środa, 28 maja 2014

Przyspieszyłem i życiówkę nieświadomie pobiłem

Już 4 dni nie biegałem. Co prawda w międzyczasie był rower, ale to jednak nie to samo. Potworka uzależnienia trzeba przecież karmić i czułem się ostatnio wręcz... jak palacz czy alkoholik, który nie może sięgnąć po swoją używkę :) Zdarzyła mi się też chwila lenia, dokładnie we wtorkowy wieczór, kiedy to była szansa na wyjście,a tego nie zrobiłem. A bo to mega wietrzysko, bo było już późno itd. . Tak jak przypuszczałem już wcześniej, zjadły mnie później wyrzuty sumienia i czułem się jeszcze gorzej. Nie było więc opcji, musiałem pobiegać i to trochę dłużej niż godzinkę - kilometry się kumulują :)
Okazja nadarzyła się w okolicach 17:00 a więc było jeszcze sporo czasu zanim miało się ściemniać. Zresztą o tej porze roku dni są bardzo długie, więc mogę planować dłuższe treningi nawet po tym jak dzieciaki pójdą spać. Wczoraj warunki nie rozpieszczały. Co prawda temperatura w okolicach 13-15 stopni wydaje mi się do biegania idealna, ale północny bardzo silny wiatr trochę dawał w kość. Na szczęście wiał mi w bok przy najdłuższych odcinkach. Wybrałem się do lasu, gdzie zrobiłem pierwsze 3 kilometry, pierwszy w 4:45, potem trochę powyżej 4:30. Wbiegłem na ulice miasta, cofnąłem się kilometr w stronę domu, zrobiłem kółko i skierowałem się w stronę Helu. Wiedziałem już że wybiorę Juratę, tyle chciałem się trochę pokręcić jeszcze po Jastarni, żeby potem będąc zmęczonym nie musieć kombinować z wydłużaniem trasy. Taka typowa wycieczka Jastarnia-Jurata-Jastarnia jaką powtórzyłem już chyba kilkanaście razy, ma tylko ok.13 kilometrów, a ja miałem dziś ochotę na więcej. Tak więc gdy wybiegałem z mojej miejscowości, miałem już na liczniku niecałe 5 kilometrów. Cieszyłem się tym razem że wieje z północy. Pisałem ostatnio że nie lubię tego kierunku wiatru, ale z drugiej strony chroni nas wtedy dość spora ściana lasu i przy drodze powiewy nie dokuczają aż tak bardzo. Biegło się naprawdę dobrze, z każdym metrem coraz lepiej. Mój organizm sam dyktował tempo, które po kilku kilometrach z matematyczną dokładnością ustawiło się na przedział 4:28-4:30. Będąc już w Juracie zacząłem robić kółka oglądając kolejny raz piękne domy za chore pieniądze :)
Obecnie jedyne moje zdjęcie z sobotniego biegu. Trzeba
popracować nad brzuchem :)
Trochę przyspieszyłem i notowałem czasy 4:23-4:25. Na którymś okrążeniu wokól Juraty spotkałem P. Józefa Murańskiego. To mieszkaniec Jastarni, który biega odkąd pamiętam. Ale nie tak sobie rekreacyjnie, tylko naprawdę szybko. Nie chcę skłamać na temat Jego wieku, ale ma już trochę lat, a w zeszłym roku przebiegł np. maraton po plaży między Jastarnią a Władysławowem i to jeszcze w sierpniu! :) Przywitaliśmy się krótko (akurat nie biegał o dziwo :) i pobiegłem dalej. Piszę o tym, bo mam do tego Pana wielki szacunek i chciałbym być za x lat choć w połowie w takiej formie, w jakiej on jest. Chyba przez to spotkanie przyspieszyłem jeszcze na 4:15-4:20. Znowu kilka kilometrów, jeszcze dwa kółka po Juracie i zacząłem wracać. Obliczyłem że w okolicach domu będę miał ok. 20 kilometrów w nogach a tam już blisko do połówki. To nie mogło się przecież skończyć bez niej - jeszcze kółko z ciągłym przyspieszaniem, na 4:08, 4:03 a kilometr o numerze 21 zrobiłem w 3:55!
Dzisiejsze bieganie uznaję za bardzo udane i owocne. Nie było to zwykłe truchtanie a trening z tempem narastającym, którego mój organizm też potrzebuje. Zrobiłem sporo kilometrów, kolejny raz wzorowo utrzymywałem tempo i udało mi się zrobić mocny finisz. Choć (nawiązując do ostatniej reklamy pewnego banku) "jakie tam udało, jakie udało?" Była praca nad sobą, to jest też progres. Do tego stopnia, że zupełnie bez planu i takiego zamiaru pobiłem życiówkę półmaratonu i to o 2 minuty i 7 sekund. Teraz legitymuję się 1h:31m:50s i czas już pomyśleć o jakiś zawodach na tym dystansie. Nie samymi dyszkami przecież człowiek żyje...

1 komentarz: