piątek, 16 maja 2014

[Rower] Pokonywanie wietrzyska, poprawianie bezpieczeństwa

Zbierałem się ostatnio wiele razy żeby popedałować, ale zawsze coś stawało na przeszkodzie. Przez ten czas tłukłem kilometry biegając, tęskniło mi się jednak do Tribana i  dziś nareszcie przesiadłem się na wąskie dwa kółka (wąskie, bo na szerszych śmigam ostatnio z Filipkiem). Szukając przeszkód w celu uniknięcia treningu miałbym ułatwione zadanie. Co prawda było sucho, niebo w miarę czyste i niezapowiadające deszczu, ale wiało niemiłosiernie. Kierunek północny na dodatek - w pracy wybitnie mi przeszkadza, teraz też już podczas jazdy rowerem. Nie było jednak mowy o odpuszczeniu!
W miarę finansowych możliwości kompletuję ostatnio sprzęt "potrzebny" do jazdy szosowej. Specjalnie użyłem cudzysłowu, bo ktoś może powiedzieć że można i jeździć w ciuchach tradycyjnych na rowerze takim, jaki wyjechał ze sklepu. Oczywiście zgodziłbym się z nim, bo sam po mojej pierwszej przejażdżce wiem, że przecież można i nie powoduje to niesamowitego dyskomfortu itp. Co innego jednak, gdy chce się jeździć często, szybko, o różnych porach roku i chce się poprawiać swoje osiągi/możliwości. Wtedy praktyczny wymiar dodatków ma sens i naprawdę ułatwia życie. To samo tyczy się zresztą sprzętu do biegania. Tyle że akcesoria rowerowe to "ciut" droższa zabawa, bo tu musimy zadbać nie tylko o siebie, ale też o rower.
Udało mi się już kupić klucze serwisowe, okulary, kolarki na chłodniejsze dni oraz rękawiczki. Wczoraj notabene wybierając nowy rowerek dla Filipa (wierny B'twinowi) dokupiłem też pompkę stacjonarną z zakresem do 10 barów. Co prawda max. ciśnienie w moich oponach to 7,7 atm. ale nie wiadomo jakie będą następne, a pompek 8 atm. nie widziałem. Niby to pierdoła, ale może uprzykrzyć życie gdy nie ma się jej w domu, ciśnienie w oponie nie te, a chciałoby się pojeździć. Uprzykrzy życie wtedy na pewno, bo do 8 atm. nie dobije się na stacji benzynowej czy też pożyczoną pompką od sąsiada. Jest to ważna rzecz, poprzednie zakupy też są ważne, ale wciąż nie miałem rzeczy najważniejszej - kasku. Kilka dni temu odwiedziłem Tysar, gdzie pomierzyłem kilka kasków. Tylko w jednym z nich pasowało prawie wszystko... oprócz ceny. Darowałem sobie wtedy zakup i postanowiłem jeszcze poszukać. No ale z każdym kilometrem coraz bardziej igram z losem, więc dziś po wyjeździe z domu ruszyłem w stronę centrum Gdańska. Przejechałem w dół ulicą Świętokrzyską, potem wspiąłem się na górę po Aleji Havla i znowu w dół Łostowicką. Skręciłem w prawo w ulicę Kartuską i po chwili zaparkowałem pod sklepem Buga Sport. Tu wybór był trochę większy, a firmy kasków nie pokrywały się z tymi w Tysarze. Pomierzyłem ok. 10-12 kasków i wybrałem trzy. Potem spojrzałem na cenę i wybierałem jeszcze raz :) Tak oto w końcu
stałem się właścicielem kasku rowerowego. Wcześniej tyle lat jeździłem różnymi rowerami i nigdy kasku nie używałem. Szczerze to teraz tak sobie myślę, że dzieciom będę wpajał że jest to nieodłączny atrybut rowerzysty. Od dziś sam świecę przykładem :) Mój nabytek nie jest szczytem osiągnięć aerodynamiki, nie jest zbudowany z kosmicznych materiałów, ale za to jest naprawdę wygodny a przede wszystkim po prostu jest! Zdecydowałem się na model firmy Cannondale niby przeznaczony do MTB a nie stricte szosowy, bo chcę go wykorzystać również w moich innych rowerach. Z tego co wyczytałem w czeluściach internetu różni się od szosowego lekko wagą i daszkiem, który i tak można zdemontować. Ubrałem go zaraz po wyjściu ze sklepu i ruszyłem w górę ulicy Kartuskiej. Znowu sporo wspinaczki, minąłem Decathlon, Auchan na Karczemkach, wykorzystałem nowy most pieszo-rowerowy nad obwodnicą i skręciłem w stronę Żukowa. Chodziła mi myśl o zmierzeniu się z pętlą, której nie dokończyłem na moim niedawnym treningu (http://takietambieganie.blogspot.com/2014/04/rower-coraz-dalej.html) Problemy jednak był dwa - pierwszym jest wspomniany wiatr. Tym jednak mocno się nie martwiłem, bo według moich obliczeń w twarz mi już wiać nie powinien, a zawsze mogłem przecież zwolnić. Druga przeszkoda to fakt, że miała nas odwiedzić moja rodzina, a ja nie chciałem żeby to mnie ominęło. Nie miałem więc nieograniczonego czasu i musiałem w miarę streścić się w pokonywaniu kilometrów. Nawiedziły mnie więc pewne wątpliwości, czy trasa ta nie będzie za długa. Wyjeżdżając już z Gdańska spojrzałem na Garmina i uznałem że nie warto już się cofać tylko szukać ewentualnie krótszej pętli. Na Karczemkach jeszcze trafiłem na spory korek i musiałem trochę się nakombinować wymijając sporo aut. Potem już prułem przed siebie, wiatr wiał bokiem więc nie przeszkadzał za bardzo, tyle że wcześniejszego skrętu w moje strony nie było widać. Tak dojechałem do miejscowości Lniska, która jest mi już znana i obrałem kierunek na Kolbudy. Tu ruch stał się mniejszy, za to pojawiło się więcej ciężarówek. Szkoda że po wyminięciu mnie mogły się rozpędzić, bo fajnie się jeździ w luce powietrznej za dużymi pojazdami, dziś popróbowałem tego pierwszy raz. Odcinek Kolbudy - Kowale był najcięższy - pomyliłem się w obliczeniach i jechałem idealnie pod wiatr. Ten jeszcze się nasilił i nie było już przyjemnie. Ta pętla okazała się także wcale nie taka długa jak myślałem i do Kowal dotarłem po 1h:33m:13s przebywając 41,32 km, śr. prędkość 26,6 km/h, tętno 131.
Miały być krótkie wpisy o treningach rowerowych a tym razem wyszedł mały poemat. Większość miejsca jednak zajął upust mojej gadżetomanii :) A sam trening znowu nie za intensywny, ale jednocześnie biegając nie chcę pedałować na 100% i kusić losu jeśli chodzi o kontuzje. Ważne że było znowu mega przyjemnie dopisać kolejne kilometry do doświadczenia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz