wtorek, 5 maja 2015

Zmiana kategorii wiekowej i nowa życiówka

Intensywne 2 tygodnie za mną. Intensywne biegowo ale nie tylko, bo 30 kwietnia przekroczyłem dla wielu magiczną barierę 30 lat. Od teraz klasyfikowany jestem w kategorii M30 co trochę mnie cieszy a trochę martwi. Cieszy, bo z takim samym czasem mam szansę na wyższą lokatę na zawodach. Zauważyłem bowiem, że M30 jest ciut mniej liczna niż M20. A martwi, bo przyjemniej jednak mieć dwójkę z przodu niż trójkę. Zacznę się jednak martwić na poważnie gdy dopadnie mnie czwórka na przedzie :)
Ostatnich dni bycia dwudziestoparolatkiem nie spędziłem jednak na zamartwianiu się. Postanowiłem że wejdę w nowy etap życia w dobrej formie. A kwiecień 2015 to bezdyskusyjnie mój najlepszy miesiąc pod względem biegania. 18 kwietnia napisałem o ostatnim treningu. 19tego snułem się znowu po biegowych ścieżkach południowego Gdańska. 13,25 km w 1h:04m:37s z tempem średnim 4:53 może wrażenia nie robi ale jest częścią mojego misternego planu trzymania wysokiej dyspozycji. Nie był to jednak bieg bez problemów. Po treningu z 18 kwietnia zaczęła mnie boleć lewa noga. Przód łydki, przy łączeniu ze stopą i "coś" co odpowiedzialne jest za zginanie stopy dawało o sobie znać mocnym bólem. Trochę zacząłem się martwić gdy następnego ranka dolegliwość ta nie ustąpiła. Martwiłem się tym bardziej, że była to już niedziela, a mi brakowało kilku kilometrów żeby pobić mój mały nieoficjalny osobisty rekord kilometrażu tygodniowego. Co w takiej sytuacji zrobi Karol? No pójdzie biegać. Tak więc tempo 4:53 to nie wolne wybieganie a człapanie prawą nogą normalnie, a lewą stawianą tylko na palcach. Tak tak, wiem... Mądre to to nie było, ale miałem tego pełną świadomość. Okupiłem to zresztą poootwornym zakwasem lewej łydki następnego dnia... i następnego... Pokarało mnie, ale nie żałuję. Tego tygodnia zrobiłem łącznie 102 km i to pierwsza moja tygodniowa stówka w mojej biegowej historii. Wirtualny mały medal już sobie wręczyłem, potem zrobiłem przymusowy dwudniowy postój (łydka powoli dochodziła do siebie). W międzyczasie trochę popracowałem i w środę 22 kwietnia z obawą w głowie i nogach sprawdziłem jak się sprawy mają. Ano jak się okazało już nie najgorzej. 13,48 km w 1h:00m:53s dało tempo średnie 4:31. Byłem zadowolony choć nie zachwycony (zachwycenie od 4:15 w dół). Trening wykonałem jeszcze będąc w Jastarni. W czwartek wróciłem do trójmiasta i dowiedziałem się że wieczorem znowu muszę wracać na półwysep. Pogoda się popsuła więc nic nie szło tak jak powinno. Zapadła więc decyzja żeby wykorzystać ostatnie wejście w ramach karnetu do Tiger gym. Polubiłem bieżnię, pod warunkiem że korzystam z niej tylko od czasu do czasu. Wykręciłem na niej tego dnia niezły trening robiąc kilka interwałów po 1 km każdy (tempo 3:45). Łącznie 15,20 km w 1:04m:50s. Potem dwa kolejne dni w pracy i bez biegania. Trochę harmonogram dni mnie przyblokował a trochę czułem już zmęczenie nienaturalnym jak na mnie wysokim kilometrażem. W niedzielę kolejne 15,20 km tym razem po Jastarni w czasie 1h:03m:53s  i tempie 4:12 i tym razem także jednostajnym tempem. W dalszym ciągu czułem się już trochę zmęczony, więc kolejny dzień odpoczynku i 28 kwietnia trening obwodowy w domu. Tym razem katowałem ręce, brzuch i nogi robiąc 4 serie po 50 pompek, brzuszków i przysiadów. Naprawdę polubiłem ten rodzaj treningu jako odskocznię od nabijania kilometrów. Mam też świadomość że to tylko i wyłącznie może pomóc w śrubowaniu kolejnych życiówek w przyszłości. No i mamy już 29 kwietnia - ostatni trening dekady :) Padło na wybieganie. Ulice Warszawska Jabłoniowa w Gdańsku dorobiły się w końcu chodnika i żal nie skorzystać z powstałej w ten sposób nowej bezpiecznej pętli idealnej do dłuższych szurań. 25,21 km minęło jak z bicza strzelił... Tzn. zajęło mi to 2h:00m:41s ale było warto. To mam nadzieję zaprocentuje już w połowie maja.

 No i skończył się kwiecień. Magiczny miesiąc, bo pierwszy raz na serio potraktowałem przygotowania do jakiegokolwiek startu w zawodach. Zrobiłem 319 kilometrów, tyle co w dwa dobre albo trzy słabe miesiące. Co tu więcej pisać, jest dobrze, naprawdę dobrze...
Nastał dzień urodzin. Nie uzewnętrzniając za bardzo mojego życia prywatnego, które jest mniej istotne z punktu widzenia bloga, wspomnę tylko że dzięki mojej Żonie i kilku Przyjaciołom (przez duże P) zastała mnie impreza niespodzianka. Jakie to miało konsekwencje biegowe? Dwojakie: negatywne - dwa dni odchorowywałem :) Pozytywne - dostałem w prezencie bon do wykorzystania w Biegosferze! Byłem więc w siódmym niebie gdy 2 maja nie mając już ani promila niczego złego we krwi mogłem udać się na zakupy. Wcześniej podjechałem jeszcze do Decathlonu po kilka par skarpet biegowych i bokserek, także biegowych. Wcześniej nie korzystałem z tych ostatnich, ale znajomy podpowiedział mi że fajnie takie mieć, więc mam i ja :) Potem wizyta w Biegosferze, której efekty widać na zdjęciach. Napiszę tylko że jestem posiadaczem w końcu mega porządnych getrów do biegania - Asics Fuji oraz spodenek kompresyjnych CEP. Te spodenki to dla mnie wyzwanie. Konkretnie to wyzwanie dla mojej duszy testera wszelkiej maści nowinek. Opaski na łydki tej firmy mam już półtora roku, korzystam i bardzo sobie chwalę. Mam nadzieję że teraz będzie tak samo, choć do dnia dzisiejszego nie dane mi było ich przetestować. Getry za to miały swój udział w niedzielnym treningu, pierwszym w M30. Najpierw trening obwodowy z zestawem wtorkowym a wieczorem ostre bieganie na dłuższym dystansie. Nogi niosły same, oddech spokojny i radość. Do tego muzyczka w uszach - prezent od mojej Żony i Teściowej  to iPod, który od tej chwili często będzie mi towarzyszył w treningach. Padł rekord! Życiówka w półmaratonie! 1h:26m:06s to o ponad 5 minut szybciej więc chyba przepaść. Piękne zwieńczenie ostatniego miesiąca ciężkiej pracy i dobry przegląd aktualnej formy. W poniedziałek wezwała jednak praca i zdążyłem jeszcze tylko już w Jastarni "schłodzić" się nieco średnią czternastką (14,18 km w 1h:02m:53s, 4:26).
Zacząłem pisać posta we wtorek 5 maja, udostępnię już pewnie w środę, bo północ się zbliża :) Za mną dość ciężki dzień w pracy, podczas którego spaliłem pewnie więcej kalorii niż na niejednym bieganiu. Miałem resztki sił, mogłem jeszcze ubrać biegowy ekwipunek i zrobić te 10-15 km, ale jutro powtórka w pracy i nie chcę się wykończyć. To MUSI być przyjemność, inaczej jestem stracony!

PS. W tym miejscu chciałbym jeszcze raz podziękować Wszystkim, którzy obdarowali mnie niesamowitą imprezą i rewelacyjnymi prezentami. Dziękuję Wam bardzo :*

1 komentarz: