środa, 24 kwietnia 2013

Nie chwal dnia...

Znowu długa przerwa... Tak jest! Praca! Niestety kwiecień pod względem treningowym będzie dużo słabszy niż marzec. Nie robię co prawda jakiegoś określonego planu treningowego, ale brakuje mi biegania, kiedy siedzę w pracy po kilka dób pod rząd. Jestem więc trochę zły i mam ogromne wyrzuty sumienia sam przed sobą. Niby mogę to usprawiedliwić pracą, ale jakie to ma znaczenie...Dzisiaj jeden dzień przerwy,więc nie mogłem nie skorzystać. Pogoda świetna, 16 stopni na plusie, jedynie trochę powiewało. Wybrałem się na mój ulubiony staw. Masa ludzi, spacerowiczów, rowerzystów ale też biegaczy. Krótka rozgrzewka i zacząłem. Plan to jak najdłużej sobie pobiegać i starać się utrzymać równe tempo. Pierwszy kilometr 4:34, drugi 4:26 następny 4:22, który był najszybszym dziś. W tym momencie zacząłem czuć znienawidzone kolano. "Czucie" kolana narastało z każdym kilometrem, żeby na ósmym zamienić się w ból, który sobie pulsował, raz się zwiększał, innym razem malał. Chciałem się ratować czymkolwiek, więc zwróciłem większą uwagę na prawidłową pracę rąk. Zacząłem nienaturalnie bardziej machać lewą ręką, co ku memu zaskoczeniu pomogło. Czy to jest prawidłowa strategia, wątpię, pewnie to jakiś przypadek, ale na dzisiaj wystarczyło. Około trzynastego kilometra ból zaczął się zmniejszać i zamienił się praktycznie ponownie w "czucie". Biegłem piętnasty kilometr, kiedy zaczął dzwonić telefon - już wiedziałem że w nocy znowu będę musiał iść do pracy. Postanowiłem więc nie forsować się mocniej, muszę być przecież w pełni sprawny pracując na morzu. Pobicie rekordu połówki zostawię więc sobie na później, chociaż dziś był bez problemu w zasięgu ręki. Przebiegłem 17,14 km w 1:18:36. Tempo 4:35 w miarę równo (4:22-4:45). W nowych butach biega się naprawdę świetnie. Jedyne, do czego jeszcze muszę się przyzwyczaić, to większy luz przy palcach niż w moich Pranksterach. Ale reszta, bomba! A "nie chwal dnia przed zachodem słońca",bo po ostatnim biegu, pisząc poprzedniego posta, skakałem z radości myśląc że problem bólu mam już za sobą. Cieszyłem się jednak zdecydowanie za szybko, jestem jednak dobrej myśli. Bieganie ma mi się kojarzyć pozytywnie i dawać radość, a nie powodować użalanie się nad sobą.
Zapisałem się też na pierwszy w życiu zorganizowany bieg. Jest to Bieg Europejski w Gdyni 11 maja 2013. Dystans to 10 km,więc idealnie jak na początek. Nie mam żadnego planu, chcę tylko dobiec do mety. Nie wiem jak zareaguje na fakt, że obok mnie biegnie kilka tysięcy ludzi (w momencie pisania posta jest 3101 startujących). Czy będzie mnie to mobilizowało, czy też zje mnie trema. Może powalczę o życiówkę, a może nie będę mógł znaleźć własnego tempa i przeforsuję... Dlatego nic nie zakładam, a o czasy na zawodach będę walczył jak już nabiorę choć minimalnego doświadczenia w imprezach zorganizowanych. Tym bardziej, że od 28 kwietnia na tydzień czeka mnie przymusowa przerwa od biegania spowodowana "zabiegiem", o którym później napiszę coś więcej. Może to i lepiej, trochę głodu biegania przed zawodami... Zobaczymy, póki co mam nadzieję na większą systematyczność treningów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz