środa, 3 lipca 2013

Nieprzyjemność biegania, frajda pedałowania

Nie był to przyjemny bieg. Nawet się taki nie zapowiadał. Harmonogram dnia narzucił znowu wieczorny trening. Wiedziałem już że będę musiał pokrążyć po Jastarni. Akurat to nie jest dużym problemem. Dziś było nim wszystko inne - to że nieodpowiednio się posiliłem przed treningiem, że byłem zmęczony zanim ruszyłem, że za szybko zacząłem i że endo pokazało głupoty. A jeśli chodzi o szczegoły,to zacząłem biec o 21:40. Pierwszy kilometr to 4:53, niby najwolniejszy dzisiaj. Nie zmieniałem tempa, gdyż miałem ochotę raczej na luźny trening. Następny to 4:21, potem 4:27. Nie chcę tu wytykać palcami, ale coś mi się wydaje, że Endomondo ściemnia z pierwszym kilometrem. Nie pierwszy raz zresztą. Zawsze wydawało mi się, że to po prostu ja potrzebuję chwili, żeby wbić się w odpowiednie tempo i je w miarę unormować. Teraz mam pewne wątpliwości czy tak jest w rzeczywistości. Faktycznie część treningow cechują duże wahania początkowych kilometrow, ale dziś na pewno tak nie było. Biegam już trochę i na tyle znam siebie i swoj organizm, żeby wiedzieć że rożnicy ponad 30 sekund na 100% nie było. Coż, nie pozostało mi nic innego, tylko biec dalej. A biegło się fatalnie. Przeszkadzało mi wszystko - zakręty, zapachy, muszki i inne robactwa. A to wszystko w myśl zasady "Złej baletnicy...". Nie miałem sił i chęci na bieganie. Po dwoch kilometrach rozważałem przerwanie treningu i udanie się czym prędzej do budki z kebabami. Byłem potwornie głodny, na szczęście nie miałem ze sobą żadnych pieniędzy :) Włoczyłem nogami zamiast stawiać sprężyste kroki, nie wiem o co chodziło, ale przyjemności z takiego katowania się na pewno nie miałem. Od piątego kilometra biegłem już trochę wolniej, co poprawiło nieco sytuację. Głod po części minął, technika kroku się poprawiła. Skąd taka zmiana, kompletnie nie wiem. Uratowało to jednak cały dzisiejszy trening, ktory zakończyłem i tak szybko, bo po 11,18 km w 51m:35s ze średnim tempem 4:37. Patrząć na to z perspektywy "lajtowego" biegania, był to po prostu trening jak inne, dopisałem kolejne kilometry do listy. Jednak z perspektywy poźniejszej poprawy wynikow, było to całkowicie bezsensowne. Ani nie była to tempowka, ani wybiegania. Ani to długie, ani krotkie. Ot takie jak wiele innych, tylko nabicie kilometrow i nic poza tym. Nic z tego nie wynika. To nie byłby więc moj dzień, gdyby nie jedna pozytywna rzecz, o ktorej warto wspomnieć, gdyż dotyczy sportu. Kupiłem sobie rower :) Nie żadną kolarzowkę ani mtb, na takie jeszcze przyjdzie czas. Zwykły miejski duży, do tego używany i pochodzący z lat 80 tych czy 90 tych. Nie wygląda on ani trochę lansiarsko, czy "hipstersko" jak to teraz w modzie (chociaż to akurat niesamowita zaleta jak dla mnie). Ot taki zwykły, duży ale mega solidny i najwygodniejszy ze wszystkich rowerow, jakimi dotychczas jeździłem. Kupiłem go pod kątem wypadow z synkiem na przejażdżki po okolicy. Jeszcze jutro dokupię w Decathlonie siedzisko i kask dla małego kierownika wycieczek i możemy ruszać w drogę. Zastanawiam się czy używać endo także do wypadow rowerowych. Sam nie wiem...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz