środa, 14 maja 2014

Orunia Trip

Wisi nade mną chyba jakieś fatum pogodowe. Od samego rana chodziła za mnie ogromna chęć sprawdzenia nowego sprzętu rowerowego, tym bardziej że we wtorek biegałem, więc teraz naturalnym tokiem treningowym przydałaby się przejażdżka szosówką. Ok. 12:30 już byłem ubrany, spakowany i ogólnie przygotowany do wyjścia. Był tylko jeden problem - mina mojego Synka gdy wychodziłem. Zobaczył że szykuję rower, więc zaczął jeździć na swojej biegówce po mieszkaniu a gdy stałem już w drzwiach, spojrzał na mnie takimi oczami, że lekkie przesunięcie treningu na późniejszą porę już było przesądzone. Filip tego dnia także miał wielką ochotę na rower. Przebrałem się więc znowu w zwykłe ciuchy i zeszliśmy na dwór. Tam Filip oznajmił mi że co prawda chce pojeździć, ale razem ze mną błagając mnie tymi swoimi oczami i słodkim głosikiem żebyśmy wrócili się po mój rower. No cóż... kto ma dzieci ten wie jak to jest :) Zrobiłem użytek z mojego crossa, którego ostatnio reanimowałem i przywiozłem na Kowale. Trochę naprawdę pojeździliśmy i w międzyczasie doszczętnie zepsuła się pogoda. "Co się odwlecze to nie uciecze" pomyślałem, ale padało z przerwami dosłownie co 10 minut. O wyjściu na rower już nie mogło być mowy tego dnia. Ostatnio jednak wyznaję zasadę że dzień bez treningu dniem straconym :)
Zostało więc bieganie, tyle że trzeba by było choć trochę urozmaicić trasę. Bo ile można? Była u nas dziś znajoma, która poleciła mi Park Oruński jako niezłą miejscówkę do biegania. Postanowiłem to sprawdzić wieczorem, gdy już przestało padać. Żeby nie było łatwo, pół godziny wcześniej zjedliśmy z Karoliną ogromną pizzę - taki dzień bez diety można by powiedzieć i strasznie byłem ciekawy ile zdążę przebiec zanim żołądek odmówi posłuszeństwa. O dziwo jednak nie było tak źle. Pierwszy km w 4:38 zapowiadał raczej wolniejsze tempo ale z tego akutat byłęm zadowolony. Noga podawała, płuca spokojne a ja znowu przyspieszałem, tym razem do tempa poniżej 4:15. Skierowałem się nad mój staw, którego dawno nie odwiedzałem przy dziennym świetle. Zrobiłem tam dwa kółka spotykając całą rzeszę biegaczy (z tym odmachiwaniem to czasami jest bardzo kiepsko) i ruszyłem dalej w dół Świętokrzyską. Tempo trzymałem w okolicach <4:30 i tak naprawdę nie miałem na co narzekać, zwłaszcza na ociężały żołądek. Przy pętli tramwajowej na Łostowicach wg wskazówek koleżanki zbiegłem na dół nową ścieżką i po kilkuset metrach minąłem kolejny w okolicy zbiornik retencyjny. Przebiegłem jedno okrążenie szukając kolejnych ścieżek do eksploracji a gdy je znalazłem, ruszyłem jedną z nich w stronę Oruni. Biegłem jakiś czas nie mając większego pojęcia dokąd dotrę, jednak po dwóch kilometrach dotarłem do Parku Oruńskiego - muszę powiedzieć żę jest to genialna miejscówka do biegania. Nie jest to typowy park gdzie
pełno ludzi a 20 metrów dalej przebiega droga pełna samochodów. Ten znajduje się w środku lasu, co w połączeniu z padającym przez pół dnia deszczem było gwarancją tak rześkiego powietrza, jakie można by było sobie tylko wyobrazić. Jedyne czego żałuję, to tego że nie miałem na tyle dużo czasu, żeby spokojnie poznać rozkład alejek. Było już grubo po 20:00, robiło się ciemno a ja miałem ponad 10 km w nogach.
Do tego obiecałem Karolinie "Grę o Tron" :) Zrobiłem zatem kółko wokół parku i skręciłem w lewo polegając tylko na moim wyczuciu kierunków. Przyznam szczerze że nie wiedziałem gdzie jestem, bo ani bloki ani żadna z dróg nie wydała mi się znajoma. Biegłem więc, ale bez pewności czy jest to dobry kierunek i trochę się już niepokoiłem gdy wbiegłem w końcu na ulicę Małomiejską. Okazało się, że dobiegłem już praktycznie do Traktu Św. Wojciecha zatem czekała mnie długa wspinaczka na same Kowale. Tu już w linii prostej, bez udziwnień i zakrętów wracałem do domu trzymając tempo w okolicach 4:30. Wahało się ono trochę bardziej tego dnia, ale teren też był bardziej zróżnicowany. Tętno średnie wyniosło 153, a dystans podkręciłęm do 17,35 km w 1h:16m:44s z 4:25 średniego tempa.
Dziwne, że raz po zjedzeniu normalnego obiadu biegnie się ociężale a dzień później po skonsumowaniu wielkiej, tłustej pizzy trening odbywa się bez żadnych niedogodności. Może przyczyny dyskomfortu na wtorkowym bieganiu należy szukać gdzie indziej? Nie chce mi się jednak zaprzątać tym głowy. Fajny aktywny dzień za mną. Wiadomo że samo bieganie naładowało mnie pozytywnie na kolejny dzień, ale wielką frajdę dał mi także wypad z Synkiem na rowery. Ehh...super jest być tatą :)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz