Tak więc sobota była naprawdę miłym dniem. Już przed 14tą byłem na miejscu w Gdyni, odebrałem pakiet startowy i spotkałem się z siostrą i szwagrem (siostra też biega od jakiegoś czasu i radzi sobie coraz lepiej, teraz już naprawdę dobrze - dycha w Gdyni poniżej 45 minut). Pogadaliśmy, no i 20 minut przed startem rozgrzewka i ustawiam się do swojej strefy. Kolejny raz żółta, a więc zero tłoku a przede mną tylko elita. Na liczne wyprzedzanie się więc nie zanosiło... i dobrze.
Start! Przekroczyłem linię i czas netto ruszył, odpaliłem Garmina i podążyłem za tłumem. Ciężkie mam początki na zawodach bo trudno mi ocenić swoje tempo. Wszyscy biegną, jest trochę walki o miejsce i na tym trzeba się skupić. Nie wywalić się, nie dać zepchnąć i nie wymiękać. Pierwszy km minął mi dość szybko - 3:49. Na wnioski i korektę strategii było jeszcze za wcześnie więc starałem się po prostu trzymać tempo. Drugi 3:45, no ale z górki i to przed pierwszymi podbiegami. Czekałem na ulicę Polską i trzeci pomiar. Znowu 3:45, ale przede mną górka. Jeszcze tylko wspinaczka i zadecyduję, pomyślałem. Tak na poprzednich edycjach, jak i na tej zauważyłem że to jest taki właśnie moment na trasie, gdzie wielu rewiduje swoje plany i albo pędzi coraz szybciej albo trochę się uspokaja z entuzjazmem. Ja także i padło niestety na to drugie. Złapała mnie mocna zadyszka i długo nie mijała, przy hali targowej sapałem jeszcze dość ostro a to znaczyło że 3:45 to nie najlepsze tempo na ten dzień. 3:55, 3:57 i jest półmetek. Ten lepszy, bo raz że pierwszy a dwa że z krótkim podbiegiem. Najgorsze miało nadejść a ja musiałem być na to względnie przygotowany - ulica Świętojańska. Od czasu mojego ostatniego startu w GP Gdyni zmieniła się trochę trasa i teraz biegnie się po Świętojańskiej od samego jej początku, tj.od ul.Węglowej aż do urzędu miasta. Prosta prawie dwukilometrowa linia z narastającym podbiegiem to moment gdy zanotowałem najgorsze czasy, domyślam się jednak że nie byłem odosobniony. Im wyżej byłem tym bardziej sapałem, rezygnowałem i podnosiłem się na duchu. Wyprzedzałem i byłem wyprzedzany. Wołałem też w myślach do siebie po co mi to jest. Gdy do końca tej katorgi brakowały już metry, podziwiałem już tylko odnowione kamienice w centrum Gdyni :) Po tym podbiegu jest z kolei coś, czego też nie lubię - dość stromy spad. Tu się przyznam bez bicia, byłem często wyprzedzany przez biegaczy z większym zapasem sił. Nie walczyłem o zwycięstwo, ale wkurzałem się tym i obiecałem sobie że tam na dole, tj. na bulwarze przyspieszę i ich dogonię. To się udało! Po marnych 4:06 wróciłem na dobrą ścieżkę z 3:59 a dwa ostatnie kilometry to już 3:53 i 3:47. Ta ostatnia prosta na skwerze to taki niekończący się upadek. Musiało to wyglądać pokracznie, ale na szczęście nie biorę udziału w wyborach miss a gracja to też nie moje drugie imię :) Zakończyłem walkę z samym sobą z wynikiem 39:11. No powiem to... Do końca nie jestem zadowolony. Do absolutnej pełni szczęście zabrakło minuty i 28 sekund. Do takiej po prostu pełni 12 sekund. A tak to po naszemu po prostu trochę ponarzekam a i tak jest dobrze. To w sumie przecież tylko kolejny przystanek w drodze do celu. Tydzień później jest coś o wiele bardziej dla mnie ważnego.

wybieganie, 21,78 km w 1h:41m:04s zwiedzając okolice mojego mieszkania na Kowalach. Było i Borkowo i Łostowice i Orunia i Ujeścisko. A na końcu był i deszcz i na tym koniec. Tempo 4:38 jak zwykle w moim przypadku dalekie od idealnego na taki rodzaj treningu ale już trudno. Jutro praca, dziś chciałem jeszcze zrobić te 14-15 km ale wyczytałem w kilku mądrych artykułach że trzeba się oszczędzać podczas ostatniego tygodnia przed maratonem. Zrobię więc jeszcze jeden trening, prawdopodobnie w piątek no i zostaje mi tylko obgryzanie paznokci z nerwów. Nie denerwowałem się w ogóle do tego momentu. Teraz jest już naprawdę blisko i zaczynam panikować. Życie toczy się swoim torem - praca, dom... codzienne obowiązki itp., ale miga mi w głowie już lampka, która mówi: "dzień sądu jest już blisko". Jak już pisałem, nie nastawiam się na żaden konkretny czas. Plan mam taki, żeby zacząć w tempie 5:00/km i czekać co się będzie ze mną dziać. Nie wiem czy jeszcze napiszę przed startem, postaram się, ale gdyby mi się nie udało, trzymajcie kciuki. A jeśli dam radę, jeśli przebiegnę ten magiczny dystans, obojętnie w jakim czasie ale przebiegnę... i w relacji po tym wszystkim napiszę znowu że nie jestem do końca zadowolony, proszę niech ktoś mi walnie w twarz! :)
Wow...gratulacje!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam