wtorek, 18 czerwca 2013

Rekordowe zakończenie biegania po Półwyspie

Widok z pracy przez ostatnich kilka dni
Co to był za trening! Do piątkowo-sobotniego Biegu Świętojańskiego już kilka dni i chciałem przetestować swoją formę przed tym ważnym dla mnie startem. Dziś była idealna do tego okazja. Zostały 3 dni do zawodów, miałem ciężki i długi dzień w pracy a to w połączeniu z późną porą biegania miało symulować bardzo późną porę biegu w Gdyni. Startujemy przecież o 23:59. Tak więc na linii startu stanąłem niewypoczęty, z obolałymi stopami od całodziennego stania i ogólnie w nienajlepszej formie fizycznej. Była też godzina 21:15, co może nie jest bardzo późną porą, ale zdecydowanie późniejszą niż czasy większości moich treningów. Ruszyłem baaardzo ciężko, czułem się jakbym pędził tempem co najmniej 3:45, ale wiedziałem że świat przesuwa się zdecydowanie za wolno. Endo krzyknęło - 4:19 no i przyznam że już się trochę podłamałem. Jakby brakowało paliwa, nie mogłem  utrzymać jako takiej techniki biegu, no ogólnie trochę klops. Postanowiłem jednak że dotrwam tak do trzeciego kilometra i zobaczę jak będzie żeby dalej zadecydować. Początki u mnie często wyjęte są z rzeczywistości i mają się nijak do reszty biegu. Na szczęście tym razem też tak było. Drugi kilometr - 4:10, trzeci - 4:04. To zobaczymy co przyniosą jeszcze dwa. Czwarty minął po 4:12 a piąty po 4:10. Było naprawdę nieźle. Fakt, że trochę byłem zmęczony - nie mięśnie, ale oddech miałem już bardzo niespokojny. Kolejny raz żałowałem że nie mam pulsometru i nie mogę sprawdzać sobie faktycznego tętna. Pomogłoby mi to w takich biegach jak dziś w podjęciu decyzji czy zwalniać czy przyspieszać itp. No kiedyś się pewnie dorobię :) Tymczasem usłyszałem komunikat o szóstym kilometrze pokonanym w 4:15. Zdecydowałem, idę po rekord! Wykrzesałem trochę sił, bardziej przycisnąłem organizm, wydłużyłem krok tak jak to robiłem ostatnio na treningach i zaufałem swoim płucom że nie będę ich musiał zbierać z ziemi. Sapałem już tak głośno, że przynajmniej nie musiałem lawirować między ludźmi na ścieżkach. Ci słyszeli mnie już z kilkudziesięciu metrów i ustępowali miejsca. Przyspieszałem jednak, co prawda nieznacznie ale na tym etapie biegu to i tak sukces dla mnie. Siódmy kilometr 4:13, ósmy 4:12. Zacząłem przypominać sobie czasy okrążeń w ostatniej rekordowej dziesiątce i było już pewne że jeśli nie zepsuję totalnie ostatnich dwóch kilometrów, będzie rekord. Przycisnąłem jeszcze bardziej idąc prawie na całość. Jakiś czas temu właśnie pisałem że nigdy nie mogę dać z siebie wszystkiego i zawsze zostawiam sobie jakiś margines sił w razie czego. Dziś był on naprawdę niewielki. Biegłem już na ok. 95% sił, dziewiąty kilometr to 4:05. Jeszcze podkręciłem tempo, ale sił już niewiele zostało. Lokomotywa nie powstydziła by się takich dźwięków, jakie wydobywały się z moich płuc. Cały czas jednak zostawały na miejscu, tak więc nie zwalniałem. Udało się! Przebiegłem upragniony dziesiąty kilometr w czasie 4:01 a nowy rekord dyszki to 41:23. Czas lepszy od poprzedniego o 1:25, więc nie jest to byle jaka poprawa. Dobiegłem jeszcze do domu nie zwalniając za bardzo i endo wyliczyło 10,4 km w 44m:11s. Po odpaleniu komputera i zalogowaniu się na stronę endomondo spotkała mnie kolejna niemiła niespodzianka. Przedwczoraj program złapał fixa podczas zawiechy telefonu. Dziś wszystko na trasie było w porządku, ale nie wiedzieć dlaczego system nie widział rekordu. Wszystkie czasy podane były poprawnie, jednak 42:48 było lepsze niż 41:23, przynajmniej przez pół godziny. Napisałem prośbę o pomoc i nie wiem czy tak szybko zareagowali czy też był to zbieg okoliczności, ale po 5 minutach było już wszystko w porządku. Uff... Dla mnie te wszystkie cyferki nadal stanowią swego rodzaju fobię :)
Jutro wracamy na Kowale, na kilka dni, na pewno do poniedziałku. Dzisiejszy trening był więc chwilowym pożegnaniem z tutejszymi ścieżkami. Przyznam że służą mi te strony. Ostatnie trzy biegania to trzy rekordy w trzech różnych kategoriach. Najpierw rekord na godzinę biegu, potem półmaraton a teraz ulubiona dyszka. Coś musi być w tym powietrzu :) Przed zawodami jeszcze chyba jeden lekki trening na Kowalach no a potem już Gdynia. Nie jestem pewny czy dzisiejszy czas rozjaśnił mi sytuację w wybraniu tempa na piątek. Na tak szybkie tempo chyba się nie zdecyduję. W dalszym ciągu chcę zejść poniżej 45 minut co będzie sukcesem biorąc pod uwagę zawirowania na początku biegu i wynik z Biegu Europejskiego. Kolejny wpis już z Trójmiasta.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz