wtorek, 13 maja 2014

Ciężka sprawa...

Staram się ostatnio nie próżnować. Jeśli nie biegam, to jeżdżę na rowerze. Jeśli jest brzydka pogoda, to znów biegam itd. Czasami na treningach czuję się rewelacyjnie, czasami trochę gorzej. Wczorajsze bieganie mieściło się w definicji tego "trochę gorzej". Nie zawiniła tu pogoda, która była totalnie nieprzewidywalna - zaczynało padać i wychodziło słońce chyba z 30 razy w ciągu całego dnia. Miałem akurat wolną godzinkę ok. 14:30 i nie zważając na to że zjadłem solidny obiad zaledwie niecałą godzinę wcześniej ruszyłem przed siebie. Od początku było kiepsko - dyszałem strasznie a nogi nie mogły znaleźć własnego tempa. Pozostało mi czekać na poprawę sytuacji. Miałem nadzieję że to wszystko samo się ułoży, tak jak zawsze. Pierwszy kilometr minął mi po 4:28 czyli wolno jak na taki wysiłek. Oddech minimalnie się wyrównał, ale nogi dalej dziwnie pracowały. Kolejny km 4:18, potem 4:12 i 4:08 zatem normalka. Często tak właśnie przyspieszam, nieświadomie oczywiście, ale gdzieś tam w głowie pewnie siedzi myśl że zacząłem za wolno i stąd ten zryw. Dyskomfort jednak nie znikał. Szukałem przyczyn i do głowy przychodziły mi dwie - za krótka przerwa od ciężkiego obiadu oraz słuchawki na uszach. Tego drugiego jestem prawie pewny. Rzadko biegam słuchając muzyki, ale odkąd wymieniłem telefon i użyłem fabrycznych słuchawek do niego dołączonych, jestem pod wrażeniem jakości dźwięku a to sprawia, że słucha się muzyki znaaacznie przyjemniej. Tym razem też zabrałem ze sobą sprzęcik upakowany w bardzo przydatny pas biegowy (znacznie lepsze rozwiązanie niż opaska na ramię, z której majtają kable od słuchawek). Muzyki słucha się fajnie, ale sprawia to że nie czuję "rytmu ciała". Nie wiem jak to nazwać, ale normalnie same prowadzą i nadają tempo, a tutaj dochodzi tempo muzyki i chyba się nie mogę dostosować czy określić :) Brzmi to trochę bez sensu, ale myślę że coś w tym jest. W każdym bądź razie rozmyślaniom nie było końca, mijały kolejne kilometry po mojej stałej trasie. Dopiero na siódmym kilometrze poczułem poprawę sytuacji, zacząłem też spoglądać na pulsometr. Potwierdziły się moje odczucia - tętno było o ok. 10 uderzeń szybsze przy tym samym tempie niż na treningu 2 dni wcześniej. No i gdy już było naprawdę dobrze, zawróciłem w okolicach ronda na Oruni Górnej i zacząłem biec pod dość silny wiatr. Teraz nie mogłem z kolei znaleźć spokojnego oddechu. Jakoś się trzymałem, pomagając nawet kierowcy zepchnąć zepsutego Punciaka ze Świętokrzyskiej :) Tempo trzymałem w okolicach 4:20 więc całkiem solidnie, jedynie przy znanym mi dobrze podbiegu przy stawie zwolniłem do 4:33 (najwolniej dziś). Wyszło łącznie 14,11 km w 1h:01m:05s, tempo 4:20, tętno 155.
Ciężki okazał się ten trening, subiektywnie bo statystykach tego nie widać. Daleki jestem od stwierdzenia że nie była to przyjemność, ale bywało znacznie lepiej. Mam nadzieję że nie jest to "zmęczenie materiału" czy mityczne przetrenowanie, bo chęci mam po prostu ogromne. Mam to jednak w.... Trzeba biegać, jeździć i robić swoje!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz