wtorek, 2 lipca 2013

Pogoda na zawołanie

Znowu udało mi się pobiegać nie wieczorem po całym dniu, a na początku, godzinę po zjedzeniu owsianki. Taki trening podoba mi się znacznie bardziej. Nie dość że mam więcej sił, to doładowuje mi baterie na resztę dnia. Ok. 10:30 wybrałem się więc w stronę Kuźnicy. Dopiero dzisiaj, bo przyznam się szczerze że ostatnia trzydziestka z soboty dała mi popalić w postaci dość mocnych zakwasow. Tych dawno już nie miałem. Nie było tak źle, ale nie biegłoby mi się komfortowo, nawet jeszcze wczoraj. Dziś pogoda nie była zła - 20 stopni plus brak wiatru i tylko niepokojące ciemne chmury. Pierwsze kilometry mocno - 4;29, 4:16, 4:17. Takie tempo narzuciłem sobie "naturalnie" znowu nie mając większego planu na trening. Biegło się dobrze, więc i nie zwalniałem specjalnie. Szósty kilometr najwolniejszy dziś to 4:33, reszta już poniżej. Od trzeciego kilometra jednak zaczęło kropić co mnie z jednej strony ucieszyło, a z drugiej zmartwiło. Ucieszyło, bo dawno nie miałem okazji biegać w deszczu, a i ochłoda też się przyda. Zmartwiłem się natomiast, bo połączenie telefonu ze słuchawkami to rozwiązanie niezbyt wodoodporne, tym bardziej że nie miałem gdzie nawet tego zestawu schować w razie czego. Nie zaprzątałem sobie tym głowy specjalnie i biegłem dalej. W Kuźnicy lunęło. Ludzie zaczęli kryć się pod dachami a ja... przyznam że biegło mi się coraz lepiej. Przeczytałem dużo opinii innych biegaczy, że bieganie w deszczu jest bardzo fajne. Sam nie cierpię jak pada, ale trening w deszczu to całkowicie co innego. To dopiero druga okazja, kiedy w takich warunkach biegam i muszę powiedzieć że naprawdę krople wody chłodzą i pomagają, szczególnie gdy trzymam silniejsze tempo, tak jak dziś. Pokrążyłem trochę po samej Kuźnicy i obrałem kierunek powrotny.
Deszcz nie ustępował, do tego zaczął wiać silny wiatr, dobrze że z boku i delikatnie w plecy. Martwiłem się tylko o swój telefon. Etui na ramię było już całe mokre, folia zaparowana i nie wiedziałem co się z nim dzieje. Nie było jednak sensu przerywać biegu, bo i tak nie mogłem go nigdzie schować. W momencie wygłaszania komunikatu o minięciu 11 kilometra, endo wyzionęło ducha. Zawiesił się cały telefon, nie można było nic zrobić. Nie wiem czy to przez wodę, czy może to zbieg okoliczności. Faktem jednak jest, że ostatnie ponad dwa kilometry wyliczyłem na podstawie mapy i dodałem czas umownie opierając się na dotychczasowym średnim tempie, które wyniosło 4:24. Łączny kilometraż, już razem z dodanym ręcznie przeze mnie to 13,13 km w 57m:50s. Krótki to był trening, może trochę zbyt krótki. Do tego jak na zawołanie po skończeniu biegu akurat wynurzyło się słońce :) Nie żałuję jednak, bieganie w takich warunkach ma swoje duże plusy, była to też dla mnie fajna odmiana.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz