poniedziałek, 28 października 2013

To nie tak jak myślisz!

Chciałbym tylko poinformować, że ta dłuuuga przerwa w pisaniu nie ma związku z przerwą w bieganiu. Biegam cały czas, działo się i dzieje, niedługo powracam :)

niedziela, 18 sierpnia 2013

Pogodowa masakra

Powrót do Trójmiasta. W takim skwarze jeszcze nie przyszło mi biegać. Temperatury dokładnie nie sprawdziłem, ale obstawiam że w słońcu dochodziła spokojnie do 35 stopni. Absolutnie zero wiatru,chmurek i totalna duchota. A wszystko to już o 9:30 rano kiedy wybiegłem na trening. Zacząłem optymistycznie - 4:55 a potem 4:19. Znalazłem się wtedy nad moim stawem. Wiedziałem już że nie będzie lekko. Zrobiłem okrążenie, "pyknął" kolejny kilometr i... musiałem się zatrzymać. Nie dało się biec, ruszać, ciężko było nawet oddychać. Odetchnąłem chwilę i zacząłem żałować że nie mam na biegowym wyposażeniu jakiegoś bidonu/pasa czy czegoś takiego. Przydałoby się dziś bardzo. Ruszyłem dalej zastanawiając się gdzie się udać. Pierwszy raz uzmysłowiłem sobie że moje miejsce zamieszkania ma jedną istotną wadę jeśli chodzi o bieganie - w pobliżu nie ma miejsc, gdzie biegnie się w cieniu. Więc w taką pogodę jak dziś, trzeba zacisnąć zęby i walczyć. Tempo musiało zmaleć - krążyłem w okolicach 5 minut z kilkoma sekundami. Oddech był już w miarę spokojny, podobny do tego jaki miałem na innych treningach przy tempie w okolicach 4:30-4:35. Pobiegłem do fashion house korzystając z niedawno odkrytego połączenia Kowal z Szadółkami. Wróciłem ulicą Przywidzką i na swoim osiedlu zrobiłem tylko lekki zawijas dla równego rachunku kilometrów. Wyszło 12,28 km w 1h:01m:17s w tempie 4:59. Szczerze to nie miałem ani sił ani ochoty biec dalej. Obiecałem sobie że decydując się biegać rano, wyjdę dużo szybciej żeby uniknąć takich temperatur. Mogło się to skończyć gorzej niż tylko większym zmęczeniem. Tak więc następne bieganie mam nadzieję że już w ludzkiej temperaturze :)

czwartek, 15 sierpnia 2013

Wraca moc!

Po dwóch treningach, które miały mi przypomnieć jak się rusza nogami, dziś postanowiłem trochę przyspieszyć. Postanowiłem,choć nie zaplanowałem :) Po prostu od początku nogi niosły jak dawniej i już nic mi nie przeszkadzało w biegu. Wyruszyłem po godzinie 20:00 kiedy powoli robiło się już ciemno, więc nie było mowy o opuszczeniu terenu Jastarni. Pokręciłem się więc po mieście często lawirując pomiędzy przechodniami, rowerami,samochodami itp. Czułem się co najmniej jak na ostatnim Biegu Świętojańskim :) Niby przyspieszałem, ale bieg szybki szczególnie wcale nie był. Średnie tempo wyniosło 4:32. To lepiej niż ostatnio, ale bez rewelacji jak na moje możliwości. Pobiegałem tak sobie przez 1h:10m:04s i zrobiłem 15,45 km. Mogę już uznać ten tydzień za udany i jeśli kolejne dwa takie będą, sierpień zaznaczę sobie na plus. Czas jednak pokaże. Tymczasem muszę zaznaczyć że: po pierwsze i najważniejsze - biega moja żona! Po urodzeniu naszej Córeczki wraca do formy w rewelacyjnym tempie i bardzo Jej w tym kibicuję! Po drugie - biega też mój tata! Przyznam że ani żony ani taty ja bieganiem nie zaraziłem - mają swoją głowę i takie pomysły nasunęły im się całkowicie niezależnie :) Biegamy więc rodzinnie chociaż jeszcze nie wspólnie, ale mam nadzieję na jakieś grupowe wybieganie
A! W tą sobotę, tj. 17 sierpnia w mojej rodzinnej Jastarni odbędzie się bieg Grand Prix na 4,5 km. Ja niestety jutro wracam do trójmiasta i nie będę mógł jednak w nim uczestniczyć, ale wszystkich urlopujących się na półwyspie zapraszam serdecznie. Właśnie dziś po biegu dostałem info z pierwszej ręki - od organizatora. Zapisy od 9:15 w zarządzie portu w Jastarni (przy głównej drodze).

środa, 14 sierpnia 2013

Powrót!

Po dłuższej przerwie spowodowanej kolejnym etapem zdobienia ciała wróciłem do biegania. W zasadzie to wróciłem już przedwczoraj przebiegając 12,68 km w 1h:00m:44s. Pierwsze 6 kilometrów to mordęga. Złapała mnie kolka, meeega kolka która nie chciała ustąpić i nękała mnie uniemożliwiając radość z biegania. Na szczęście ustąpiło i potem już było prawie "po staremu". Na trasie Jastarnia - Kuźnica - Jastarnia ze standardowymi zawijasami zanotowałem średnie tempo 4:47. Dzień później kolejny trening - tym razem 15,32 km w 1h:12m:47s ze średnim tempem 4:45. Już bez bólu, chociaż cały czas mam poczucie że coś tam "nie gra" w niższych partiach brzucha. Początek więc delikatny, ale chęci są! Standardowo - trzeba ratować miesiąc :)

środa, 31 lipca 2013

Pożegnalny trening w Jastarni na zakończenie lipca

Środek sezonu a molo w Juracie świeci pustkami
Dziś trening był taki...zwyczajny. Nie robiłem ani podbiegów, ani tempa, ani wybiegania... Chciałem ponownie wsłuchać się w organizm i znaleźć optymalne tempo. No i potwierdziłem takowe - 4:45-4:50 ponownie daje pewność że będzie to dobry wybór na długie zawody. Zacząłem co prawda trochę szybciej. 4:41,4:36,4:36, ale kolejne kilometry to już wahania w interesującym mnie pułapie. Jestem bardzo zadowolony, a biegło się nie najgorzej. Tylko początek znowu taki jakby "drewniany",ale przyznam się - kolejny raz olałem jakąkolwiek rozgrzewkę czy rozciąganie. Może to jest przyczyna? W każdym bądź razie skoczyłem sobie do Juraty, zrobiłem kółko i wróciłem, co dało 12,25 km w 57m:24s i średnie tempo 4:41 - zawyżone przez ostatni kilometr, który zrobiłem w 4:16. Potrzebowałem jakiegoś męczącego końca żeby uznać dzisiejszy trening za udany w pełni :). Ciekawostką jest to, że czułem nadal łydki po plażowym bieganiu 2 dni wcześniej. Prawdę mówiąc czuję je do tej pory.
Dziś wiało, co potwierdza to zdjęcie
To był ostatni trening w lipcu. Czas więc na podsumowanie. Nie był to niewiarygodnie dobry miesiąc bo i taki być nie mógł. 8 lipca urodziła się moja Córeczka i to było najważniejsze, bieganie zeszło na dalszy plan. Biorąc pod uwagę że był to praktycznie początek miesiąca, a adaptacja do nowych warunków i obowiązków musi potrwać, uważam że i tak miesiąc był bombowy. Zrobiłem 161,26 km, co nie jest wynikiem najgorszym pod względem dystansu. W kwietniu np. było dużo gorzej. Nie pobiłem co prawda żadnej życiówki, ale w takich temperaturach i z takim harmonogramem treningów było o to ekstremalnie trudno. Zresztą nawet nie próbowałem. W żadnych zawodach też nie startowałem, ale na to przyjdzie czas. Chodzą mi po głowie różne myśli odnośnie startów. Jedynym "pewniakiem" jest Bieg Niepodległości w Gdyni, ale to dopiero listopad. Do tego czasu chcę zaliczyć co najmniej jeden start na dłuższym dystansie. Czas to jednak zweryfikuje. Tymczasem czeka mnie kolejna przerwa od biegania - taka jak w maju i to z tego samego powodu :)

poniedziałek, 29 lipca 2013

Plażing wieczorową porą

Może nie był to taki trening, jaki miał być, czyli typowe wybieganie. Dystans nie był imponujący - 16,02 km. Ale dowiedziałem się tego, czego miałem się dowiedzieć. Przyznam że bardzo swobodnie chodził mi po głowie start w maratonie w mojej rodzinnej Jastarni, który ma się odbyć pod koniec sierpnia. Będzie to maraton nietypowy, bo plażowy. Żadne to oczywiście ułatwienie, a wręcz przeciwnie. Dlatego do pomysłu z wielkim optymizmem nie podchodziłem i z decyzją czekałem do pierwszego treningu na plaży gdy będę u moich rodziców.Właśnie takie bieganie dziś uskuteczniłem. Cóż, mogę już obwiesić wszem i wobec że nie wystartuję. A dlaczego? Jest kilka powodów. Jednym z nich jest kompletny brak doświadczenia z takim dystansem. Nie przebiegłem jeszcze nigdy tyle kilometrów naraz i nie wiem jak mój organizm się zachowa po 30-tym kilometrze, bo właśnie tyle pokonałem maksymalnie. Drugi powód to właśnie ten nieszczęsny teren po którym przyszłoby mi biec - z piaskiem też nie mam wielkich doświadczeń, był to raptem mój drugi wypad na plażę w celu pobiegania i choć dramatu nie było to jakoś się nie widzę na dystansie 42 km. Trzeci powód - pora biegu - będzie lato, czyli prawdopodobnie upał i kompletny brak osłony przed słońcem. Zbyt wiele jest niewiadomych i zbyt mała szansa na dobiegnięcie do mety.
Postanowiłem więc że odpuszczę i swój maratoński debiut przeniosę na jakiś bieg uliczny. Tempo jakie dziś utrzymywałem nie było tragiczne,bo 5:15/km na sypkim podłożu uważam za całkiem przyzwoity wynik. Oddech bardzo spokojny, rekreacyjny i konwersacyjny. Mięśnie, choć czułem je bardziej niż biegając po asfalcie, dawały radę i nie dokuczały. Bolały stopy, szczególnie duże palce. Teraz czuję że znowu robi się pęcherz w tych miejscach, tak jak po ostatnim plażowym biegu. Ale pomijając to wszystko, biegło się naprawdę świetnie. Luźno, niezbyt trudno, kilometry mijały szybko, nawet nie wiem kiedy (kolejny raz endo wyciszone kompletnie). Więc jeśli chodzi o czystą przyjemność, był to trening na piątkę z plusem.
Co nie zmienia faktu że przekonał mnie, iż po prostu nie jestem gotowy na tak ekstremalne zawody. W przyszłym roku - obowiązkowo!

niedziela, 28 lipca 2013

Witaj ponownie Jastarnio

Znowu tu jestem, w sercu miejsca wypoczynku tysięcy Polaków. Dojechanie do rodziców teraz to test na cierpliwość i nie można po prostu ot tak sobie wsiąść to samochodu i pojechać na Półwysep Helski. Teraz musi to być przedsięwzięcie logistyczne, które uwzględni tysiące innych aut na drodze jadących w tym samym kierunku. No ale już tu jestem i to mam z głowy. Nie przyjechałem tu na typowe wakacje a dlatego, żeby syn miał co robić gdy za oknem temperatura przekracza 30 stopni. Toteż bieganie muszę wpasować między inne zajęcia w planie dnia, nie mam tego komfortu żeby dzień ustawiać pod bieganie. No ale z drugiej strony kto tak ma, pewnie nieliczny procent... Krótki trening jednak musi być, wszak ratuję jeszcze przebieg lipca :) Wyszło dziś 12,65 km - trasa Jastarnia-Kuźnica-Jastarnia z pokręceniem się po samej Kuźnicy. Awaria słuchawek sprawiła że nie słyszałem komunikatów o tempie i tak sobie biegłem nie wiedząc że sunę za szybko - o jakieś 25 sekund na kilometrze niż zakładałem. Jest to bardzo dużo. Nie wiem czy to efekt tego, że jestem jeszcze początkującym biegaczem, a może dlatego że od dawna już korzystam z endo, nie idzie mi dyktowanie sobie samemu tempa tylko poprzez słuchanie organizmu. Dlatego dziś średnio kilometr pokonywałem w 4:25,  no i się dziwiłem że pot leci strumieniami a ja dyszę bardziej niż zwykle. Z drugiej jednak strony takiego tempa nie miałem na treningu już jakiś czas i mam wrażenie że było to mi potrzebne. W najbliższych planach jest sprawdzenie się na plaży boso na jakimś dłuższym dystansie. Pożyjemy, zobaczymy...

czwartek, 25 lipca 2013

Tempo idealne?

Poranny trening to jest to! Ładuje baterie na cały dzień i nie ma po nim śladu po kilku godzinach. Tak jakoś mam że wieczorne bieganie czuję w nogach następnego dnia. Porannego przeważnie nic a nic. A dziś po prostu czas pozwolił na wyjście akurat około godziny 9:40. Na szczęście temperatura trochę nas oszczędziła w ostatnich dniach. Było ok. 22-23 stopni a niebo całe w chmurach. Mi jako ciepłolubnemu biegaczowi bardzo takie warunki pasują. No ale początek był tragiczny. Raz na jakiś czas, a ostatnio baaardzo rzadko mam takie odczucie podczas biegu że zaraz padnę. Jakby kończyła mi się energia i przełączam się właśnie w tryb awaryjny. Muszę zaraz coś zjeść, najlepiej słodkiego,bo jak teraz tego nie zrobię, to padnę na twarz. To mi się właśnie przytrafiło już na drugim kilometrze. Czułem się fatalnie a każdy krok był mordęgą. Jedyne co mnie utrzymywało w ruchu to wiedza, że to się prędzej czy później skończy, jak zawsze. Przeanalizowałem szybko czy dostarczyłem organizmowi wystarczającą ilość pożywienia przed biegiem. Nie lubię biegać na czczo, więc żeby za długo nie czekać po owsiance, dziś zjadłem bułkę kukurydzianą z masłem orzechowym (własnej roboty, tzn. roboty żony :) ), i część z miodem a część z dżemem. Do tego pół szklanki mleka. Wcześniej oczywiście nawodniłem organizm po śnie. Zaraz po takim śniadaniu wypiłem mocną kawę i 20 minut później byłem już na dworzu. Nie wiem co było nie tak. Jeśli ktoś widzi błąd, proszę o radę w komentarzu :) Biegłem sobie jednak dalej i czekałem aż wróci przyjemność biegu. A nie biegałem sobie dziś tak bez celu, bo chciałem sprawdzić potencjalne tempo na maraton, oczywiście JEŚLI wystartowałbym. Komunikaty były dobre - ustalone przez organizm tempo trzymałem prawie idealnie, wahania były dosłownie kilkusekundowe, a średnia wyszła 4:45 i myślę że przy tym zostanę w razie startu. Na czwartym kilometrze uczucie braku energii minęło i było po prostu świetnie. Bardzo luźno, bez ciężkiego oddechu nawet na mocniejszych podbiegach. Pokrążyłem po okolicy, zwiedziłem już prawie zapomniany przeze mnie "mój staw" i aż nie chciałem kończyć treningu. Obowiązki jednak wzywały i stanęło na 14,20 km w 1h:07:30s. Chciałbym teraz powtórzyć taki bieg, ale na powiedzmy dwa razy dłuższym dystansie. Jeśli utrzymam 4:45-4:50 na 30 kilometrach, zapisuję się na maraton :)

niedziela, 21 lipca 2013

Z cyklu "Zwiedzanie okolic"

Jezioro Otomińskie
Piszę i rozmyślam od jakiegoś czasu o tym moim tempie na treningach i z racji tego że dziś niedziela, padło na tzw. wybieganie. W takim treningu jeszcze większą rolę odgrywa trasa - jeśli to pętle to zanudzę się na śmierć, najlepiej jeśli będzie to coś nowego. Tak też wybrałem dziś. Sprawdzałem już tą trasę kiedyś na google maps i wyglądała zachęcająco. Jest taka miejscowość blisko mojej - Otomin. Ogólnie sielanka, stadniny koni, wille no i jezioro nad którym kilka razy byliśmy z synem. Prowadzi tam leśna szutrowa droga, która biegnie dalej i zawsze ciekawiło mnie co jest dalej. Tego dnia postanowiłem to sprawdzić :) Krótkie przypomnienie na mapie i jazda. Endomondo skręcone na jakąś małą głośność, słuchawek brak. Biegnę ul. Przywidzką więc wbiegam do Gdańska - pierwszej odwiedzonej dziś przeze mnie miejscowości. Od początku biegnie mi się ciężko. Nie tak jak ostatnio, bo mięśnie sprawiają wrażenie dobrze rozruszanych. Chodzi tym razem o oddech, bardzo ciężki. W sumie nic dziwnego bo temperatura oscylowała wciąż w okolicach 25 stopni mimo że była już 18:30. Biegłem cały czas przy drodze, aż do samego Otomina. To też nie słyszałem ani jednego komunikatu o przebiegu. Przed Otominem
Sulmin - szkółka jeździecka
sprawdziłem tylko czy wszystko działa. Było wtedy niecałe 5 km i tak jak przypuszczałem, tempo schodziło trochę poniżej 5 minut. Z tego akurat nie byłem zadowolony, ale widocznie inaczej biegać nie potrafię. Gdy minął szósty kilometr akurat przebiegałem obok wspomnianego jeziora otomińskiego, gdzie nieraz ganialiśmy z synem łabędzie :) Cyknąłem fotkę i ruszyłem dalej. Zaczęły się tereny, których absolutnie nie znałem. Teraz biegło mi się już dobrze. Trasa biegła w lesie, było trochę chłodniej i wszędzie mogłem liczyć na cień. Kolejną miejscowością był Sulmin - miejscowość gdzie wielkość działek, na których stoją domy może zadziwić. Minimalna wielkość przy zakupie to chyba z 10000m kw. :) Wiedziałem że muszę szukać gdzieś skrętu na Lublewo i że będzie to raczej gruntowa droga. Tak przynajmniej przypuszczałem oglądając mapy w internecie. Po drodze podpytywałem 3 osoby i jakoś trafiłem na właściwą drogę. Biegłem znowu przez las, trasa była momentami piaszczysta, mocno pagórkowata ale bardzo przyjemna. Byłoby jeszcze lepiej, gdybym miał pewność że biegnę w dobrą stronę. Minąłem kilka rozwidleń których "miało nie być" :) Właściwe wybierałem tylko na podstawie przypuszczeń o prawdopodobnym właściwym kierunku, tak mniej więcej. Przyznam że w pewnym momencie zacząłem się denerwować, bo trasa miała mieć taki powiedzmy kształt prostokąta. Krótszy bok to ul. Przywidzka od starych Kowal do skrzyżowania z ulicą Jabłoniową na Szadółkach. Było to jakieś 1,5 kilometra. Myślałem więc że drugi z tych boków, czyli odcinek Sulmin - Lublewo Gdańskie będzie prawie taki sam. A tymczasem mijały kolejne kilometry a las się nie kończył. No i nie miałem gwarancji czy się skończy bo oznaczeń żadnych oczywiście nie napotkałem. W pewnym momencie las jednak ustąpił i zaczęły się pola a w oddali zauważyłem jakieś domostwa. Trochę mi ulżyło. A że się denerwowałem, widać na wykresie w endo, bo ostatni kilometr leśny był dziś najszybszym - 4:33 :)
Powrót nad obwodnicą trójmiasta
Wpadłem więc do Lublewa i tutaj mogę powiedzieć że przyjemność biegania się skończyła. O ile w samej miejscowości jest chodnik, potem nawet kawałem ścieżki rowerowej, o tyle później nie uświadczyłem nawet pobocza. Byłem zmuszony wracać ulicą, miejscami wbiegać między drzewa w wysoką trawę. Ale to moja wina - nie sprawdziłem wcześniej. Ba! nawet pamiętałem że na tej trasie tak to wygląda a mimo tego z premedytacją uznałem że "jakoś się da". No i się dało, ale było trochę lawirowania. Minąłem Bąkowo, potem wbiegłem ku swojej uciesze do Kowal. Nad obwodnicą ostatnie zdjęcie i do domu. Zameldowałem się po 18,55 km , średnie tempo 4:48, czas 1h:28m:58s. Tempo oczywiście znów do poprawy. Muszę jednak przemyśleć w którą stronę iść. Wiem że z perspektywy dalszego rozwoju pewnie robię źle, ale cholera takie bieganie sprawia mi przyjemność a chyba o to przede wszystkim chodzi.

piątek, 19 lipca 2013

Nogi z kamienia

Wieczorne treningi raczej staną się moją tradycją. Nie jestem z tego powodu jakoś specjalnie smutny. Ważne że w ogóle wybiegam i nie są to 30 minutowe wyjścia, tylko jakieś bardziej konkretne dystanse. Dziś np. było to 16,53 km a więc jak na ostatnie standardy całkiem nieźle. Niby kiepski ten lipiec póki co, ale trening do treningu i może wyjdzie "na ludzi". Plus całego dnia był taki, że nie byłem nawet w połowie tak zmęczony jak przedwczoraj, bo pogoda zepsuła nam rodzinne wojaże. Plus oczywiście tylko z perspektywy formy przed wieczornym biegiem :) Minusem było moje dzisiejsze obżarstwo, bo inaczej się tego nazwać nie da. Pancakes - niby takie idealne danie dla biegaczy... i to jeszcze z samymi zdrowymi dodatkami. No ale nie w takiej ilości, w jakiej ja sobie dziś zaaplikowałem :) Efekt tego był taki, że nawet podczas treningu czułem się bardzo ciężko. Teraz siedzę pisząc post, od posiłku minęło kilka godzin a ja dalej nie mogę nic w siebie wmusić. Przeholowałem, ooo tak! Może to poniekąd było powodem beznadziejnego dzisiejszego startu. Nogi poruszały się jakbym zapomniał naoliwić wszystkie stawy. Czułem jakbym w zgięciach kończyn miał śruby, które za bardzo ktoś skręcił. Masakra i uczucia tego nie zmieniło tempo podane przez endo po pierwszym kilometrze - 4:45. Nie tak tragicznie, ale od jakiegoś czasu nie wierzę w pierwszy km. Czekałem zatem na drugi. 4:31, potem 4:29! Dziwne, nie przyspieszałem specjalnie. Lawirowałem tak między 4:30-4:35, ale odchyły były naprawdę spore. Biegłem szybciej niż myślałem, ale lekkości nie czułem nic a nic. Tak sobie mijały jednak kilometry, nogi się trochę rozbiegały i wszystko wróciło do normy. Myślałem cały czas o tym, że biegam za szybko. Nie udawało mi się niestety zwolnić, nie potrafiłem kontrolować tempa.  Tempo średnie wyniosło 4:36 a czasowo 1h:15m:59s.  Nie był więc to pod względem jakościowym specjalnie udany trening, ale nie rozpaczam z tego powodu. Jak już pisałem wcześniej - ważne że po prostu pobiegałem

środa, 17 lipca 2013

Nagroda po ciężkim dniu

Obowiązków ostatnio co nie miara - wiadomo, dwójka małych dzieci w domu to nie przelewki :) Na szczęście są to obowiązki bardzo przyjemne, oczywiście z wyjątkiem zmiany pieluch :) Dziś starałem się aktywnie zaplanować dzień naszemu synowi. Punktem kulminacyjnym był ok. 3 godzinny kilkukilometrowy spacer. Pech chciał, że nogi mojego syna odmawiały posłuszeństwa dość często :) A to oznaczało nic innego jak tatę-wielbłąda. Efekt był taki że zrobiłem dziś kilka kilometrów niosąc na różne sposoby ponad 16 kilowy dodatkowy "balast" i to w trudnym terenie :) Po tak wyglądającym całym dniu, gdy dzieci już zasnęły, mogłem się wymknąć na godzinkę. Była już godzina ok. 21:30. Tak jak wcześniej narzekałem że to późno, że zmęczony itp., tak teraz mi to w ogóle nie przeszkadza. Bierze się po prostu w ciemno co jest. Jakby było 40 stopni, to też bym już teraz nie narzekał. Ważne że mogę wyjść i po prostu pobiegać. Rozpocząłem więc z uśmiechem na ustach nabijanie kilometrów. Tempo bez znaczenia, odległość niezaplanowana, trasa spontaniczna. No niby miałem się trzymać w miarę blisko domu, żeby w razie draki z dziećmi szybko wspomóc żonę, ale jakoś tak się złożyło że najpierw nogi mnie zaniosły na Szadółki, potem dopiero wróciłem na Kowale. Ostatnio oglądałem na Canal + relację z Biegu Rzeźnika, potem poczytałem trochę o Badwater, w międzyczasie czytuję książkę "Urodzeni Biegacze" i przyznam że rodzi się we mnie postawienie sobie takiego konkretnego celu, czyli ukończenie jakiegoś ultramaratonu górskiego. Najpierw jednak muszę zaliczyć maraton. Miało to się stać na wiosnę przyszłego roku, ale coraz częściej myślę o przyspieszeniu tej próby - może już tej jesieni. Maraton w Poznaniu wydaje się dla mnie idealnym terminem. Mam jednak spore wątpliwości czy uda mi się go ukończyć. Jeśli miałbym startować, to na pewno celowałbym co najmniej w złamanie 4 godzin. Jeszcze mam trochę czasu na zastanowienie, zobaczymy... A jak dzisiejszy bieg? 13,60 km w 1h:03m:13s, średnie tempo 4:39. Szukałem dziś podbiegów, chciałem się zmęczyć ale nie samym tempem co właśnie wykorzystaniem siły biegowej. Mimo tego czasy poszczególnych kilometrów bardzo równe, z czego jestem bardzo zadowolony. Z tempa trochę mniej, bo raczej życzyłbym sobie żeby było spokojniej. Dlaczego? Wszystkie znaki na niebie i ziemi mówią mi że biegam za szybko. Czytam coraz więcej artykułów branżowych na ten temat i powielam wiele błędów podczas treningu. Największym z nich jest nieodparta chęć bicia życiówek na każdym wyjściu z domu. Przykład znajomych z endo pokazuje mi że trenując wolniej są w stanie pobiec szybciej na zawodach ode mnie. Coś jest nie tak i ja już wiem co. Teraz muszę tylko sam siebie namówić żeby nie przebierać tak nogami :)

czwartek, 11 lipca 2013

Szybki wypadzik na miasto

Udało się! Od wczoraj jesteśmy już wszyscy razem w domu, w komplecie 4 osobowym :) Wiąże się z tym oczywiście znikoma ilość czasu dla siebie. Dziś jednak odwiedzili nas moi rodzice a ja korzystając z okazji wybiegłem odkurzyć trochę swoje nogi. Wszak od soboty nie biegałem a mamy dziś czwartek. Nie miałem żadnego planu na trening, bo miało go w zasadzie nie być. Chciałem po prostu cieszyć się biegiem. Wyłączyłem więc trenera audio w endo i ruszyłem przed siebie. Kółko po osiedlu i kierunek - staw. Mam sentyment do tego miejsca, były to moje początki treningów na powietrzu i tam nabiłem największą ilość kilometrów. Ostatnio jednak kręcenie kółek nie jest dla mnie. Dużo bardziej odpowiada mi zwiedzanie nowych miejsc, albo przynajmniej jedna duża pętla. Kilometry wtedy lecą szybciej a i sam trening jest dużo ciekawszy. Kółka zostawię sobie na bicie rekordów. Jedno techniczne okrążenie jednak nad stawem zrobiłem i udałem się w stronę "Olimpijczyka" i ulicy Piotrkowskiej, która co odcinek zmienia swoją nazwę. Przy skrzyżowaniu z Warszawską skręciłem w lewo i pobiegłem w stronę ulicy Jabłoniowej. Po tych terenach biegałem już kilka razy i mimo braku chodnika polubiłem je. Trasę miałem już zakończyć standardowo, jednak przy Fashion House skręciłem w ulicę Przywidzką, gdzie nigdy jeszcze nie byłem. Okazało się że jest tam całkiem fajne połączenie z ulicą Guderskiego, a zatem z osiedlem ze mną sąsiadującym. Z premedytacją więc trafiłem końcem treningu na dość ciężki podbieg. Chciałem się jednak zmęczyć. Spojrzałem na endo, było dopiero niecałe 13 kilometrów. Nie wiem kiedy uda mi się wyjść następnym razem, więc zrobiłem jeszcze duże koło po osiedlu, dla wyrównania do 15,07 km w 1h:07m:39s.
Niby takie zwiedzanie po czasie zastoju a średnie tempo to 4:29. Tu pozytywnie się zaskoczyłem, bo oddychało mi się dziś rzeczywiście ciężko. Zastanawiałem się czy to przez tą przerwę, czy przez temperaturę, ale przy takim tempie taki oddech jest usprawiedliwiony. Było naprawdę fajnie, mimo że spontanicznie i kolejny raz bez określonego celu. Obiecuję sobie, że kiedy moje bieganie wróci do normy, wezmę się za zróżnicowanie i sensowny podział treningów. Tymczasem wracam do rodziny :)

poniedziałek, 8 lipca 2013

Tym razem trochę prywaty

Pierwszy raz pozwoliłem sobie na napisanie posta niezwiązanego z żadnym treningiem. Nie biegałem wczoraj i dziś też nie planuję biegania. Ale to jest i tak MÓJ dzień. O tak! Dziś 8 lipca 2013 o godzinie 5:25 przyszła na świat moja Córeczka - Hania. 3630g i 55 cm wzrostu. Może się z tym wiązać "pewny spadek aktywności" jeśli chodzi o bieganie :) Tym bardziej, że dodatkowo mój dwuletni Synek Filip aktualnie jest chory. Może się rzutem na taśmę urwę któregoś dnia na małą przebieżkę... Kiedyś... :)

sobota, 6 lipca 2013

Poranek u siebie

Aż tam mnie dziś nogi zawiodły
Tego mi było trzeba - ładnej pogody i porannego spokojnego treningu, gdzie nic mnie nie popędzało, tylko ja sam oczywiście :) Jesteśmy już na Kowalach. Przyznam że trochę mi brakowało już tych pagórków naokoło osiedla i niezbadanych jeszcze ścieżek znajdujących się na wyciągnięcie...nogi. Nie mogło być zatem dziś inaczej, niż sprawdzenie nowej trasy tempem relaksacyjnym. Udało mi się wybiec około godziny 8:30, wyjątkowo nie po owsiance a jedynie po bułce kukurydzianej z dżemem. Owsiankę przesunąłem jako posiłek regeneracyjny po biegu. Ale wracając... Pierwszy kilometr... tak naprawdę to nie wiedziałem, bo głośność trenera audio była tak niska, że słyszałem go tylko wtedy, gdy w promieniu 20-30 metrów ode mnie była absolutna cisza. W praktyce znałem tempo jednego kilometra na pięć. Na pewno jednak nie była to wada - nie dzisiaj. Domyślałem się jedynie że oscyluję w granicach lekko poniżej pięciu minut. Na początku udałem się w stronę Fashion House'a, potem ulicą Jabłoniową w górę i gdy wcześniej wbiegałem na Warszawską, dziś pobiegłem w stronę Kartuskiej. Potem w dół w stronę centrum aż dobiegłem do skrzyżowania z ulicą Łostowicką. Wcześniej zapomniałem o sporym nachyleniu tego odcinka i trochę mi mina zrzedła gdy zobaczyłem ile metrów w górę jest przede mną, ale dałem radę notując na tym podbiegu czas 4:50 co uważam za pozytyw biorąc pod uwagę tempo relaksacyjne.
Gdy już byłem na górze, obrałem kierunek na pętlę tramwajową na Chełmie - kiedyś sterczałem na niej w oczekiwaniu na transport do pracy, dziś trochę tam pusto, gdy pętla na Oruni jest już czynna. Tam zrobiłem kółko i zacząłem wracać. Dobiegłem  do aleji Havla, ostro w dół i znalazłem się właśnie obok wspomnianej nowej pętli. Sam zbieg na Havla sprawił mi sporo bólu w prawym kolanie. Mniej więcej w połowie odcinka w okolicach rzepki zaczęło mi coś pulsować. Na dole już ból był na tyle silny, że musiałem się zatrzymać na 20 sekund i rozruszać się trochę. Na szczęście wszystko ustąpiło i nie pojawiło się już więcej. Jeśli ktoś rozważa bieg ulicą Świętokrzyską, to póki co odradzam. Dawno tam nie byłem i przeraziłem się trochę tym, co tam teraz zastałem. Ta ulica to plac budowy, bez możliwości normalnego przejścia czy przebiegnięcia. Nakombinowałem się trochę szukając drogi w kierunku domu, jednak się opłaciło bo nie musiałem się cofać. Krótka wizyta nad znajomym stawem i ostatni podbieg, zawsze jakoś tak na koniec wybiegań, chyba żeby do domu nie wracać zbyt wypoczętym. Statystyki: 18,08 km w 1h:26m:44s a tempo to 4:48. Nie było to zatem klasyczne "wybieganie".
Nowy nabytek został w Jastarni
Kilometraż trochę za mały, a tempo trochę za wysokie. Do tempa jednak nie mogłem się dziś przyczepić, bo oddychałem dość głośno tylko na podbiegach. Na płaskim terenie bez problemu mogłem oddychać nawet przez nos. Mięśnie także póki co nie dają oznak zmęczenia. Fajnie było dzisiaj, tego mi było trzeba. Wielu tak narzeka że upały, że się biegać nie da. W RW są porady jak sobie radzić z takimi temperaturami w kontekście musu a nie przyjemności. Ja tego nie rozumiem - przyznam że uwielbiam biegać w temp. rzędu 20-25 stopni. Czuję wtedy taki dodatkowy bat nad sobą i motywację, bo przecież "nie jest lekko". No i tak ma być!

środa, 3 lipca 2013

Nieprzyjemność biegania, frajda pedałowania

Nie był to przyjemny bieg. Nawet się taki nie zapowiadał. Harmonogram dnia narzucił znowu wieczorny trening. Wiedziałem już że będę musiał pokrążyć po Jastarni. Akurat to nie jest dużym problemem. Dziś było nim wszystko inne - to że nieodpowiednio się posiliłem przed treningiem, że byłem zmęczony zanim ruszyłem, że za szybko zacząłem i że endo pokazało głupoty. A jeśli chodzi o szczegoły,to zacząłem biec o 21:40. Pierwszy kilometr to 4:53, niby najwolniejszy dzisiaj. Nie zmieniałem tempa, gdyż miałem ochotę raczej na luźny trening. Następny to 4:21, potem 4:27. Nie chcę tu wytykać palcami, ale coś mi się wydaje, że Endomondo ściemnia z pierwszym kilometrem. Nie pierwszy raz zresztą. Zawsze wydawało mi się, że to po prostu ja potrzebuję chwili, żeby wbić się w odpowiednie tempo i je w miarę unormować. Teraz mam pewne wątpliwości czy tak jest w rzeczywistości. Faktycznie część treningow cechują duże wahania początkowych kilometrow, ale dziś na pewno tak nie było. Biegam już trochę i na tyle znam siebie i swoj organizm, żeby wiedzieć że rożnicy ponad 30 sekund na 100% nie było. Coż, nie pozostało mi nic innego, tylko biec dalej. A biegło się fatalnie. Przeszkadzało mi wszystko - zakręty, zapachy, muszki i inne robactwa. A to wszystko w myśl zasady "Złej baletnicy...". Nie miałem sił i chęci na bieganie. Po dwoch kilometrach rozważałem przerwanie treningu i udanie się czym prędzej do budki z kebabami. Byłem potwornie głodny, na szczęście nie miałem ze sobą żadnych pieniędzy :) Włoczyłem nogami zamiast stawiać sprężyste kroki, nie wiem o co chodziło, ale przyjemności z takiego katowania się na pewno nie miałem. Od piątego kilometra biegłem już trochę wolniej, co poprawiło nieco sytuację. Głod po części minął, technika kroku się poprawiła. Skąd taka zmiana, kompletnie nie wiem. Uratowało to jednak cały dzisiejszy trening, ktory zakończyłem i tak szybko, bo po 11,18 km w 51m:35s ze średnim tempem 4:37. Patrząć na to z perspektywy "lajtowego" biegania, był to po prostu trening jak inne, dopisałem kolejne kilometry do listy. Jednak z perspektywy poźniejszej poprawy wynikow, było to całkowicie bezsensowne. Ani nie była to tempowka, ani wybiegania. Ani to długie, ani krotkie. Ot takie jak wiele innych, tylko nabicie kilometrow i nic poza tym. Nic z tego nie wynika. To nie byłby więc moj dzień, gdyby nie jedna pozytywna rzecz, o ktorej warto wspomnieć, gdyż dotyczy sportu. Kupiłem sobie rower :) Nie żadną kolarzowkę ani mtb, na takie jeszcze przyjdzie czas. Zwykły miejski duży, do tego używany i pochodzący z lat 80 tych czy 90 tych. Nie wygląda on ani trochę lansiarsko, czy "hipstersko" jak to teraz w modzie (chociaż to akurat niesamowita zaleta jak dla mnie). Ot taki zwykły, duży ale mega solidny i najwygodniejszy ze wszystkich rowerow, jakimi dotychczas jeździłem. Kupiłem go pod kątem wypadow z synkiem na przejażdżki po okolicy. Jeszcze jutro dokupię w Decathlonie siedzisko i kask dla małego kierownika wycieczek i możemy ruszać w drogę. Zastanawiam się czy używać endo także do wypadow rowerowych. Sam nie wiem...

wtorek, 2 lipca 2013

Pogoda na zawołanie

Znowu udało mi się pobiegać nie wieczorem po całym dniu, a na początku, godzinę po zjedzeniu owsianki. Taki trening podoba mi się znacznie bardziej. Nie dość że mam więcej sił, to doładowuje mi baterie na resztę dnia. Ok. 10:30 wybrałem się więc w stronę Kuźnicy. Dopiero dzisiaj, bo przyznam się szczerze że ostatnia trzydziestka z soboty dała mi popalić w postaci dość mocnych zakwasow. Tych dawno już nie miałem. Nie było tak źle, ale nie biegłoby mi się komfortowo, nawet jeszcze wczoraj. Dziś pogoda nie była zła - 20 stopni plus brak wiatru i tylko niepokojące ciemne chmury. Pierwsze kilometry mocno - 4;29, 4:16, 4:17. Takie tempo narzuciłem sobie "naturalnie" znowu nie mając większego planu na trening. Biegło się dobrze, więc i nie zwalniałem specjalnie. Szósty kilometr najwolniejszy dziś to 4:33, reszta już poniżej. Od trzeciego kilometra jednak zaczęło kropić co mnie z jednej strony ucieszyło, a z drugiej zmartwiło. Ucieszyło, bo dawno nie miałem okazji biegać w deszczu, a i ochłoda też się przyda. Zmartwiłem się natomiast, bo połączenie telefonu ze słuchawkami to rozwiązanie niezbyt wodoodporne, tym bardziej że nie miałem gdzie nawet tego zestawu schować w razie czego. Nie zaprzątałem sobie tym głowy specjalnie i biegłem dalej. W Kuźnicy lunęło. Ludzie zaczęli kryć się pod dachami a ja... przyznam że biegło mi się coraz lepiej. Przeczytałem dużo opinii innych biegaczy, że bieganie w deszczu jest bardzo fajne. Sam nie cierpię jak pada, ale trening w deszczu to całkowicie co innego. To dopiero druga okazja, kiedy w takich warunkach biegam i muszę powiedzieć że naprawdę krople wody chłodzą i pomagają, szczególnie gdy trzymam silniejsze tempo, tak jak dziś. Pokrążyłem trochę po samej Kuźnicy i obrałem kierunek powrotny.
Deszcz nie ustępował, do tego zaczął wiać silny wiatr, dobrze że z boku i delikatnie w plecy. Martwiłem się tylko o swój telefon. Etui na ramię było już całe mokre, folia zaparowana i nie wiedziałem co się z nim dzieje. Nie było jednak sensu przerywać biegu, bo i tak nie mogłem go nigdzie schować. W momencie wygłaszania komunikatu o minięciu 11 kilometra, endo wyzionęło ducha. Zawiesił się cały telefon, nie można było nic zrobić. Nie wiem czy to przez wodę, czy może to zbieg okoliczności. Faktem jednak jest, że ostatnie ponad dwa kilometry wyliczyłem na podstawie mapy i dodałem czas umownie opierając się na dotychczasowym średnim tempie, które wyniosło 4:24. Łączny kilometraż, już razem z dodanym ręcznie przeze mnie to 13,13 km w 57m:50s. Krótki to był trening, może trochę zbyt krótki. Do tego jak na zawołanie po skończeniu biegu akurat wynurzyło się słońce :) Nie żałuję jednak, bieganie w takich warunkach ma swoje duże plusy, była to też dla mnie fajna odmiana.

niedziela, 30 czerwca 2013

Dobre zakończenie dobrego miesiąca

Pisałem już wcześniej że Jastarnia mi sprzyja. Tutejsze powietrze pomaga mi chyba w pokonywaniu kolejnych rekordow życiowych. Tym razem jednak nie o taką życiowkę chodzi.Wczoraj postanowiłem mocno zaakcentować koniec miesiąca długim wybieganiem. Zdaję relację jednak dopiero dziś - Kierunek - Hel! Z tego co pamiętałem odległość między Jastarnią a Helem to jakieś 12-13 km. Tam i z powrotem to w takim razie trochę dużo jak na mnie, ale miałem nadzieję że się uda. A mogło się to udać tylko pod jednym warunkiem - nie patrzę na tempo. Wyłączyłem więc całkowicie głos w telefonie i tylko co jakiś czas zerkałem żeby sprawdzić czy wszystko działa. Wybiegłem ok. godziny 10:00. Z nieba mocno świeciło już wtedy słońce i było ok. 22 stopni. Warunki na wolny bieg nie najgorsze. Szczerze mowiąc to wg mnie idealne, lubię tak wysokie temperatury przy spokojnych treningach, chłod wskazany jest dopiero przy szybszych. Na początku do pokonania miałem całą długość Jastarni, gdyż mieszkamy na drugim jej końcu, to jakieś 2 kilometry.
Wybiegłem poza jej granicę i już po kilometrze zawitałem do Juraty. To taka spokojna snobistyczna miejscowość, gdzie oprocz spacerow na molo i plażowania, można pooglądać jeszcze fajne samochody zaparkowane pod hotelami :) Jurata bardzo szybko się skończyła i tak od czwartego kilometra zaczęła się ścieżka rowerowa, po ktorej jeszcze w życiu się nie poruszałem. Słyszałem tylko że jest dość wymagająca w porownaniu z resztą trasy przez połwysep. Faktycznie - co chwilę były lekkie wzniesienia, potem zaraz spady. Nawierzchnia jednak była idealna, bo był to mocno ubity szuter z kamyczkami. Biegło się po tym świetnie, miękko i przyjemnie. Ścieżka była oddalona od drogi średnio o jakieś 5-6 metrow i schowana w lesie. Przez większą część zatem miałem cień na trasie, a to kolejny duży plus. Pagorki szybko się skończyły i trafił się odcinek dużo bardziej płaski. Minąłem tablicę z napisem "Fortyfikacje wojskowe 8 km". Trochę mnie to przeraziło, miałem już kilka kilometrow w nogach, 8 x 2 to już 16 km a od fortyfikacji do Helu było jeszcze trochę. Uznałem jednak że biegnę dalej i zobaczę jak będzie. Minąłem Hel-Bor, gdzie znajduje się ośrodek prezydencki i nabijałem kolejne kilometry. Szuter czasami zamieniał się w asfalt, ale były to krotkie odcinki. Przed samym Helem (ok.1 km) zaczęła się kostka brukowa. Dobiegłem do Helu! Spojrzałem na telefon a endo wskazywało 15,25. Duuuużo biorąc pod uwagę że muszę jeszcze wrocić. Włączyłem więc pauzę, wszedłem do sklepu gdzie zakupiłem banana i małą wodę. Posiliłem się i ruszyłem w stronę Jastarni. Tempa raczej nie zmieniałem. Nie wiedziałem jakie mam dotychczas, nie probowałem liczyć go ręcznie w pamięci. Nie włączyłem też dźwięku. Biegłem tak jak dotychczas. Gdy wybiegałem z Helu niebo przykryły ciemne chmury. Przygotowywałem się już powoli na długą drogę w ulewie, ale na szczęście skończyło się na kilku kroplach. Minął dwudziesty kilometr. Dotychczas moj najdłuższy trening to 22 kilometry i wiązał się on z mało przyjemną końcowką. Nasłuchiwałem więc organizmu żeby wyłapać pierwsze oznaki zmęczenia organizmu. Nic się jednak nie działo. Świetnie! Wystarczyło tylko nie zmieniać totalnie nic i może będzie dobrze. Tak więc nie przyspieszyłem, nie zwolniłem, biegłem i rozmyślałem. Minąłem tak Juratę, wbiegłem do Jastarni, przebiegłem przez centrum i zameldowałem się pod domem gdy endo wskazało 30,58 km! Czas to 2h:30m:21s. Tempo średnie 4:55. Jest to moj najdłuższy dotychczasowy trening, do tego jeden z najprzyjemniejszych jakie odbyłem. Bawiłem się rewelacyjnie a sama trasa - no muszę przyznać że jest to prawdziwy raj dla biegacza. Pierwszy raz też skorzystałem z podładowania baterii i uzupełnienia płynow w trakcie biegu. Nie bolało mnie nic, nie miałem najmniejszej chęci zakończyć treningu. Jestem z siebie dumny, na pewno wrocę jeszcze na tą trasę nie raz. Było to idealne zakończenie czerwca
A jak wyglądał czerwiec? Był to najlepszy moj miesiąc, zdecydowanie! Kilometraż w tym miesiącu to 248 km, o 84 km więcej niż w drugim pod względem dystansu marcu. Pobiłem wszystkie życiowki. Na końcu zrobiłem najdłuższy trening. Wziąłem udział w świetnych zawodach i poprawiłem swoj czas o 4,5 minuty względem poprzedniego startu. Z tego miesiąca mogę być naprawdę baaardzo zadowolony. Przy natłoku obowiązkow jaki mnie czeka, ciężko będzie powtorzyć taki wyczyn, ale nie o to chodzi przecież. Bieganie w tym miesiącu dało mi wiele radości, są oczywiście jakieś minusy tego miesiąca ale kto by się tym przejmował...

czwartek, 27 czerwca 2013

Zapchajdziura



Przyznam że na dzisiejsze bieganie nie miałem absolutnie żadnego planu. Wiedziałem tylko że nie mogę pozwolić sobie na dystanse rzędu dwudziestu kilometrow ze względu na porę treningu. Kolejny raz wyruszyłem poźnym wieczorem, tj. ok. 21:45. Po pierwszych dwoch kilometrach miałem już wstępny obraz dalszych losow. Pierwszy km jak zwykle mający mało wspolnego z resztą, drugi 4:26 już nastrajał optymistycznie. Postanowiłem jednak trochę zwolnić. 4:39, 4:36.... Kręciłem się po Jastarni wzdłuż i wszerz. Poniekąd byłem do tego zmuszony - było już ciemno, a między miejscowościami nie ma absolutnie żadnego oświetlenia. W ramach dodatkowego podkręcenia tempa występują też dziki w dużych ilościach, ktore uwielbiają żerować w nocy. Wolałem jednak nie ryzykować i lawirowałem kolejny raz uliczkami Jastarni. Miejscowość ta ma tylko ok. 4000 mieszkańcow, a wbrew pozorom jednak jest gdzie biegać. Kombinacji pętli jest sporo, jednak może się to kiedyś znudzić. Sprobuję więc treningi przenieść na trochę wcześniejszą godzinę, żeby moc odwiedzić okoliczne miejscowości. Łatwo powiedzieć, trudniej wykonać... Tak więc obiecać tego nikomu nie mogę. Mimo że miałem dziś dość mocny dzień w pracy, zjadłem trochę ciężko i poprzedniej nocy spałem ok. 3 godzin, biegło mi się wyjątkowo lekko i łatwo. Jedyny minus to powrot skakania tempa na kolejnych kilometrach. Myślałem że już to mniej więcej ogarnąłem, a okazuje się że niekoniecznie. Muszę widocznie jeszcze nad tym popracować. A jeśli chodzi o liczby, to taki standardzik - 13,22 km w 1h:00m:21s ze średnim tempem 4:34. Nie jest źle. Pogoda dopisała, było ok. 17 stopni i wieczorem zrobiło się bezwietrznie. Były idealne warunki do bicia życiowek, ale dla mnie nie dzisiaj...
Dziś to właśnie ta tytułowa zapchajdziura, czyli nabicie kilometrażu - bez określonego celu. Ale za to wciąż z wielką przyjemnością!

poniedziałek, 24 czerwca 2013

Ponownie nad morzem

No i jesteśmy znowu w Jastarni, co mnie cieszy także ze względu na temperaturę w ostatnich dniach. 30 stopni to dla nas zdecydowanie za dużo siedząc w mieście. Tutaj na szczęście jest o te kilka stopni mniej,jak zwykle. Do tego wieje orzeźwiający wiatr. Ma to oczywiście przełożenie w bieganiu. Można wypuścić się w trasę trochę szybciej bez obaw o wyplucie płuc. Dziś jednak nie było mi to dane. Ze względu na napięty harmonogram dnia kolejny raz wybiegłem wieczorem,a dokładniej ok.21:15. Nie miałem za bardzo pomysłu i decyzje co do trasy i tempa podejmowane były spontanicznie. Ruszyłem na podbój Jastarni wolnym tempem notując pierwszy km w 4:57. Potem było już tylko lepiej. Ogólnie przebiegłem 13,36 km w 1h:01m:15s co dało średnie tempo 4:35. W pewnym momencie skręciłem w stronę mojej Szkoły Podstawowej,hali sportowej i boiska szkolnego, na którym kieeedyś spędzaliśmy godziny na graniu w kosza z kolegami. Aż łezka się w oku zakręciła, szczególnie że lata świetności te tereny mają już chyba za sobą. Z cyklu niedogodności biegowych - albo jestem głuchy albo endo błędnie komunikuje czas ostatniego kilometra. Dopiero w domu po sprawdzeniu treningu na komputerze okazało się że trzymałem tempo prawie idealnie, słyszałem biegnąc natomiast czasy ok. 15-20 sekund inne od wyliczonych. Tak czy inaczej to kolejny powód żeby w końcu kupić zegarek do biegania. Ostatnio endomondo nie daje mi żyć. Kiedyś złego słowa nie mogłem na nie powiedzieć, a teraz jestem po prostu zadowolony że jest coś takiego :) Jest w końcu bezpłatne, a jak wiadomo "darowanemu koniowi...". Myślę jednak intensywnie nad kupnem,ale w porównaniu do reszty sprzętu do biegania, cena zegarka jest po prostu zaporowa. Zobaczymy co z tego wyjdzie.

niedziela, 23 czerwca 2013

Biegać czy nie biegać...

Taki właśnie dylemat mnie dziś złapał. Co prawda planowałem już od wczoraj jakieś niedzielne wybieganie, ale dzień był tak intensywny, że nijak nie dało się wpleść chociaż te 1,5 godzinki biegu - wszak radość dziecka po całodziennej zabawie jest najważniejsza. Trochę czasu pojawiło się dopiero,gdy mój synek poszedł spać, tj. ok.21:30. Wcześniej zastanawiałem się czy ma to sens, czy nie jest za późno i już miałem rezygnować i przekładać na jutro, a złożyło się tak, że o 21:40 włączyłem endomondo i ruszyłem przed siebie. Bez planu trasy niestety ale z mocnym postanowieniem trzymaniem wolnego tempa. Tak sobie krążyłem po osiedlu, to wybiegłem nad staw, później zwiedziłem osiedle 5 Wzgórz z mocnym i długim podbiegiem, ale wszystko to w mało wymagającym i niestresującym tempie. Przez większość treningu było całkowicie ciemno. Ogólnie to ostatnio jestem specjalistą od takich późnych wybiegań, ale wynika to raczej z braku czasu w czasie dnia w połączeniu z unikaniem biegania w okolicach południa, niż z czystego wyboru.  Dziś jakieś 1,5 godziny przed treningiem była też ulewa i burza, więc powietrze było po prostu rewelacyjne. Temperatura w końcu spadła do akceptowalnych 21 stopni, czuć też było miłą wilgoć w powietrzu. Nie niosło to mnie oczywiście po kolejną życiówkę. Prawdę mówiąc biegło mi się dość ciężko, nogi ruszały się jakby nie były dobrze naoliwione. Na średnie tempo jednak 4:51 wystarczyło. Tak przebiegłem 15,15 km w 1h:13m:28s. Jak na typowe wybieganie to więc trochę mało, ale po taakim dniu, to żona stwierdziła i tak że "jesteś nienormalny że poszedłeś jeszcze biegać" :)
Było to ponowne tymczasowe pożegnanie z moimi stronami. Jutro znowu jedziemy do Dziadków do Jastarni ze względu na moją pracę. Następne kilka treningów odbędzie się więc na terenach Półwyspu Helskiego, które ostatnio pomogły mi wyśrubować moje wyniki. Oby tym razem było podobnie...

sobota, 22 czerwca 2013

Nocny Bieg Świętojański Gdynia 2013


Kiepska jakość ale innego zdjęcia nie ma 
Drugie zawody w życiu, było sporo stresu. Do tego pora taka dziwna jak na bieganie - 23:59! Bałem się że o tej godzinie nie będę miał już sił na nic, a na pewno nie na bieganie. Piątek był dość ciężkim dniem,dlatego moje obawy jeszcze bardziej wzrosły. Stawiłem się jednak na starcie, tym razem nie na ostatnią chwilę. Krótka rozgrzewka i czekałem na start. Te minuty dłużyły się nieubłaganie. Nie tylko mi zresztą, bo widziałem wręcz nerwówkę na twarzach sąsiadów. Każdy o coś tam walczył, ja o zejście poniżej 45 minut jako minimum, ale po głowie mi chodziły 43 a może nawet 42 minuty. Wiedziałem że na poprawę mojej świeżej życiówki (41:23) nie mam szans ze względu na początkowe przepychanki i stres. Nie miało to jednak żadnego znaczenia kiedy w końcu ruszyliśmy. Włączyłem endo na linii startu i zacząłem walkę. Na początku duży ścisk - tak jak poprzednim razem w maju. Dwa pierwsze ciasne zakręty, gdzie trzeba było naprawdę uważać i w końcu wpadliśmy na ulicę Waszyngtona gdzie można było się trochę przetasować. Spojrzałem więc na ramię, gdzie wisiał telefon żeby sprawdzić jak tam wygląda tempo, a tu zonk! Nie działą! Biały ekran... Coś tam naciskam, coś poprawiam, próbuję ale nic. W końcu wyszedłem z endomondo całkowicie, uruchomiłem jeszcze raz, poczekałem (oczywiście nie stojąc) aż złapie sygnał i jeszcze raz zacząłem trening. Zaczęło działać, tylko że na dystans do końca wyścigu już nie miałem co patrzeć, musiałem mieć jednak podgląd na tempo. Nie chciałem popełnić dużego błędu z maja, gdzie wystartowałem za bardzo asekuracyjnie bojąc się wyprzedzać już na początku. Teraz poleciałem znacznie mocniej. Pierwszy kilometrowy komunikat to 4:11 - całkiem całkiem. Niby miałem jedynie schodzić poniżej 4:30, ale wiadomym było że będę walczył o jak najlepszy czas. Nie po to przyjeżdżam na zawody, żeby odpuszczać. Słyszałem dużo wcześniej masę zegarków, które komunikowały swoim właścicielom że 1/10 dystansu za nimi. Tak więc miałem spore opóźnienie w pomiarze, ale był na to przecież sposób - tablice informacyjne. W Biegu Europejskim w ogóle ich nie widziałem, teraz dostrzegałem każdy. Ale po kolei. Ulica Polska to najszybszy odcinek biegu - 3:59, potem krótki podbieg gdzie trochę przycisnęło mi płuca i dłuższy zbieg na rozluźnienie. Cały czas parłem do przodu i wyprzedzałem zawodników, choć dużo mniej niż w maju. Byli też oczywiście tacy, co mnie wyprzedzali. Kolejne komunikaty 4:13, 4:12, 4:19 i 4:19. Byłem wtedy gdzieś w okolicach Skweru, gdzie stała masa kibiców głośno nas dopingujących. Pomogło mi to niesamowicie. Postanowiłem że muszę jeszcze podkręcić tempo, mimo tego że czekał nas długi acz łagodny podbieg ulicą Świętojańską. Lubię ten kawałek trasy. Co chwilę ktoś coś krzyczy, jest sporo kibiców i dzieje się naprawdę dużo. Do tego w tym momencie uzmysławiam sobie że to już niedaleko i że jak mam powalczyć to właśnie teraz. Ruszyłem mocniej - 4:12, 4:05. Na końcu bulwar nadmorski, gdzie ludzi było chyba jeszcze więcej, w każdej knajpie głośno dopingowali, fajnie to wszystko wyglądało. Przycisnąłem jeszcze bardziej. 4:01 i schodziłem jeszcze niżej. Na ostatnich 200-300 metrach biegłem już sprintem, najszybciej jak się dało. Wbiegałem na ostatnią prostą, koło mnie inny biegacz przyspieszał, to ja też spróbowałem. Sam sobie się dziwię skąd jeszcze miałem tyle siły. Niestety nie mam czasu ostatniego kilometra, wahania prędkości w endo są kosmiczne, więc ich sprawdzanie nie ma sensu. W ogóle tempo kilometrów jest tym razem czysto poglądowe i nie ma nic wspólnego z tempem innych - u mnie każdy kilometr zaczynał się i kończył gdzie indziej. Wbiegłem na metę usatysfakcjonowany i wykończony. Nie znałem czasu. Telefon zatrzymał się na 9,35 km, więc wynik ten był bezużyteczny. Odebrałem medal, zdałem chipa, wypiłem wodę i wróciłem do samochodu, potem pędzikiem do domu. Czekałem jeszcze trochę na smsa od organizatora, ale zasnąłem 5 minut przed jego otrzymaniem :) Czas brutto - 42:03, potem pojawiły się wyniki netto - 41:43! Jest dobrze! Tylko 20 sekund gorzej od życiówki. Pewnie więcej straciłem starcie. Nie ma opcji, na Biegu Niepodległości poważnie atakuję 40 minut!
Nowy nabytek (koszulka i spodenki)
Na koniec wnioski. Bieg był genialny, atmosfera niesamowita i w ogóle idea biegu nocnego na początku do mnie nieprzemawiająca, okazała się subiektywnie oczywiście strzałem w dziesiątkę. Zwłaszcza drugi etap, gdzie przebiegaliśmy przez bardziej "zaludnione" tereny, wyglądał świetnie. Naszły mnie w drodze powrotnej myśli o tym, jak to Gdynia jako miasto potrafi zorganizować takie fajne imprezy. Cykl biegów to nie jedyna rzecz, akcji jest więcej. A sama organizacja nie pozostawia nic do życzenia. Mieszkam praktycznie w Gdańsku i aż trochę wstyd, że tyle większe miasto nie potrafi zrobić imprezy na takim poziomie i co najważniejsze w takiej częstotliwości. Tutaj lepszy będzie kolejny wernisaż lub "pokaz" dźwięków stoczniowych. Trochę przykro. A z samego biegu wyniosłem kolejne doświadczenia, przekonanie że każdy start to mega przeżycie i potrzebna (motywująca) część codziennych zmagań na treningach. Poza tym swój czas z lutego poprawiłem o 4,5 minuty - z 46:13 na 41:43 co przekłada się na ucięcie ponad jednego kilometra. Wystartowałem też z lepszego dla mnie sektora. Nie jak poprzednio 45-50 a z 40-45 co zaowocowało szybszym początkiem biegu. Przywiozłem też do domu mój drugi medal. Rodzinka jest dumna, ja też! :)

czwartek, 20 czerwca 2013

Godzinka relaksu przed zawodami

Wróciliśmy wczoraj na swoje śmieci. Dzisiejszy trening ciężko nawet nazwać treningiem. Było to odreagowanie całego ciężkiego dnia i rozruszanie mięśni przed jutrzejszym Biegiem Świętojańskim. Pomyślałem, że fajnie będzie pozwiedzać moje najczęstsze trasy po "półwyspowej" przerwie. No i tak wystartowałem spod swojego bloku na Kowalach. Pierwszy kilometr to 4:59, zrobiłem dwa większe kółka wokół osiedla i skierowałem się nad mój staw. 4:42, 4:48... tak sobie mijały kilometry. Oddech miałem wyjątkowo lekki mimo ogromnego upału. Była godzina 21:30 gdy wychodziłem z domu, a termometr wskazywał 28 stopni! Nie przeszkadzało to jednak w relaksacyjnym tempie, które swój najszybszy etap zanotowało na szóstym kilometrze - 4:37. Uznałem jednak, że jest to stanowczo za szybko biorąc pod uwagę że za 26 godzin muszę być możliwie jak najbardziej świeży. Zwolniałem więc systematycznie a na dziesiątym km przekroczyłem nawet o 6 sekund granicę 5 minut. Ostatecznie zameldowałem się ponownie pod blokiem po upływie 1h:02m:47s i dystansie 13,03 km, średnie tempo wyniosło 4:49 - idealnie. Ciekawostką jest to, że dzisiejszy czas na 10 km był prawie taki sam, jaki osiągnąłem na Biegu Europejskim, na którym przecież tak się starałem. Dziś biegłem sobie ot tak, mrucząc coś pod nosem a momentami nawet mogąc oddychać przez nos.
 Korzystając z wyjazdu do Gdyni odebrałem też pakiet startowy, więc nie będę musiał sobie jutro zaprzątać tym głowy. W tej edycji jako dodatek otrzymaliśmy koszulki, można było nawet wybrać sobie kolor. Mała rzecz, a cieszy.
Jedna kwestia dotycząca ostatniego treningu z Jastarni - z tego całego zamieszania nie zauważyłem, że pobiłem także swój rekord na 5 km! 20:35 to nowy rekord i jest on lepszy od poprzedniego aż o 15 sekund. Wydaje mi się że zejść poniżej 20 minut w tym sezonie na 5 km będzie o wieeeele łatwiej niż złamać 40 minut na 10 km. Cóż, będę próbował wszystkiego. Póki co kolejny raz życiówki padły jedna po drugiej, jakby w pakiecie :) Fajnie że z miesiąca na miesiąc komplet wyników się systematycznie poprawia. Ciekawe kiedy będzie pierwszy zastój...
A jaki plan na jutro? Jeśli pogoda będzie zbliżona do dzisiejszej, to zadowolę się w zupełności zejściem poniżej 45 minut. Raczej nie będę nawet próbował złamania świeżej życiówki na dychę. Nie miałem tam zbyt wiele zapasu a jutro dojdzie jeszcze lawirowanie między zawodnikami. Przede wszystkim jednak mam zamiar dobrze się bawić, no i dobiec do mety :)

wtorek, 18 czerwca 2013

Rekordowe zakończenie biegania po Półwyspie

Widok z pracy przez ostatnich kilka dni
Co to był za trening! Do piątkowo-sobotniego Biegu Świętojańskiego już kilka dni i chciałem przetestować swoją formę przed tym ważnym dla mnie startem. Dziś była idealna do tego okazja. Zostały 3 dni do zawodów, miałem ciężki i długi dzień w pracy a to w połączeniu z późną porą biegania miało symulować bardzo późną porę biegu w Gdyni. Startujemy przecież o 23:59. Tak więc na linii startu stanąłem niewypoczęty, z obolałymi stopami od całodziennego stania i ogólnie w nienajlepszej formie fizycznej. Była też godzina 21:15, co może nie jest bardzo późną porą, ale zdecydowanie późniejszą niż czasy większości moich treningów. Ruszyłem baaardzo ciężko, czułem się jakbym pędził tempem co najmniej 3:45, ale wiedziałem że świat przesuwa się zdecydowanie za wolno. Endo krzyknęło - 4:19 no i przyznam że już się trochę podłamałem. Jakby brakowało paliwa, nie mogłem  utrzymać jako takiej techniki biegu, no ogólnie trochę klops. Postanowiłem jednak że dotrwam tak do trzeciego kilometra i zobaczę jak będzie żeby dalej zadecydować. Początki u mnie często wyjęte są z rzeczywistości i mają się nijak do reszty biegu. Na szczęście tym razem też tak było. Drugi kilometr - 4:10, trzeci - 4:04. To zobaczymy co przyniosą jeszcze dwa. Czwarty minął po 4:12 a piąty po 4:10. Było naprawdę nieźle. Fakt, że trochę byłem zmęczony - nie mięśnie, ale oddech miałem już bardzo niespokojny. Kolejny raz żałowałem że nie mam pulsometru i nie mogę sprawdzać sobie faktycznego tętna. Pomogłoby mi to w takich biegach jak dziś w podjęciu decyzji czy zwalniać czy przyspieszać itp. No kiedyś się pewnie dorobię :) Tymczasem usłyszałem komunikat o szóstym kilometrze pokonanym w 4:15. Zdecydowałem, idę po rekord! Wykrzesałem trochę sił, bardziej przycisnąłem organizm, wydłużyłem krok tak jak to robiłem ostatnio na treningach i zaufałem swoim płucom że nie będę ich musiał zbierać z ziemi. Sapałem już tak głośno, że przynajmniej nie musiałem lawirować między ludźmi na ścieżkach. Ci słyszeli mnie już z kilkudziesięciu metrów i ustępowali miejsca. Przyspieszałem jednak, co prawda nieznacznie ale na tym etapie biegu to i tak sukces dla mnie. Siódmy kilometr 4:13, ósmy 4:12. Zacząłem przypominać sobie czasy okrążeń w ostatniej rekordowej dziesiątce i było już pewne że jeśli nie zepsuję totalnie ostatnich dwóch kilometrów, będzie rekord. Przycisnąłem jeszcze bardziej idąc prawie na całość. Jakiś czas temu właśnie pisałem że nigdy nie mogę dać z siebie wszystkiego i zawsze zostawiam sobie jakiś margines sił w razie czego. Dziś był on naprawdę niewielki. Biegłem już na ok. 95% sił, dziewiąty kilometr to 4:05. Jeszcze podkręciłem tempo, ale sił już niewiele zostało. Lokomotywa nie powstydziła by się takich dźwięków, jakie wydobywały się z moich płuc. Cały czas jednak zostawały na miejscu, tak więc nie zwalniałem. Udało się! Przebiegłem upragniony dziesiąty kilometr w czasie 4:01 a nowy rekord dyszki to 41:23. Czas lepszy od poprzedniego o 1:25, więc nie jest to byle jaka poprawa. Dobiegłem jeszcze do domu nie zwalniając za bardzo i endo wyliczyło 10,4 km w 44m:11s. Po odpaleniu komputera i zalogowaniu się na stronę endomondo spotkała mnie kolejna niemiła niespodzianka. Przedwczoraj program złapał fixa podczas zawiechy telefonu. Dziś wszystko na trasie było w porządku, ale nie wiedzieć dlaczego system nie widział rekordu. Wszystkie czasy podane były poprawnie, jednak 42:48 było lepsze niż 41:23, przynajmniej przez pół godziny. Napisałem prośbę o pomoc i nie wiem czy tak szybko zareagowali czy też był to zbieg okoliczności, ale po 5 minutach było już wszystko w porządku. Uff... Dla mnie te wszystkie cyferki nadal stanowią swego rodzaju fobię :)
Jutro wracamy na Kowale, na kilka dni, na pewno do poniedziałku. Dzisiejszy trening był więc chwilowym pożegnaniem z tutejszymi ścieżkami. Przyznam że służą mi te strony. Ostatnie trzy biegania to trzy rekordy w trzech różnych kategoriach. Najpierw rekord na godzinę biegu, potem półmaraton a teraz ulubiona dyszka. Coś musi być w tym powietrzu :) Przed zawodami jeszcze chyba jeden lekki trening na Kowalach no a potem już Gdynia. Nie jestem pewny czy dzisiejszy czas rozjaśnił mi sytuację w wybraniu tempa na piątek. Na tak szybkie tempo chyba się nie zdecyduję. W dalszym ciągu chcę zejść poniżej 45 minut co będzie sukcesem biorąc pod uwagę zawirowania na początku biegu i wynik z Biegu Europejskiego. Kolejny wpis już z Trójmiasta.

niedziela, 16 czerwca 2013

Rekord mimo problemów

Przed dzisiejszymi 22 km 
Dwa dni przerwy od biegania nie zdarzają się ostatnio często, a że mięśnie odpoczywały trochę dłużej, dziś zamierzałem je trochę pomęczyć. Te 2 sekundy powyżej 1h:40m w rekordzie połówki maratonu trochę biło mi po oczach, więc wziąłem się za poprawę tego rezultatu. Założenie było takie, żeby zejść tylko poniżej tej godziny czterdzieści. Początek był nawet dość szybki 4:32,4:28,4:21 i wiedziałem że takie tempo to może na  10-12 km ale na pewno nie na 21. Poza tym w pewnym momencie na czwartym km muzyka przestała grać, spojrzałem więc na endo, które też przestało działać. Ogólnie telefon załapał totalny zwis systemu. Pierwszy raz mu się to zdarzyło, ale wkurzyło mnie niesamowicie. Dziś miałem przecież bić rekord... Po 2 minutach użerania się z elektroniką telefon ruszył i okazało się nawet że endomondo zrobiło pauzę i mogłem kontynuować od momentu zawiechy systemu, tak mi się wtedy wydawało. Kolejnym problemem było to, że nie wiedzieć czemu po tym postoju endo przestało podawać komunikaty głosowe mimo dobrze ustawionego trenera audio. Nie mogłem więc kontrolować za bardzo tempa, bo wykrzywianie się co chwilę w celu spojrzenia na telefon na opasce ramiennej to nie lada wyzwanie i jest po prostu wkurzające. Biegłem więc sobie takim tempem jakie było dla mnie w miarę komfortowe mając nadzieję że nie przekraczam 5 minut na km. Dobiegłem tak do Chałup gdzie zastał mnie jedenasty kilometr. Zawróciłem i identyczną trasą, tj. ścieżką rowerową wzdłuż Półwyspu Helskiego skierowałem się w stronę domu. Na początku po nawrocie było trochę lepiej, wiatr zaczął wiać w plecy i biegło się w miarę miło.Oddech jednak był niespokojny i wiedziałem że albo biegnę za ostrym tempem, albo dziś jest mega słaby dzień. Na szczęście na piętnastym km endo odżyło i zaczęło podawać czasy i tempo. Trochę mnie zszokowały te informacje - oscylowałem w granicach 4:30,a było już blisko do mety. Było naprawdę dobrze, chociaż coś mi się nie zgadzało gdy policzyłem mniej więcej czas łączny biegu i podzieliłem w myślach przez liczbę km. Wydawało mi się że biegnę tak cały czas, ale cóż... może to było tylko złudzenie. Szybko obliczyłem też, że żeby zejść poniżej upragnionego 1h:40m przez resztę dystansu nie mogę przekraczać ok.4:55/km. Niby to nie jest dużo, ale wiedziałem doskonale że ostatnie kilometry półmaratonu w moim wykonaniu nie należą do ultraszybkich. Tak było dzisiaj także,
Długi bieg nie zwalnia z codziennego treningu brzucha
przynajmniej subiektywnie. Ostatnie 4 km to była katorga. Naprawdę dawno nie biegło mi się tak ciężko, byłem już wykończony, mięśnie już trochę wysiadały, zaczęły się bóle w kolanach, oddech był cały czas niespokojny. W grze zatrzymywało mnie tempo podawane przez trenera - 4:32, 4:35,4:29 i ostatni km w 4:39. Gdyby nie potworne zmęczenie po zakończeniu biegu skakałbym z radości. A tak po prostu uśmiechnąłem się do siebie świadomy dobrze wykonanej roboty. Przebiegłem dziś przecież 22,01 km w 1h:41m:24s ze średnim tempem 4:36/km. Nowy rekord połówki to 1h:36m:57s co jest poprawą starego czasu dokładnie o 3m:05s. Pięknie! A byłoby jeszcze piękniej, tylko po obejrzeniu treningu na stronie endomondo okazało się, że w momencie wspomnianej awarii z czwartego km, czas leciał dalej nie naliczając dystansu oczywiście. Efektem tego jest czas tego kilometra - 7:05, a to przecież totalnie niemożliwe. No trudno, ręcznie tego nie poprawię, bo nie o to przecież chodzi. Czas i tak jest rewelacyjny, ale czuję że przypłacę go mega bólami w jutrzejszym dniu. Obecnie czuję się... no niespecjalnie :) Ale co tam...

czwartek, 13 czerwca 2013

Szybka godzinka o zmroku


Twórczość mojej Żony w Paincie :) 
Odkąd sięgam pamięcią, nie przypominam sobie żebym biegał o tak późnej porze. Pierwsze kroki postawiłem ok. 21:30 gdy robiło się już szaro na dworzu. Pogoda jednak była w porządku, ok. 18 stopni, wiał dość silny wiatr ale na trasie jakoś tak się złożyło że na 90% trasy wiał z któregoś boku. Nadal jestem w Jastarni, a że między miejscowościami nie ma oświetlenia, byłem poniekąd zmuszony podreptać po mojej rodzinnej miejscowości. Nie piszę tego jednak z żalem. Plan miałem co prawda inny - dłuższe wybieganie, ale praca zabiera mi ostatnio sporo sił i sam nie wiem czy byłby to dobry pomysł. Dzień dzisiaj był dość ciężki, stąd też taka godzina rozpoczęcia treningu. Zacząłem więc dość wolno - 4:53. Potem jakby nogi same zaczęły przebierać żwawiej - 4:36, 4:32, 4:26, 4:16. Od drugiego kilometra towarzyszyło mi uczucie, że kroku dziś są sporo dłuższe niż zawsze. Podnosiłem nogi wyżej, mając subiektywnie dużo więcej siły niż zawsze. Oczywiście dzięki temu biegło mi się świetnie. Zwracałem cały czas uwagę na technikę pilnując żeby nie skracać kroku aż do końca treningu i chociaż tempo minimalnie spadło o okolic 4:26-4:28 nadal było dość szybkie. A ostatni kilometr znowu 4:16 z zapasem sił. Nie dyszałem, nogi nie bolały... Dyszka znowu poniżej 45 minut i myślę że w taki wynik będę celował na Biegu Świętojańskim w Gdyni, który tuż tuż. Pobiłem dziś rekord wg Endo w dystansie pokonanym w godzinę. Teraz 13,53 km, o 290m lepiej od ostatniego wyniku. Łącznie dziś 13,65 w 1h:00m:42s a tempo 4:27. Szkoda mi tego pierwszego kilometra, ale nic nie zapowiadało że będzie mi się biegło dziś tak lekko, płynnie i przyjemnie.
Źródło - www.chlebprobody.pl
 Od powrotu do domu rozmyślam co było tego powodem. Jedyną zmianą był większy posiłek przedtreningowy. Może moim błędem jest dostarczanie organizmowi zbyt małej ilości paliwa? Spróbuję z tym jeszcze poeksperymentować,ale to już drugi trening po solidnym posiłku, gdy utrzymanie wyższej prędkości staje się łatwiejsze. W rodzinnych stronach odkryłem też chleb wypiekany w piekarni w Karwii - trochę drogi, bo 5 zł za 350g, ale naprawdę przepyszny. Do tego długo utrzymuje świeżość, nie zawiera mąki pszennej a indeks glikemiczny to 33,5. Gdyby ktoś znalazł u siebie w sklepie, radzę spróbować. 

poniedziałek, 10 czerwca 2013

Zakamarki Jastarni

Jastarnia z lotu ptaka
www.visse.pl
Ze względu na moją pracę znów jesteśmy na Półwyspie Helskim całą rodziną. Dzisiejszy trening odbył się więc na terenach Jastarni. Przestałem się więc zmagać chwilowo ze wzniesieniami a w zamian dostałem możliwość zmierzenia się z silniejszym wiatrem. Wczoraj biegałem krócej i intensywniej, więc dziś zwolniłem trochę tempo i wydłużyłem dystans. Na początku chciałem pobiec do Kuźnicy, wrócić i pokręcić się trochę po Jastarni, ale podczas biegania przyszedł mi do głowy pomysł, żeby zrobić jedno konkretne kółko tylko po mojej rodzinnej miejscowości. Ale nie takie zwykłe okrążenie
Dzisiejsza trasa
jak zawsze, tylko zahaczając o wiele innych ulic i wbiegając w różne zakamarki. Kombinowałem, zakręcałem, okrążałem i zawracałem, a wszystko to w niezłym tempie - 4:33, które dziś trzymałem dużo mocniej w ryzach niż np. w dniu wczorajszym. Najwolniejsze to 4:40, najszybsze 4:26 a wszystko to na dystansie łącznym 15,40 km w czasie 1h:10m:07s. Biegło się dziś naprawdę bardzo przyjemnie, po kryzysie energetycznym, który dopadł mnie wczoraj nie było już śladu, nic mnie nie ograniczało i nic nie przeszkadzało. Tak powinien wyglądać trening idealny. No i tak jak zawsze gdy biegam po nowych terenach, kilometry mijały dużo szybciej niż np. robiąc kolejne okrążenia nad stawem. A jakie plany na najlbliższe dni? Od jutra jestem w pracy, ale tym razem nie przez 24 godziny na dobę, a tylko 8. W zależności ile będę miał sił, pobyt w Jastarni chcę wykorzystać do maksimum. Dziś jednak jest już czwarty dzień treningowy pod rząd i zastanawiam się nad jutrzejszym odpoczynkiem. O tym jak będzie w rzeczywistości pewnie zadecyduję dopiero po przyjściu z pracy, tak więc różnie może być. W głowie wymyślam już koncepcję następnego treningu :)

niedziela, 9 czerwca 2013

Szybka jedenastka

Wczoraj podbiegi wolniejszym tempem na dłuższym dystansie, a więc dziś coś z innej beczki. Wybrałem szybszą dziesiątkę po własnym osiedlu. Po pierwsze - grafik dnia tak się złożył, że czas na bieganie znalazłem dopiero gdy zasnął mój Synek, tj. ok. 20:30 i nie miałem zbyt wiele czasu. Po drugie nie chciałem szaleć z ilością kilometrów. Po trzecie natomiast, dawno nie robiłem szybszego treningu. Jak już wcześniej pisałem moje osiedle całkiem dobrze nadaje się na takie bieganie, które imituje trochę start w zawodach. Mam dużo
Wyjście z klatki jako start i meta treningu
kostki brukowej i trochę asfaltu, występują krótsze i dłuższe podbiegi, są też wąskie zakręty, gdzie trzeba gwałtownie zmieniać kierunek. Dobrze mi się biega po takiej trasie. Wytyczyłem sobie już jakiś czas temu okrążenie o długości trochę ponad jednego kilometra i mniej więcej się go trzymam. Czasem tylko dla urozmaicenia skręcę gdzieś dalej ale na następnym okrążeniu wracam już na stałą trasę. Zacząłem trochę wolno - 4:33. Na szczęście był to najwolniejszy dziś kilometr. Potem trochę lepiej. 4:12, 4:14, 4:22. Właśnie na czwartym okrążeniu poczułem że brakuje mi paliwa. Dosłownie opadałem z sił z każdym metrem i totalnie nie chciało mi się dalej przeć do przodu. W głowie jednak kotłowała się myśl - jak to? Co to za trening na 5 km? Nie wiem co się stało, zjadłem to co zawsze, półtora godziny przed bieganiem, dzień nie był wyjątkowo ciężki, było też dość chłodno. Winą obarczam raczej ostatnio dużą intensywność treningów. Być może bieg szybkościowy następnego dnia nie był dobrym pomysłem po 15 km podbiegów. Cóż, teraz się już tego nie dowiem. W każdym bądź razie, siły wróciły wraz z szóstym kilometrem i potem poszło już z górki. Plan zakładał, żeby zmieścić się w 45 minutach na 10 km. No i to się udało, bo wyszło 43:48. Nawet niewiele zabrakło do rekordu tego dystansu, co bardzo mnie zdziwiło. Subiektywnie tempo było słabe, a w praktyce nie takie złe. Ostatecznie pokonałem 11,26 km w 49m:11s i 4:22 jako średnie tempo. Naprawdę dobre zakończenie bardzo pracowitego tygodnia - najbardziej "zabieganego" od kiedy trenuję na dworzu.
Dziś byliśmy też z żoną na zakupach. Przymierzałem z ciekawości buty do biegania - Nike Free 3.0. Muszę przyznać że bardzo mi się spodobały, szczególnie niewielki drop i ogromna giętkość tego modelu. Będę się musiał nad nimi mocniej zastanowić podczas następnych biegowych zakupów, tym bardziej że cena trochę kusi. Przyszedł też czas na kolejną zmianę garderoby. Kiedyś wszystko miałem w rozmiarze XXL, czasami XL. Po jakimś czasie spędzonym na siłowni obłowiłem się na zakupach rozmiarami M a czasami L. Byłem zachwycony. Teraz wszystkie ciuchy kupiłem w rozmiarze S! Zastanawiałem się zawsze dla kogo robią taką rozmiarówkę i nie sądziłem że przy wzroście 190 cm wcisnę się jakkolwiek w coś takiego. Rozmiary M przestały już dobrze leżeć, co jest bardzo miłe, mimo że trzeba czasami wydać trochę kasy na nową rzecz. Taka wymiana to czysta przyjemność :)

W górę i w dół

Taką moją małą tradycją było to, że publikowałem post zawsze w dniu treningu. Wczoraj ze względu na totalny brak czasu, nie usiadłem do komputera nawet na chwilę. Na szczęście znalazłem "chwilę" na pobieganie, kolejny raz w godzinach przedpołudniowych. Dziś jednak dopiero zdaję relację z treningu. Piątek był bardzo spokojny, dlatego na sobotę musiałem wybrać coś znacznie mocniejszego. Nie miałem za bardzo chęci na kręcenie się wokół stawu, gdzie wysoka temperatura daje w kość podwójnie, chyba przez pylące rośliny, które utrudniają oddychanie. Postawiłem więc na dalsze zwiedzanie okolicznych osiedli. Ruszyłem ok. 9:30, kiedy to już termometry wariowały i wskazywały 25 stopni. Nie przesadzałem zatem - 5:12... no ale nie o taki "mocniejszy" trening chodziło. No to następne 4:49, 4:47. Po drodze wylądowałem nad stawem,ale tym razem był to tylko odcinek dalszego biegu. Poleciałem ulicą Świętokrzyską w dół. Minąłem nową zajezdnię tramwajową i w Oruni Górnej na rondzie obok Shell'a skręciłem w prawo. Pierwszy raz w życiu widziałem te tereny. Zaczął się długi mozolny podbieg. Ciężko w takiej pogodzie było zejść poniżej 4:40 w mojej obecnej formie. Podjąłem więc decyzję, że tego dnia wybiorę trasę obfitującą w podbiegi i zbiegi. Tymczasem minął szósty kilometr. Tempo na podbiegu spadło do 5:02, 5:03. Zawróciłem poszukać kolejnych górek. W sumie to mogłem jeszcze kontynuować bieg w tą stronę, miałem jednak złudne wrażenie że jest to koniec drogi. Jak się okazało podczas przeglądania mapy z treningu, jeszcze miałbym co zwiedzać zdecydowanie. Następne wybieganie prawdopodobnie poświęcę tej okolicy. Po nawrocie, dłuższym zbiegu znalazłem się na Chełmie, dokładniej na ulicy Wawelskiej, która była chyba najbardziej stromym podbiegiem tego treningu. Mocno zdyszany poruszałem się po osiedlowych drogach kręcąc czasy w granicach 4:55. Tempo nie było zbyt ambitne, ale różnica wysokości plus wzrastająca z każdą minutą temperatura powietrza robiły swoje. Tak czy inaczej dostawałem ostry wycisk od samego siebie no i o to dziś chodziło. Po ponownym minięciu Havla, tym razem już dużo wyżej, skierowałem sięna ulicę Warszawską i pobiegłem dokładnie taką trasą, na której biegałem w niedzielę tydzień temu, tyle że w drugą stronę. Zwiedziłem zatem nowe osiedla przy Jabłoniowej, moją siłownię czy Fashion House. Taki wybór trasy dał mi spokojne ostatnie dwa kilometry, bez żadnych większych nierówności, co pozwoliło w spokoju zakończyć dzisiejszy trening z wynikiem 15,33 km w 1h:15m:51s w średnim tempie 4:57. Baterie były naładowane przez caaalutki dzień!

piątek, 7 czerwca 2013

Bieganie po koleżeńsku

Dziś dotarła :) 
Jutro już moje małe święto - KSW, które kolejny raz będę miał okazję obejrzeć na żywo. Z tej okazji mój kolega Adam zawitał do nas już dziś. Namówiłem go więc na wieczorne wspólne bieganie. Tempo, dystans, nic się więc nie liczyło oprócz wspólnego szurania i gadania przy tym. Spod mojego bloku ruszyliśmy w stronę stawu notując 5:57 na pierwszym km. Potem 6:03, 6:17 - to ostatnie już nad stawem. Adam potrzebował jednak chwili przerwy, co ja wykorzystałem na szybsze kółko - 4:13, zabrałem go ze sobą po jednym okrążeniu i gadaliśmy dalej. Siódmy kilometr dziś najwolniejszy (6:39), po którym kolejna przerwa a ja znowu przyspieszenie - 3:57. Po tym akcencie zrobiliśmy jeszcze ponad dwa kilometry a endo wyłączyłem gdy przeszliśmy do marszu na podbiegu blisko osiedla - tym samym, który ostatnio tak dał mi w kość na niedzielnym wybieganiu. Było naprawdę fajnie. Wiem, że z treningowego punktu widzenia niewiele mi to dało, ale to dla mnie zawsze będzie sprawa drugoplanowa. Po pierwsze, to się dobrze bawić i miło spędzać czas a to udało się dziś świetnie. Suche fakty: 10,07 km w 56m:17s