sobota, 22 czerwca 2013

Nocny Bieg Świętojański Gdynia 2013


Kiepska jakość ale innego zdjęcia nie ma 
Drugie zawody w życiu, było sporo stresu. Do tego pora taka dziwna jak na bieganie - 23:59! Bałem się że o tej godzinie nie będę miał już sił na nic, a na pewno nie na bieganie. Piątek był dość ciężkim dniem,dlatego moje obawy jeszcze bardziej wzrosły. Stawiłem się jednak na starcie, tym razem nie na ostatnią chwilę. Krótka rozgrzewka i czekałem na start. Te minuty dłużyły się nieubłaganie. Nie tylko mi zresztą, bo widziałem wręcz nerwówkę na twarzach sąsiadów. Każdy o coś tam walczył, ja o zejście poniżej 45 minut jako minimum, ale po głowie mi chodziły 43 a może nawet 42 minuty. Wiedziałem że na poprawę mojej świeżej życiówki (41:23) nie mam szans ze względu na początkowe przepychanki i stres. Nie miało to jednak żadnego znaczenia kiedy w końcu ruszyliśmy. Włączyłem endo na linii startu i zacząłem walkę. Na początku duży ścisk - tak jak poprzednim razem w maju. Dwa pierwsze ciasne zakręty, gdzie trzeba było naprawdę uważać i w końcu wpadliśmy na ulicę Waszyngtona gdzie można było się trochę przetasować. Spojrzałem więc na ramię, gdzie wisiał telefon żeby sprawdzić jak tam wygląda tempo, a tu zonk! Nie działą! Biały ekran... Coś tam naciskam, coś poprawiam, próbuję ale nic. W końcu wyszedłem z endomondo całkowicie, uruchomiłem jeszcze raz, poczekałem (oczywiście nie stojąc) aż złapie sygnał i jeszcze raz zacząłem trening. Zaczęło działać, tylko że na dystans do końca wyścigu już nie miałem co patrzeć, musiałem mieć jednak podgląd na tempo. Nie chciałem popełnić dużego błędu z maja, gdzie wystartowałem za bardzo asekuracyjnie bojąc się wyprzedzać już na początku. Teraz poleciałem znacznie mocniej. Pierwszy kilometrowy komunikat to 4:11 - całkiem całkiem. Niby miałem jedynie schodzić poniżej 4:30, ale wiadomym było że będę walczył o jak najlepszy czas. Nie po to przyjeżdżam na zawody, żeby odpuszczać. Słyszałem dużo wcześniej masę zegarków, które komunikowały swoim właścicielom że 1/10 dystansu za nimi. Tak więc miałem spore opóźnienie w pomiarze, ale był na to przecież sposób - tablice informacyjne. W Biegu Europejskim w ogóle ich nie widziałem, teraz dostrzegałem każdy. Ale po kolei. Ulica Polska to najszybszy odcinek biegu - 3:59, potem krótki podbieg gdzie trochę przycisnęło mi płuca i dłuższy zbieg na rozluźnienie. Cały czas parłem do przodu i wyprzedzałem zawodników, choć dużo mniej niż w maju. Byli też oczywiście tacy, co mnie wyprzedzali. Kolejne komunikaty 4:13, 4:12, 4:19 i 4:19. Byłem wtedy gdzieś w okolicach Skweru, gdzie stała masa kibiców głośno nas dopingujących. Pomogło mi to niesamowicie. Postanowiłem że muszę jeszcze podkręcić tempo, mimo tego że czekał nas długi acz łagodny podbieg ulicą Świętojańską. Lubię ten kawałek trasy. Co chwilę ktoś coś krzyczy, jest sporo kibiców i dzieje się naprawdę dużo. Do tego w tym momencie uzmysławiam sobie że to już niedaleko i że jak mam powalczyć to właśnie teraz. Ruszyłem mocniej - 4:12, 4:05. Na końcu bulwar nadmorski, gdzie ludzi było chyba jeszcze więcej, w każdej knajpie głośno dopingowali, fajnie to wszystko wyglądało. Przycisnąłem jeszcze bardziej. 4:01 i schodziłem jeszcze niżej. Na ostatnich 200-300 metrach biegłem już sprintem, najszybciej jak się dało. Wbiegałem na ostatnią prostą, koło mnie inny biegacz przyspieszał, to ja też spróbowałem. Sam sobie się dziwię skąd jeszcze miałem tyle siły. Niestety nie mam czasu ostatniego kilometra, wahania prędkości w endo są kosmiczne, więc ich sprawdzanie nie ma sensu. W ogóle tempo kilometrów jest tym razem czysto poglądowe i nie ma nic wspólnego z tempem innych - u mnie każdy kilometr zaczynał się i kończył gdzie indziej. Wbiegłem na metę usatysfakcjonowany i wykończony. Nie znałem czasu. Telefon zatrzymał się na 9,35 km, więc wynik ten był bezużyteczny. Odebrałem medal, zdałem chipa, wypiłem wodę i wróciłem do samochodu, potem pędzikiem do domu. Czekałem jeszcze trochę na smsa od organizatora, ale zasnąłem 5 minut przed jego otrzymaniem :) Czas brutto - 42:03, potem pojawiły się wyniki netto - 41:43! Jest dobrze! Tylko 20 sekund gorzej od życiówki. Pewnie więcej straciłem starcie. Nie ma opcji, na Biegu Niepodległości poważnie atakuję 40 minut!
Nowy nabytek (koszulka i spodenki)
Na koniec wnioski. Bieg był genialny, atmosfera niesamowita i w ogóle idea biegu nocnego na początku do mnie nieprzemawiająca, okazała się subiektywnie oczywiście strzałem w dziesiątkę. Zwłaszcza drugi etap, gdzie przebiegaliśmy przez bardziej "zaludnione" tereny, wyglądał świetnie. Naszły mnie w drodze powrotnej myśli o tym, jak to Gdynia jako miasto potrafi zorganizować takie fajne imprezy. Cykl biegów to nie jedyna rzecz, akcji jest więcej. A sama organizacja nie pozostawia nic do życzenia. Mieszkam praktycznie w Gdańsku i aż trochę wstyd, że tyle większe miasto nie potrafi zrobić imprezy na takim poziomie i co najważniejsze w takiej częstotliwości. Tutaj lepszy będzie kolejny wernisaż lub "pokaz" dźwięków stoczniowych. Trochę przykro. A z samego biegu wyniosłem kolejne doświadczenia, przekonanie że każdy start to mega przeżycie i potrzebna (motywująca) część codziennych zmagań na treningach. Poza tym swój czas z lutego poprawiłem o 4,5 minuty - z 46:13 na 41:43 co przekłada się na ucięcie ponad jednego kilometra. Wystartowałem też z lepszego dla mnie sektora. Nie jak poprzednio 45-50 a z 40-45 co zaowocowało szybszym początkiem biegu. Przywiozłem też do domu mój drugi medal. Rodzinka jest dumna, ja też! :)

2 komentarze:

  1. Gratuluję wyniku i trzymam kciuka za 40 na Biegu Niepodległości!
    Fajnie opisałeś bieg, tez biegłam i to jest chyba najfajniejsze w takich relacjach. Biegniemy to samo, a jakby każdy biegł zupełnie co innego.

    No z mojego sektora to pamiętam głównie niemiłosierny ścisk od startu do mety. Kara za bycie ślimakiem. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetny blog ! biegam od niecałego miesiąca i również brałam udział w Biegu Świętojańskim - jak narazie z czasem 59 min, ale cały czas nad tym pracuję :)

    OdpowiedzUsuń