie bardzo lubię takie bieganie, ale pogoda była ostatnio tak beznadziejna że nie miałem wyboru jeśli chciałem szlifować formę bez przerw. Dokładnie tydzień temu zrobiłem solidne długie wybieganie na trasie Jastarnia - Hel - Jastarnia co dało 33 km. Widać już progres a musi być jeszcze lepiej. W tym miejscu muszę się przyznać jeszcze do czegoś - od lata 2014 wróciłem do palenia i to na pewno także miało wpływ na moją kondycję biegową. 3 kwietnia podjąłem decyzję o rzuceniu papierosów i trzymam się dobrze. Mam nadzieję że tak będzie dalej... Uwolnienie płuc od smrodu i dymu oraz wysoka częstotliwość treningów sprawiła że oddycha mi się coraz lepiej praktycznie z dnia na dzień. Fenomenalne uczucie, szczególnie polecam palaczom :)
Fachowa literatura od żony
Ale po co to bieganie, po co te kilometry? 17 maja, a więc za 31 dni odbędzie się 1 PZU Maraton Gdańsk - mój pierwszy w życiu maraton. Sprawdzian mojej formy, poziomu i zaangażowania. Planuję po prostu go przebiec. Będę zadowolony z każdego czasu. Jeśli uda mi się, przycisnę jeszcze bardziej i następny start to będzie już walka z czasem. Jeśli z jakiś powodów nie dam rady... no na pewno nie przestanę biegać. Wyciągnę wnioski i spróbuję innym razem. Póki co robię jednak wszystko, żeby nie zawieźć głównie siebie i żeby z czystym sumieniem stanąć za miesiąc na starcie w Gdańsku. Dlatego też nie przywożę roweru, choć kusi mnie żeby już sobie pojeździć, chcę skupić się jednak na bieganiu.