poniedziałek, 1 kwietnia 2013

Biegowy lany poniedziałek

Nie chciałem za bardzo biegać dzisiejszego dnia. Wracaliśmy od rodziny ze świąt, mój żołądek czuł jeszcze wszystkie świąteczne potrawy. Ale to właśnie to zadecydowało o tym, że wybiegłem. Pogoda... po prostu masakra. Jest kwiecień, powinno być chociaż +5 czy 7 stopni, a są okolice 0 i ZNOWU pada śnieg. Dziś było po prostu biało, na szczęście ulice tylko mokre. Postanowiłem więc, że nie pobiegnę nad staw, a zrobię trening u siebie na osiedlu. Nie pilnowałem dziś w ogóle czasów km, tempa, kompletnie nic. Biegłem i oczekiwałem na to, co "powie" prawe kolano i po jakim czasie się odezwie. Początek ok, 4-5 km i ledwo coś czuję, ale nie był to na pewno ból. Zaczęło się w okolicach 8-9 km, ból boku kolana a potem jeszcze jakby delikatne odrętwienie łydki. Na 11 km stwierdziłem że nie ma to sensu. Tym bardziej że odnotowałem czas km aż 5:18 co było dziś jedynym przekroczeniem 5 minut na km. Zatrzymałem się przy mojej klatce po 11.52 km i po upływie 56:57 sekund. Z jednej strony mogłem jeszcze ten km zrobić, albo chociaż do godziny dobiec, ale ból był już bardzo odczuwalny, a ja i tak nie wiedziałem dziś jaki mam czas i kilometraż. Jestem wkurzony z powodu tego kolana. Miało być tak pięknie, mam siły i wielkie chęci na długie wybiegania, chcę się sprawdzić na połówce i jak tylko pogoda się poprawi, wziąć się za lekkie poprawy życiówek. Z tego wszystkiego może być wielki klops. Czas chyba poszukać na google jakiegoś fizjoterapeuty lub ortopedy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz