![]() |
| Środek sezonu a molo w Juracie świeci pustkami |
![]() |
| Dziś wiało, co potwierdza to zdjęcie |
![]() |
| Środek sezonu a molo w Juracie świeci pustkami |
![]() |
| Dziś wiało, co potwierdza to zdjęcie |
Postanowiłem więc że odpuszczę i swój maratoński debiut przeniosę na jakiś bieg uliczny. Tempo jakie dziś utrzymywałem nie było tragiczne,bo 5:15/km na sypkim podłożu uważam za całkiem przyzwoity wynik. Oddech bardzo spokojny, rekreacyjny i konwersacyjny. Mięśnie, choć czułem je bardziej niż biegając po asfalcie, dawały radę i nie dokuczały. Bolały stopy, szczególnie duże palce. Teraz czuję że znowu robi się pęcherz w tych miejscach, tak jak po ostatnim plażowym biegu. Ale pomijając to wszystko, biegło się naprawdę świetnie. Luźno, niezbyt trudno, kilometry mijały szybko, nawet nie wiem kiedy (kolejny raz endo wyciszone kompletnie). Więc jeśli chodzi o czystą przyjemność, był to trening na piątkę z plusem.
Poranny trening to jest to! Ładuje baterie na cały dzień i nie ma po nim śladu po kilku godzinach. Tak jakoś mam że wieczorne bieganie czuję w nogach następnego dnia. Porannego przeważnie nic a nic. A dziś po prostu czas pozwolił na wyjście akurat około godziny 9:40. Na szczęście temperatura trochę nas oszczędziła w ostatnich dniach. Było ok. 22-23 stopni a niebo całe w chmurach. Mi jako ciepłolubnemu biegaczowi bardzo takie warunki pasują. No ale początek był tragiczny. Raz na jakiś czas, a ostatnio baaardzo rzadko mam takie odczucie podczas biegu że zaraz padnę. Jakby kończyła mi się energia i przełączam się właśnie w tryb awaryjny. Muszę zaraz coś zjeść, najlepiej słodkiego,bo jak teraz tego nie zrobię, to padnę na twarz. To mi się właśnie przytrafiło już na drugim kilometrze. Czułem się fatalnie a każdy krok był mordęgą. Jedyne co mnie utrzymywało w ruchu to wiedza, że to się prędzej czy później skończy, jak zawsze. Przeanalizowałem szybko czy dostarczyłem organizmowi wystarczającą ilość pożywienia przed biegiem. Nie lubię biegać na czczo, więc żeby za długo nie czekać po owsiance, dziś zjadłem bułkę kukurydzianą z masłem orzechowym (własnej roboty, tzn. roboty żony :) ), i część z miodem a część z dżemem. Do tego pół szklanki mleka. Wcześniej oczywiście nawodniłem organizm po śnie. Zaraz po takim śniadaniu wypiłem mocną kawę i 20 minut później byłem już na dworzu. Nie wiem co było nie tak. Jeśli ktoś widzi błąd, proszę o radę w komentarzu :) Biegłem sobie jednak dalej i czekałem aż wróci przyjemność biegu. A nie biegałem sobie dziś tak bez celu, bo chciałem sprawdzić potencjalne tempo na maraton, oczywiście JEŚLI wystartowałbym. Komunikaty były dobre - ustalone przez organizm tempo trzymałem prawie idealnie, wahania były dosłownie kilkusekundowe, a średnia wyszła 4:45 i myślę że przy tym zostanę w razie startu. Na czwartym kilometrze uczucie braku energii minęło i było po prostu świetnie. Bardzo luźno, bez ciężkiego oddechu nawet na mocniejszych podbiegach. Pokrążyłem po okolicy, zwiedziłem już prawie zapomniany przeze mnie "mój staw" i aż nie chciałem kończyć treningu. Obowiązki jednak wzywały i stanęło na 14,20 km w 1h:07:30s. Chciałbym teraz powtórzyć taki bieg, ale na powiedzmy dwa razy dłuższym dystansie. Jeśli utrzymam 4:45-4:50 na 30 kilometrach, zapisuję się na maraton :)
![]() |
| Jezioro Otomińskie |
![]() |
| Sulmin - szkółka jeździecka |
![]() |
| Powrót nad obwodnicą trójmiasta |
Wieczorne treningi raczej staną się moją tradycją. Nie jestem z tego powodu jakoś specjalnie smutny. Ważne że w ogóle wybiegam i nie są to 30 minutowe wyjścia, tylko jakieś bardziej konkretne dystanse. Dziś np. było to 16,53 km a więc jak na ostatnie standardy całkiem nieźle. Niby kiepski ten lipiec póki co, ale trening do treningu i może wyjdzie "na ludzi". Plus całego dnia był taki, że nie byłem nawet w połowie tak zmęczony jak przedwczoraj, bo pogoda zepsuła nam rodzinne wojaże. Plus oczywiście tylko z perspektywy formy przed wieczornym biegiem :) Minusem było moje dzisiejsze obżarstwo, bo inaczej się tego nazwać nie da. Pancakes - niby takie idealne danie dla biegaczy... i to jeszcze z samymi zdrowymi dodatkami. No ale nie w takiej ilości, w jakiej ja sobie dziś zaaplikowałem :) Efekt tego był taki, że nawet podczas treningu czułem się bardzo ciężko. Teraz siedzę pisząc post, od posiłku minęło kilka godzin a ja dalej nie mogę nic w siebie wmusić. Przeholowałem, ooo tak! Może to poniekąd było powodem beznadziejnego dzisiejszego startu. Nogi poruszały się jakbym zapomniał naoliwić wszystkie stawy. Czułem jakbym w zgięciach kończyn miał śruby, które za bardzo ktoś skręcił. Masakra i uczucia tego nie zmieniło tempo podane przez endo po pierwszym kilometrze - 4:45. Nie tak tragicznie, ale od jakiegoś czasu nie wierzę w pierwszy km. Czekałem zatem na drugi. 4:31, potem 4:29! Dziwne, nie przyspieszałem specjalnie. Lawirowałem tak między 4:30-4:35, ale odchyły były naprawdę spore. Biegłem szybciej niż myślałem, ale lekkości nie czułem nic a nic. Tak sobie mijały jednak kilometry, nogi się trochę rozbiegały i wszystko wróciło do normy. Myślałem cały czas o tym, że biegam za szybko. Nie udawało mi się niestety zwolnić, nie potrafiłem kontrolować tempa. Tempo średnie wyniosło 4:36 a czasowo 1h:15m:59s. Nie był więc to pod względem jakościowym specjalnie udany trening, ale nie rozpaczam z tego powodu. Jak już pisałem wcześniej - ważne że po prostu pobiegałem
Obowiązków ostatnio co nie miara - wiadomo, dwójka małych dzieci w domu to nie przelewki :) Na szczęście są to obowiązki bardzo przyjemne, oczywiście z wyjątkiem zmiany pieluch :) Dziś starałem się aktywnie zaplanować dzień naszemu synowi. Punktem kulminacyjnym był ok. 3 godzinny kilkukilometrowy spacer. Pech chciał, że nogi mojego syna odmawiały posłuszeństwa dość często :) A to oznaczało nic innego jak tatę-wielbłąda. Efekt był taki że zrobiłem dziś kilka kilometrów niosąc na różne sposoby ponad 16 kilowy dodatkowy "balast" i to w trudnym terenie :) Po tak wyglądającym całym dniu, gdy dzieci już zasnęły, mogłem się wymknąć na godzinkę. Była już godzina ok. 21:30. Tak jak wcześniej narzekałem że to późno, że zmęczony itp., tak teraz mi to w ogóle nie przeszkadza. Bierze się po prostu w ciemno co jest. Jakby było 40 stopni, to też bym już teraz nie narzekał. Ważne że mogę wyjść i po prostu pobiegać. Rozpocząłem więc z uśmiechem na ustach nabijanie kilometrów. Tempo bez znaczenia, odległość niezaplanowana, trasa spontaniczna. No niby miałem się trzymać w miarę blisko domu, żeby w razie draki z dziećmi szybko wspomóc żonę, ale jakoś tak się złożyło że najpierw nogi mnie zaniosły na Szadółki, potem dopiero wróciłem na Kowale. Ostatnio oglądałem na Canal + relację z Biegu Rzeźnika, potem poczytałem trochę o Badwater, w międzyczasie czytuję książkę "Urodzeni Biegacze" i przyznam że rodzi się we mnie postawienie sobie takiego konkretnego celu, czyli ukończenie jakiegoś ultramaratonu górskiego. Najpierw jednak muszę zaliczyć maraton. Miało to się stać na wiosnę przyszłego roku, ale coraz częściej myślę o przyspieszeniu tej próby - może już tej jesieni. Maraton w Poznaniu wydaje się dla mnie idealnym terminem. Mam jednak spore wątpliwości czy uda mi się go ukończyć. Jeśli miałbym startować, to na pewno celowałbym co najmniej w złamanie 4 godzin. Jeszcze mam trochę czasu na zastanowienie, zobaczymy... A jak dzisiejszy bieg? 13,60 km w 1h:03m:13s, średnie tempo 4:39. Szukałem dziś podbiegów, chciałem się zmęczyć ale nie samym tempem co właśnie wykorzystaniem siły biegowej. Mimo tego czasy poszczególnych kilometrów bardzo równe, z czego jestem bardzo zadowolony. Z tempa trochę mniej, bo raczej życzyłbym sobie żeby było spokojniej. Dlaczego? Wszystkie znaki na niebie i ziemi mówią mi że biegam za szybko. Czytam coraz więcej artykułów branżowych na ten temat i powielam wiele błędów podczas treningu. Największym z nich jest nieodparta chęć bicia życiówek na każdym wyjściu z domu. Przykład znajomych z endo pokazuje mi że trenując wolniej są w stanie pobiec szybciej na zawodach ode mnie. Coś jest nie tak i ja już wiem co. Teraz muszę tylko sam siebie namówić żeby nie przebierać tak nogami :)
Niby takie zwiedzanie po czasie zastoju a średnie tempo to 4:29. Tu pozytywnie się zaskoczyłem, bo oddychało mi się dziś rzeczywiście ciężko. Zastanawiałem się czy to przez tą przerwę, czy przez temperaturę, ale przy takim tempie taki oddech jest usprawiedliwiony. Było naprawdę fajnie, mimo że spontanicznie i kolejny raz bez określonego celu. Obiecuję sobie, że kiedy moje bieganie wróci do normy, wezmę się za zróżnicowanie i sensowny podział treningów. Tymczasem wracam do rodziny :)
![]() |
| Aż tam mnie dziś nogi zawiodły |
![]() |
| Nowy nabytek został w Jastarni |