sobota, 11 maja 2013

Bieg Europejski Gdynia 2013

...i to jako pierwsze bieganie po przerwie. Cóż, takiego pauzowania to się nie spodziewałem. Tak jak wcześniej pisałem - 28 kwietnia robiłem kolejny tatuaż. Wg prawideł pielęgnacji dziary, trzeba unikać
intensywnego wysiłku fizycznego przez tydzień od wykonania tatuażu. Tak przepadło kilka treningów trafiając akurat w długi weekend majowy - choć w moim przypadku tylko 3 dni wolne. Od następnego tygodnia, czyli tego, który właśnie się kończy, zacząłem kolejny maraton w pracy  - od poniedziałku do piątku 24h na dobę. Takim sposobem mój pierwszy zaplanowany start biegowy w życiu zbliżał się wielkimi krokami, a ja w ogóle nie trenowałem. Byłem trochę przerażony. Niby plan był taki, żeby tylko dobiec, ale startowałem w sektorze czasowym 45-50 i w takim też czasie chciałem się najchętniej zmieścić. O pobiciu życiówki 43:12 nawet nie marzyłem, bo byłoby to wręcz zaprzeczeniem sensu harowania na treningach. Skoro nie trenowałem, to efektów też być nie mogło. Korki w centrum Gdyni i zastawiony każdy skrawek ziemi, sprawiły że dojechałem prawie na ostatnią chwilę przed startem. Zaparkowałem samochód ok. 1,5 km od Skweru, a że do startu zostało ok. 12 minut, postanowiłem rozgrzać się przebiegając ten dystans. Dotarłem na start jakieś 5 minut przed odliczaniem, bez rozgrzewki jako takiej, ale pozytywnie nastawiony. Ogrom ludzi, to pierwsza myśl... Ciasnota na starcie, masa ludzi dookoła w sprzęcie Asics, Saucony, Brooks, z zegarkami gps, pulsometrami. Dziwnie się trochę czułem, bo "wizualnie" wyglądali na bardziej zaprawionych. Wreszcie strzał z ORP Błyskawica i ruszyliśmy. Po 300 metrach wiedziałem już, że nawet gdybym chciał pobić życiówkę, byłoby to dziś bardzo trudne. Wielki tłok sprawił, że przez pierwszą minutę lub dwie można było sobie iść pieszo z prędkością 5-6 km/h. Dużo ludzi z mojego sektora zaczęło przeć do przodu, ja zacząłem umiarkowanie, ale wypatrzyłem kilka "specyficznych" osób, którzy startowali obok mnie i pilnowałem, żeby nie tracić zbytnio do nich dystansu. Na 3 km lekki dramat - odzywa się noga. Po dwóch tygodniach przerwy dalej to samo... Postanawiam jednak, że za wszelką cenę dobiegnę, choćbym miał utykać przez 5 km. Jednak przy każdej próbie przyspieszenia, zostaję skarcony ostrym bólem kolana i jakby bardzo krótkim paraliżem całej prawej łydki, oczywiście co jakiś czas, a z każdym krokiem lekkie kłucie męczy prawą stronę prawego kolana. Także na 3 km zaczynam dostrzegać, że niektórzy mocno przedobrzyli start i musieli się zatrzymać i odpocząć. Zacząłem też wyprzedzać innych zawodników. Przesuwam się systematycznie do przodu, także na podbiegu, ruszam się po całej szerokości trasy z lewej na prawą i szukam luk do przedostania się dalej. Noga dalej boli, ale słyszę jak endo podaje kolejne czasy okrążeń. Słabo - 5:05 to startowy, więc go nie liczę, ale potem 4:31, 4,25 i 4:52 oraz 4:44. Przyznam że nie studiowałem w ogóle trasy i nie wiedziałem jak wygląda trasa w drugiej połowie biegu. Postanowiłem jednak zaryzykować i gdy tylko dostałem się na ulicę Świętojańską, trochę przyspieszyłem. Tu poznałem piękno rywalizacji. Przerzedziło się mocno i można było na luzie wyprzedzać, a fakt że cały czas wyprzedzałem, dodawał mi podwójnej siły.
Przyczyna dłuższej przerwy,
nieskończona...
Do tego kibice, niby nikogo z nich nie znałem, ale było to bardzo miłe... 4:26,4:34, 4:32 to kolejne kilometry, ale liczyło się już dla mnie tylko kolejne wyprzedzanie. Gdy wbiegliśmy na bulwar nadmorski i zaczęliśmy zbliżać się już do mety, wykrzesałem z siebie jeszcze trochę siły korzystając z tego, że kolano przestało się intensywnie odzywać. 2 ostatnie km to najszybsze odcinki dzisiejszego biegu. Dziewiątka to 4:20 a dziesiąty to 4:12. Oczywiście wszystko wg endomondo. Czas końcowy podaję już wg chipa jako oficjalny widok zawodów - 46:13 co dało 706 miejsce. Startowało ok. 3800 osób, z czego dobiegło 3200. Nie jest źle jak na pierwszy raz. Tym bardziej, że popełniłem kilka błędów. Tak przynajmniej myślę, a na pewno planuję zmienić kilka rzeczy. Pierwsza to strefa czasowa. W formularzu zgłoszeniowym organizator pytał o najlepszy uzyskany czas na 10 km. Podałem 45 minut, co było  wynikiem zbliżonym rzeczywiście do życiówki. Problem jednak polegał na tym, że za dużo dziś wyprzedzałem, traciłem czas blokowany na wąskich odcinkach i zużywałem siły na bieganie po szerokości toru szukając luk. To była świetna zabawa, ale wpływ na uzyskany czas miała zdecydowanie negatywny. Nie wiem, może w przyszłych zawodach spróbuję w szybszym sektorze, zobaczymy. Druga sprawa - na bieg przyjeżdżam zdecydowanie szybciej - pełna rozgrzewka musi być. Dziś zabrakło czasu na rozgrzanie mięśni, na toaletę, było za to mnóstwo nerwów czy w ogóle zdążę. Trzecia sprawa - w takiej temperaturze koniecznie czapka biegowa z daszkiem. Słony pot wpadający w oczy to moja zmora jeszcze z czasów trenowania koszykówki w liceum. Dziś przypomniało mi się trochę łącznie z palącym słońcem. Czwarta - trzeba powoli rozglądać się za zegarkiem z gps, bo telefon z endo na zawodach nie sprawdza się specjalnie. Podsumowując więc, jestem zadowolony na jakieś 80%. Zobaczyłem "na żywo" jak to wygląda, przekonałem się że nie ma się czym stresować. Wiem już na co zwracać uwagę i że psychika nie płata mi figli pod wpływem stresu - bardzo bałem się że wybiegnę jak szalony gdy będą mnie mijali kolejni biegacze i przeholuję. Tak się jednak nie stało, a te 20% brakujące do pełnej ekscytacji, to czas i fakt że moc była dziś ogromna, a noga i strach trochę nie pozwoliły. Już niedługo Bieg Świętojański na tej samej trasie. Tam już pokuszę się chociaż o złamanie 45 minut. Z racji tego, że długa przerwa, wrzucę zdjęcia :)

1 komentarz: