sobota, 25 maja 2013

Obiecana życiówka

Są takie dni, że nawet do biegania trzeba się zmusić. Tak było dzisiaj. Swoje bieganie potraktowałem "terapeutycznie" mając gdzieś tempo, dystans, czasy i wszystkie inne parametry. Nie obiecywałem sobie niczego, chciałem po prostu żeby mijały kolejne minuty i kilometry. Udałem się nad mój staw, rozciągnąłem się, włączyłem muzykę i endo, no i zacząłem biec. Powoli - 4:41, 4:39, 4:36, 4:37 i 4:49. Potem zacząłem jeszcze zwalniać - 4:48,4:37 i 4:48. Plusem tak spokojnego początku było to, że po 10 kilometrach nie czułem kompletnie żadnego zmęczenia. Nie było sensu zatem przerywać treningu. Kolejne kilometry choć bardzo monotonne, pokonywałem w bardzo równym tempie nie przekraczając 4:50 a dokładniej oscylując w granicach 4:45. Na 17 kilometrze czułem się jeszcze dobrze i postanowiłem przebiec dziś ponad 21 kilometrów. Tak jak wcześniej pisałem - pierwsza próba zmierzenia się z połówką maratonu zakończyła się pobiciem rekordu życiowego.
Tak naprawdę odległość tą przebiegłem w życiu dopiero 3 raz, z czego raz na bieżni, a dziś był ten drugi raz "w terenie". Poprzedni czas - 1:44:47 to bieg częściowo w śniegu, z minusową temperaturą, w starych butach. Teraz warunki było o niebo lepsze, a jedynym utrudnieniem obok zmuszania się do każdego kolejnego kilometra był wiejący dość mocno wiatr. Temperatura to ok. 17 stopni, choć odczuwalna na pewno niższa, lekki deszcz towarzyszył mi tylko przez ok. 2 km.Nowa życiówka to 1h:40m:02s. Niby jest się z czego cieszyć. Te 2 sekundy można było jeszcze uciąć bez problemu, ale kontrolowanie czasu co do sekundy jest bardzo ciężkie korzystając z endo na telefonie zawieszonym w etui na ramieniu. Suche dane to 21,32 km w 1h:41:14 i tempo 4:45. Endorfin dziś jednak zabrakło, powinienem chyba skusić się na maraton, w wydaniu ultra...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz