poniedziałek, 14 kwietnia 2014

Tak, to choroba!

No i miało być 10 dni przerwy w bieganiu i w ogóle w aktywności fizycznej. 10 dni umownie, można powiedzieć też że 10 dni co najmniej, ale ja założyłem już wcześniej że to i tak maksimum, no chyba że rana nie będzie się goić. Tatuaż jednak goi się nawet lepiej niż poprzednie i trochę mnie to napędzało do porobienia czegoś. A nosiło mnie przez ten czas okrutnie. Przejrzałem chyba wszystkie filmiki na youtubie o bieganiu/rowerach/triathlonie i fitnessie. Zajrzałem na profile na facebooku wszystkich interesujących mnie sportowców. Obdzwaniałem sklepy rowerowe i kombinowałem jak tu kupić (to akurat udało się zrobić :)). No a dziś musiałem, po prostu musiałem potowarzyszyć mojej Żonie w kupnie pierwszych poważnych butów biegowych. A tak!Wybraliśmy się dzisiaj całą rodzinną paczką do Sklepu Biegowego w Manhattanie. Jestem w sumie klientem Biegosfery, podoba mi się tam i mam do nich zaufanie. No ale widziałem na własne oczy że wybór obuwia kobiecego Sklepu Biegowego jest nie do pobicia. Do tego mają też bieżnię do zbadania stopy i przetestowania butów. Karolina okazała się pronatorką. Przymierzała trochę tych butów i... nie mogło chyba być inaczej - wybrała Saucony :) a konkretnie model Triumph 8.
Dzisiejszy dzień był naprawdę dziki. Czasami tak jest, że cokolwiek człowiek sobie planuje, wychodzi z tego zupełnie coś innego. Miałem odebrać rower od Teściów. Od soboty u nich zalega, a ja miałem go odebrać już wczoraj. Pomyślałem sobie że może w jedną stronę pobiegnę a potem nim wrócę na Kowale. Ale dziś nic nie szło tak jak powinno. Do tego dochodziły kaprysy pogodowe. Gdy już byłem zdecydowany że jadę/biegnę, zaczęło padać, czasami nawet lać. To, że Karolina kupiła buty jeszcze bardziej mnie nakręciło na bieganie albo jeżdżenie. Znalazła się nawet luka, gdy nie padało przez dłuższą chwilę i ulicę zdążyły podeschnąć. Miałem więc szansę zrealizować plany. Niestety dla siebie, wybrałem opcję przywozu roweru na miejsce samochodem i potem wyjście na trening tutaj. Nie uwzględniłem jednak że jest już prawie 18:00 a w mieście spore korki. Tyle to wszystko trwało że nie było już sensu wychodzić na rower. A gdy wracałem dodatkowo lunął deszcz. Jednym słowem nie byłem zadowolony. Karolina jednak nie odpuszczała. Też przecież miała nowy sprzęt do sprawdzenia i gdy położyliś my dzieciaki spać wyszła na kilka kilometrów. Tego już wytrzymać nie mogłem :) No i tak po godzinie 22:00 wybiegłem na swój pierwszy trening od ponad tygodnia.
Na początku jakby brakowało smarowania. Kolana chodziły ciężko i pobolewały - raz jedno, innym razem drugie. Potem kostki... Oddech jednak od początku w miarę spokojny, oczywiście jak na tempo. A tego ja dziś nie nadawałem. Mimo to było bardzo równe - okolice 4:15 z kilkusekundowymi wahaniami. Zrobiłem tak 14,60 km. Miało być 10, ale jak to zwykle bywa... nie wyszło :)  Tempo średnie 4:16, tętno 159. Biegło się ogólnie naprawdę fajnie. Trening minął bardzo szybko i przyjemnie, niesamowicie miło jest wrócić do biegania. A że nie minęło jeszcze te 10 dni? No cóż, to jest jednak choroba :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz