sobota, 29 marca 2014

Woooooooooooooow!

"O ku..." To pierwsze wypowiedziane przeze mnie słowa po zakończeniu dzisiejszego treningu. Nic nie zapowiadało czegoś szczególnego. No może trochę - niekoniecznie dzisiaj ale coś wisi w powietrzu. Bieganie jest ważniejsze niż kiedykolwiek, chęci mam większe niż kiedykolwiek i postępy są szybsze niż kiedykolwiek. "Co się stało?" ktoś może spytać i w sumie ja pytam sam siebie. Czuje się jak na prochach, sterydach, sam nie wiem... Ostatnio nastąpiły trzy wydarzenia, które mogą mieć pośredni wpływ na poprawę wyników: 1) wspomniany niedawno Garmin :D (to pół żartem pół serio ale przyznam że wierzę w moc podświadomej gadżetowej motywacji) 2) Z wagi zeszło mi znowu ok. 5 kg 3) Rzuciłem to nieszczęsne palenie i jest mi z tym dobrze. W zasadzie jednak jest to nieważne,bo każdego dnia po prostu nie mogę doczekać się kolejnego biegania i czuję się jak Mo Farah :) Dzisiejszy dzień jak już wspomniałem nie zdradzał walki o rekordy. Tak się złożyło że przez większość dnia zostałem sam z dzieciakami. Trochę było do ogarnięcia przy dwójce Szkrabów :) Ale nie zapomniałem przy tym o dobrym odżywianiu się. Ostatnio jeszcze bardziej pilnuję tego co jem, ile jem i w jakich odstępach czasowych. A więc staram się jeść rzeczy jak najmniej przetworzone (na pewno nic z hasłem "light" w nazwie), posiłki mają względnie małe porcje a odstępy między nimi muszą wynosić 3 godziny. Jeśli planuję trening, jem trochę więcej węgli, jeśli nie to kroje je i dorzucam trochę białka. Wszystko to jednak orientacyjnie, bez używania kalkulatora i wagi. Póki co sprawdza się idealnie. Ale wracając do dzisiejszego dnia - rozbudziłem trochę mięśnie po wczorajszym bieganiu kilkukilometrowym spacerem z dziećmi, a wieczorem, gdy poszły spać byłem już gotowy na trochę szybsze przemieszczanie. Skoro biegałem przez ostatnie dwa dni, dziś chciałem zrobić krótszy trening - 10, może 12 kilometrów. Ale od razu w mojej głowie pojawiła się myśl, że skoro dycha, to może szybsza? A skoro szybsza, to może w końcu pokonam te magiczne 40 minut? Może plan trochę za bardzo ambitny, ale ciśnienie mam ogromne :) No a jak walka o rekord, to dobrze by było zbiec 2 kilometry nad staw robiąc od razu delikatną rozgrzewkę, przebiec dychę szybciutko i wrócić do domu pod górę uspokajając tempo i tętno zarazem. Jak wymyśliłem, tak zrobiłem.Wyszedłem z domu ok. 21:00 gdyż wciągnął mnie program dr. Szczyta :) Pierwszy km 4:33, drugi 4:17 czyli nabieram tempa. No i wtedy, może ze 200 metrów przed stawem zaczął się wyścig z czasem. Trzeci kilometr, czyli pierwszy z właściwych dziesięciu - 3:46! Co kilometr postanawiam zerkać na zegarek a w pamięci zliczać "zapas", czyli sekundy poniżej 4:00 na każdym kilometrze. A to po to, żebym wiedział na jakie zwolnienie tempa mogę sobie pozwolić w późniejszym etapie biegu miesząc się jednocześnie w 40 minutach. No to już mamy 14 sekund zapasu. Drugi - 3:49, trzeci 3:51. Zapas już solidny, ale zadyszka trochę za duża. Postanawiam że pobiegnę jeszcze tak dwa kilometry, żeby najwyżej pobić życiówkę na 5 km a potem się zobaczy. Jak to jednak ostatnio ze mną bywa, druga połowa biegu to nowe życie. Czwarty i piąty (z tych właściwych dziesięciu cały czas) to odpowiednio 3:45 i 3:48. Wiedziałem już że rekord na piątkę jest, ale to jakby wersja demo mojego ulubionego dystansu. No to jedziemy! 3:44, 3:46, 3:47, 3:46 i ostatni 3:43! To było coś! Tętno na końcu skakało do 176, ale łuk banana na twarzy wynosił pełne 180 stopni :) Nie liczyłem już sobie ile wyniosła ta dycha, nie spoglądałem na zegarek. Spokojnym tempem (4:11, 4:47 i 4:30) wróciłem do domu, zakończyłem trening i porozciągałem się trochę. Wyszło 15,31 km w czasie 1h:01m:25s, tempo 4:01 a tętno średnie 163. Po podłączeniu sprzętu pod endo okazało się że padło dziś 6 rekordów życiowych. Już nie będę wypisywał, wkleję screena, ale jest jeden ważny, który przyćmiewa całą resztę: 10 km w czasie 37m:44s czyli lepiej o 2m:36s od poprzedniego rekordu! A pomyśleć że jeszcze 3-4 miesiące temu nie mogłem sobie wyobrazić jak można wytrzymać tempo poniżej 4 minut dłużej niż na kolejnych trzech kilometrach. Dziś udowodniłem sam sobie że jestem silniejszy niż kiedykolwiek. No ale przecież taki czas też można poprawić... :) 

3 komentarze:

  1. To magia naszego stawiku. Na żadnych zawodach nie wychodzą takie rekordy jak tam. Ja czasami sie zastanawiam czy to nie jakieś zakrzywienie gpsa :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Mam więc jedno podstawowe pytanie. Gdzie jest ten staw? :)

    OdpowiedzUsuń
  3. :) Ten staw to w zasadzie zbiornik retencyjny w Gdańsku Południe. Dzielnica Zakoniczyn/Łostowice/Kowale... różnie mówią :) Dokładnie ten - http://maps.google.com/maps/ms?ie=UTF&msa=0&msid=
    202940979330068308293.0004f5cd626283922300c

    OdpowiedzUsuń